Jan Rokita: Prosty wybór

Czytaj dalej
Jan Rokita

Jan Rokita: Prosty wybór

Jan Rokita

Nie znam bardziej bałamutnej demokratycznej instytucji, aniżeli referendum. I nie potrafiłbym wskazać takiego referendum, w którym faktycznie chodziło o ujawnienie woli ludu w jakiejś sprawie. Odkąd wymyślono referenda, zawsze i wszędzie służyły one walce o władzę, a nie jakimś wymyślonym przez doktrynerów „manifestacjom woli ludu”.

W powojennej Europie najbardziej znamienitym przypadkiem używania referendów dla zyskania pełni władzy – były referenda de Gaulle’a. Posłużyły mu one do wylegitymizowania zamachu stanu, obalającego parlamentarną IV Republikę, ale też za sprawą referendum de Gaulle upadł, gdy okazało się, że Francuzom znudziło się już jego panowanie. To, że akurat w tym przegranym przez de Gaulle’a referendum chodziło o plan decentralizacji państwa, nie miało żadnego znaczenia. I dziś tylko historycy pamiętają takie szczegóły.

Bo w żadnym referendum nie chodzi o to, o co nas pytają, ale o to, czy popieramy władzę. W 1946 roku, kiedy w Polsce referendum ogłosili komuniści, zagorzali przedwojenni socjaliści, całe życie zwalczający „burżuazyjny” koncept senatu, szli głosować za senatem, tylko po to, by okazać swój sprzeciw wobec panowania partii komunistycznej. Referendum uwłaszczeniowe z 1996 roku było sygnałem rychłego zwycięstwa AWS Krzaklewskiego, a na prywatyzację czy uwłaszczanie nie miało żadnego wpływu. Referendum Komorowskiego 2015 roku zostało ogłoszone nie po to by zmienić system wyborczy albo reguły finansowania partii, ale by ratować chwiejącą się pozycję prezydenta. Nie pomogło, bo choć ludzie nie chcieli finansowania partii, a chcieli większościowych wyborów, to jednak mało kto wziął udział, bo wszyscy rozumieli, że chodzi o ratowanie Komorowskiego, którego ratować już nie chcieli.

Także obecne referendum Kaczyńskiego pomyślane jest jako zabieg wzmacniający obóz władzy i okazja do skompromitowania opozycji. Ale choć pytania są zręczne, to każdy przecież rozumie, że nie w tych pytaniach tkwi sens referendum. Już na pierwszy rzut oka widać, że żadna z czterech kwestii referendalnych nie stanowi dziś przedmiotu sporu pomiędzy partiami. I w żadnej z tych czterech kwestii referendum nie przesądzi o niczym, co i tak już nie byłoby przesądzone. Obóz Tuska boi się dziś jak ognia każdej wzmianki o prywatyzacji, a wiek emerytalny stał się tematem tabu (zresztą wbrew zdrowemu rozsądkowi). Mury na granicach budują wszystkie kraje graniczne Unii, więc i Tusk walczy teraz o mocniejszy mur na wschodzie. Zaś co do afro-azjatyckich imigrantów, to wystarczył jeden zaciekły antyimigracyjny atak Tuska na rząd, aby ten nie tylko bił się z wszelkimi kwotami imigracyjnymi, ale żeby nawet przepędził z Polski hinduskich profesjonalistów, o których zabiegały polskie firmy.
Politycy wiedzą o tym wszystkim, ale wygodniej im jest nie mówić tego opinii publicznej.

PiS przekonuje nas zatem, że w referendum od nas zależy rozstrzygnięcie jakichś strasznie ważnych rzeczy, które już dawno zostały rozstrzygnięte. Z kolei opozycja udaje święte oburzenie, iż referendum ogłoszono dla wzmocnienia poparcia dla rządu, tak jakby to nie było oczywiste w każdym referendum. Tymczasem dla obywatela referendalny wybór jest całkiem prosty. Nikt normalny nie zawraca sobie głowy treścią pytań. Tylko jeśli chcesz wzmocnić PiS – to zgodnie z intencją władzy odpowiadasz „nie popieram” na wszystkie pytania. A jeśli chcesz PiS pognębić – to odpowiadasz: „popieram”, albo nie głosujesz. Ot i wszystko.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.