Jan Rokita

Jan Rokita: Cios w serce demokracji

Jan Rokita: Cios w serce demokracji
Jan Rokita

Sprawa karna przeciw Donaldowi Trumpowi nie bez powodu przyciąga uwagę całego świata. Bez względu bowiem na emocjonalny stosunek do postaci Trumpa, każdy wie, iż stawką tego procesu jest precedensowa w dziejach Ameryki gra o utrącenie najpoważniejszego (jak pokazują sondaże) kandydata do prezydentury USA.

Zaciekły nowojorski prokurator Alvin Bragg tym procesem zapewnił sobie już brzydkie miejsce w historii. Każdy też rozumie, że sam przedmiot oskarżenia jest tu niczym innym jak grą prawniczych pozorów. Były prezydent ma być winien deliktu skarbowego, polegającego na tym, iż nie ujawnił nowojorskiemu fiskusowi faktu, iż wpłata na rzecz pewnej prostytutki była ceną za jej przedwyborcze milczenie o kontaktach z Trumpem. W amerykańskich kategoriach prawnych jest to delikt kategorii E, czyli najniższej klasy przestępstw.

Podobna sprawa rozgrywa się w Indiach, tyle że role są tu odwrócone. O ile w Ameryce politycznym zleceniodawcą oskarżenia jest obóz rządzącej lewicy Joego Bidena, to w Indiach lider lewicy Rahul Gandhi jest oskarżonym, zaś inspiratorem sprawy karnej są narodowcy premiera Narendry Modiego. Lider Partii Kongresu jest wnukiem sławnej premier Indiry Gandhi, którą zamordowano, gdy miał 14 lat. W toku kampanii wyborczej krytykował korupcję toczącą obecny rząd w Delhi. I na swe nieszczęście, na którymś z wieców postawił retoryczne pytanie: „Czemu złodzieje tak często w Indiach noszą nazwisko Modi?”. Oskarżono go … nie, nie, wcale nie o zniesławienie szefa rządu, ale o obrazę wszystkich Hindusów noszących nazwisko „Modi”, których jest ponoć przeszło sto milionów. I za to skazano na dwa lata więzienia, czyli dokładnie tyle, ile prawo tego kraju wymaga jako minimum, aby polityka pozbawić mandatu parlamentarnego.

Nie jest pewne, czy lewicy amerykańskiej uda się przy pomocy procesu karnego pozbawić Trumpa możliwości ubiegania się prezydenturę w 2024 roku. Na razie proces zwiększył jego popularność i przewagę nad rywalami. Gandhi jest w gorszej sytuacji. Wszystko wskazuje na to, że spadnie nań zakaz kandydowania w wyborach w stanie Gudżarat i nie będzie mu wolno objąć w kraju żadnych funkcji publicznych. Niewykluczone nawet, że premier Modi, dla swej pełnej satysfakcji, doprowadzi do zamknięcia rywala w więzieniu. Jednak mimo tych różnic widać mocne podobieństwo obu przypadków. Sednem sprawy jest przecież to, że oto w dwóch największych demokracjach świata władza doszła do wniosku, że aresztowanie lidera opozycji będzie najlepszym sposobem rozstrzygnięcia wyborów.

Oba kraje stoją teraz wobec ryzyka rozstroju demokracji. Ten ustrój ma bowiem to do siebie, że w pewien świecki sposób sakralizuje figurę lidera opozycji. Jeśli bowiem wybory mają być wolne, to lider opozycji nie może być zagrożony aresztowaniem. Oskarżenie czy próba posadzenia go do więzienia nie tylko grozi wielkim politycznym zamętem, ale przede wszystkim jest zawsze ciosem w wolność wyborów, czyli w samo serce demokracji. Prawdę mówiąc, lidera opozycji można postawić przed sądem tylko wtedy, gdy policja złapie go z dymiącym rewolwerem tuż po dokonaniu przezeń morderstwa. Każde inne oskarżenie, zwłaszcza jeśli dzieje się to na krótko przed wyborami, jest uwikłane w podejrzenie intencjonalnego zamachu stanu ze strony urzędującej władzy. Dlatego demokratycznie wybrana władza winna się trzy razy zastanowić, nim zdecyduje się na wytoczenie liderowi opozycji procesu karnego.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.