Jan Rokita: Błogosławiona porażka Kissingera

Czytaj dalej
Jan Rokita

Jan Rokita: Błogosławiona porażka Kissingera

Jan Rokita

Przez całe życie żywiłem głęboką polityczną antypatię dla Henry’ego Kissingera. Choć gdy umarł krótko po swoich setnych urodzinach - myślę, że jego postać pozostanie symbolem światowej polityki II połowy XX wieku. Jest w tym paradoks, bo przecież Kissinger wywierał bezpośredni wpływ na politykę tylko przez krótki czas: od 1969 do 1977 roku, gdy pełnił kluczowe funkcje u boku prezydentów Nixona i Forda.

Jednak w tym krótkim czasie odcisnął tak silne piętno na polityce amerykańskiej, że od tamtego czasu traktowano go jako mędrca i nauczyciela w materii stosunków międzynarodowych. Ale też przez całe późniejsze życie towarzyszyła mu też nienawiść, nie tylko w krajach Afryki, Azji czy Ameryki Łacińskiej, lecz także w kręgach europejskiej i amerykańskiej lewicy. W końcu to nie przypadek, że protestujący lewicowi studenci zablokowali Kissingerowi profesurę na prestiżowym uniwersytecie Columbia.

Oriana Fallaci, której pół wieku temu Kissinger dał wywiad, obnażający go jako patologicznego narcyza i megalomana, określiła go mianem „samozwańczego Metternicha”. Z powodu tego wywiadu Kissinger omal zresztą nie stracił posady rządowej, a Nixon kazał ochroniarzom nie wpuszczać go do swej rezydencji. Ta charakterystyka sławnej włoskiej dziennikarki oddaje istotę roli Kissingera w XX-wiecznej polityce.

Zafascynowany figurami politycznymi dwóch ministrów antynapoleońskiej koalicji - Austriaka Metternicha i Anglika wicehrabiego Castlereagh, o których strategii napisał w młodości swój doktorat, uznał, iż dwieście lat później to on odegra podobną do nich rolę. A więc ustabilizuje cały świat, wstrząsany paroksyzmami wojen, rewolucji, konfrontacji ideologicznych i insurekcji wolnościowych.

Recepta miała być na to zawsze jedna: równowaga polityczna, która dla Kissingera była niczym jakiś największy spośród bożków polityki. W imię równowagi umożliwił wojsku dokonanie przewrotów w Argentynie i Chile, gdy do Ameryki Łacińskiej wtargnął komunizm. W imię równowagi wprowadził do światowej polityki zbrodniczego Mao Zedonga. I w imię równowagi oddał komunistom Wietnam, gdy doszedł do wniosku, że kontynuowanie wojny uniemożliwi stabilny podział wpływów w Azji pomiędzy Amerykę, Sowiety i Chiny.
Moja antypatia do Kissingera brała się właśnie z tego, że w tamtym czasie ja marzyłem o jakimś cudzie zwichnięcia światowej równowagi, której zręby stworzono po II wojnie w Jałcie i Poczdamie. Dla Polaka marzącego o wolności ta równowaga była zdradą i przekleństwem. A Kissinger stał się ikoną polityki, dla której wszelkie racje, nawet żądanie wolności przez całe narody poddane zniewoleniu, były bez znaczenia, jeśli przeciwstawiały się stabilności i równowadze.

Całe szczęście, że Kissinger poniósł jednak dziejową porażkę. Gdyby jego zamiary się powiodły, to nigdy nie miałyby prawa się zdarzyć ani „Solidarność”, ani Jesień Ludów 1989 roku , które przyniosły nam wolność. Niosły one bowiem destabilizację, zamęt i groźbę nierównowagi.
A to dla Kissingera oznaczało piekło zakłóconego porządku, przed czym on miał cały świat uchronić. On - „samozwańczy Metternich” (jak pisała Fallaci) i „samotny kowboj”, jak sam siebie nazwał w tamtym sławnym wywiadzie.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.