Jan Rokita

Jan Rokita: Nieudana stylizacja

Jan Rokita: Nieudana stylizacja
Jan Rokita

W sejmowym expose Donalda Tuska moją uwagę zwróciła nie tyle treść mowy, co raczej jej ton i styl. Bo też gdy idzie o treść, to, co nowy/stary premier miał do powiedzenia, było przewidywalne i znane od dawna. Że na wschodzie jest wojna i trzeba się zmobilizować na rzecz obrony Ukrainy. Że mieć wpływ na politykę Unii i NATO jest dobrze, a nie mieć tego wpływu jest źle. Że masowa migracja stanowi zagrożenie (choć tu opozycja wyglądała na zdziwioną, bo nie wiedzieć czemu zakładała, iż Tusk zaprosi masy Azjatów i Murzynów do Polski).

A także że na początek nowych rządów będzie kilka dawno już zapowiedzianych podwyżek, a 800 PLUS bynajmniej nie zostanie zabrane. Przed mową Tuska wiedzieliśmy już o tym wszystkim tak samo jak po tej mowie. A zresztą premier i tak wszystko to przedstawiał na wysokim poziomie ogólności, powtarzając (bodaj pięciokrotnie) na swe usprawiedliwienie: „Przecież nie będę was zanudzać szczegółami”.

W panującej atmosferze przewidywalne było i to, że premier stojący na czele centrolewicowej koalicji wykorzysta okazję, aby po raz kolejny przedstawić ośmiolecie rządów prawicy jako pasmo nieszczęść i katastrof, z którego teraz on dopiero musi Polskę wyciągnąć. Jak i powtórka z zapowiedzi rewanżu, mającego dać satysfakcję żądnym krwi antypisowskim aktywistom. To wszystko należy do rutyny, by nie rzec nawet - do świeckiej liturgii, jaką oferuje nam teraz polska polityka. Ale Tusk posunął się o krok dalej, ba… powiedziałbym nawet: o jeden most za daleko.

Otóż przez pierwsze trzy kwadranse Tusk wygłaszał wyłącznie słowa uroczyste i pełne patosu, które zwyczajny fakt powołania go na premiera miały upozować na cud zwieńczający długą walkę Polaków o wolność i demokrację.

Był więc hołd dla poległych męczenników, którzy oddali życie w walce ze złem PiS-u. Była chwała głoszona bohaterom niegdysiejszego KOD-u, których męstwo było tak wielkie, że odważyli się stanąć do nierównego boju z opresją i niewolą. Było wspomnienie wielkich figur historii: Traugutta i Jana Pawła II, którzy bynajmniej nie zostali przywołani jako bohaterowie narodu, ale jako patroni czy wręcz uczestnicy śmiertelnego boju z PiS-em stoczonego przez centrolewicę. No i była na koniec próba uświęcenia dnia wyborów - 15 października 2023 roku jako narodowego święta wyzwolenia spod okrutnego jarzma. Dnia, który dopiero teraz, po przeszło 40 latach, wypełnia dziejowy testament polskiego Sierpnia i pierwszej Solidarności.

Przyznam się otwarcie, że słuchałem tego najpierw z zaciekawieniem, potem ze zdumieniem, aż w końcu ogarnął mnie śmiech. Prawdę mówiąc, nie było się trudno zorientować, że Tusk pozazdrościł PiS-owi zdolności do mitologizowania historii i uznał, że teraz jest właśnie ten jeden jedyny moment, w którym on sam i jego obóz może stworzyć własny mit. Mit, do którego można się będzie potem odwoływać przez lata jako więzi łączącej centrolewicę: Oto jesteśmy my - „koalicja 15 października”, którzyśmy naszym męczeństwem i odwagą wyzwolili ojczyznę. Niestety, cała ta stylizacja została uszyta nazbyt grubą propagandową nicią, przez co nie pasowała do zwyczajnych, całkiem niebohaterskich okoliczności demokratycznej zmiany władzy. W tej zmianie władzy było po obu stronach trochę brutalności, sporo wulgarności i mnóstwo prostactwa. Ale jako żywo ani odrobiny patosu czy bohaterstwa. Stylizacja Tuska dlatego okazała się nieudana, gdyż przesada sprawiła, że stała się śmieszna.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.