Jak pili Polacy w PRL? Pijaństwo urosło do rangi sprzeciwu wobec ustroju

Czytaj dalej
Fot. unsplash.com
Pawel Stachnik

Jak pili Polacy w PRL? Pijaństwo urosło do rangi sprzeciwu wobec ustroju

Pawel Stachnik

W PRL-u pijaństwo urosło do rangi sprzeciwu wobec ustroju: podczas libacji wśród swoich przeklinano i komunę, i Ruskich, i towarzyszy sekretarzy, i bezpiekę - mówi Jerzy Besala, historyk, autor piątego tomu „Alkoholowych dziejów Polski”, poświęconego czasom PRL-u.

Polacy w PRL-u dużo pili. To prawda czy mit?

Niestety, była to prawda w zestawieniu z poprzednimi okresami, może poza czasami XIX-wiecznych zaborów, gdy upowszechnił się spirytus pędzony z ziemniaków. Początkowo w okresie stalinizmu w PRL-u spożycie było stosunkowo niewielkie, bo też za upicie się i niestawienie w miejscu pracy groziły drakońskie kary. Za rządów Gomułki nastąpiło pewne rozluźnienie, pito więcej i pijacy stali się widoczni na ulicach, ale erupcję przyniosły czasy gierkowskie. W końcu tej dekady spożywano 8,5 l czystego spirytusu rocznie, siedmiokrotnie więcej alkoholu niż w 1938 r., kiedy wypito około 1,2 l.

Dlaczego właściwie Polacy pili wtedy dużo? Co było przyczyną: trudne warunki ekonomiczne i polityczne, realia czasu?

Nakładało się na to wiele czynników. Przymus pracy powodował, że nie dbano o nią: przyświecało hasło „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. Etos pracy stracił na znaczeniu, dominowała bylejakość i kombinowanie przy wódce. Tym samym przestał działać bat ekonomiczny wymuszający na ludziach dyscyplinę i rzetelność w pracy. Bo skoro mnie wyrzucą za pijaństwo, to znajdę sobie inną robotę - takie myślenie tkwiło w świadomości i podświadomości robotników. Jeśli idzie o czynnik polityczny, to wielu rozgrzeszało się, że pije, bo żyje w kraju zniewolenia, jakim bez wątpienia była PRL. Pijaństwo urosło do rangi sprzeciwu wobec ustroju: podczas libacji wśród swoich przeklinano i komunę, i Ruskich, i towarzyszy sekretarzy, i bezpiekę, która węszyła po zakładach pracy i w restauracjach. Ale - co najgorsze - upijanie się na uroczystościach rodzinnych, urzędowych, z osławionym pół litra na łeb, i szwendanie się po ulicach w stanie nietrzeźwym było powszechnie aprobowane: widok leżących pijaków kwitowano często: „Choć tyle jego szczęścia” w tym szaroburym świecie PRL-u.

Jak władze podchodziły do sprawy spożywania alkoholu przez społeczeństwo? Z jednej strony wzmożone picie oznaczało większe wpływy do budżetu, z drugiej nadużywanie alkoholu wywoływało liczne problemy: wypadki, choroby, przestępstwa itd. Jaka więc była polityka w tej kwestii?

Dobrze ilustruje to zdanie premiera Piotra Jaroszewicza podczas dyskusji nad budżetem w 1976 r. Zgłoszono projekt podwojenia cen wódki, by załatać dziurę budżetową, na co Jaroszewicz odparł, mając na myśli robotników: „Nie możemy im wszystkiego odbierać, niech mają przynajmniej wódkę i papierosy”. Niemniej jednak władze starały się ograniczyć spożycie, ale nieskutecznie. Gomułka wierzył w Społeczny Komitet Przeciwalkoholowy i robił awantury, gdy ktoś, jak Jerzy Urban na łamach „Polityki”, ośmielił się wyśmiać działacza antyalkoholowego. Władze powołały też Stałą Komisję Rady Ministrów do spraw Walki z Alkoholizmem. Usiłowały stworzyć sieć kawiarni, gdzie nie podawano wódki, a głównie likiery, ciasta i kawę. Zamiary były cne, lecz tymczasem na ulicach milicja zbierała pijaków i rzesze alkoholików do „trzeźwiałek”, czyli izb wytrzeźwień.

Peerelowskie komedie pokazują picie w zabawny sposób. Ale czy alkoholizm był wtedy poważnym problemem? Czy dotykał sporej części społeczeństwa?

Komedia jest po to, by bawić, a pijaństwo ma przecież kolorową stronę. Umiarkowane, sporadyczne picie poprawia humor, sprzyja zabawie, mediacjom, ośmiela i zbliża ludzi itd. Poza tym uchodziliśmy zasłużenie za „najweselszy barak demoludów”, do czego przyczyniała się wypijana wódka. Istnieje jednak czarna strona spożywania alkoholu i dotyczy ona nie tylko samych alkoholików, ale i ich rodzin. Liczba osób uzależnionych w PRL-u jest trudna do uchwycenia, gdyż istnieją różne szkoły badające tę chorobę. Jeśli przyjąć, że w PRL-u przeciętnie około miliona obywateli było codziennie pijanych, to „produkowali” oni 3-4 mln osób z dysfunkcjami osobowości wynikającymi ze współuzależnienia. Alkoholizm jest chorobą niczym wirus, gdyż zaraża także członków rodziny. I tak też było w PRL-u.

Czy ta peerelowska walka z alkoholizmem była realna?

Było to raczej zwalczanie objawów, a nie przyczyn, bo pryncypia ustrojowe nie pozwalały, by partia przyznała się, że pijaństwo i alkoholizm są wynikiem braku perspektyw. Nie mogąc osiągnąć upragnionego M-3 i małego fiata, szukano dojść, kombinowano, tworzono sitwy, kliki, ubijano barterowe interesy, czyli coś za coś - i pieczętowano wypiciem „pół litry”. Wódka zaczęła pełnić funkcję pieniądza w rozliczeniach z hydraulikami, stolarzami, elektrykami, glazurnikami. Tej wódczanej fali nie były w stanie zatrzymać żadne zarządzenia ani rozporządzenia władz.

Jakie alkohole cieszyły się popularnością w czasach komuny? Oczywiście gusty i rynkowy asortyment zmieniały się w czasie, ale czy są uchwytne jakieś trendy?

Królowała czysta wódka, przy czym zasłużoną sławą cieszyła się „Wyborowa”. Ponieważ była towarem eksportowym, więc postawienie jej na stole było dowodem dojść gospodarza. Dla biedniejszych przeznaczona była „czysta z czerwoną kartką”, po której kac-gigant był gwarantowany. Koneserzy spożywali też jarzębiaki, winiaki, a w czasach Gierka pojawiły się koniaki bułgarskie, rumuńskie, gruzińskie. Niektórzy Polacy, przyzwyczajeni do „pół litry”, słysząc, że koniaki dobrze działają na serce, wypijali od razu całą butelkę. Musiało upłynąć trochę czasu, aby nauczono się pić umiarkowanie, smakując i dostosowując trunek do potraw, co w zachodniej i południowej Europie było i jest oczywiste. Natomiast w słodkich sangriach, ciociosanach, rakijach gustowały głównie panie.

Pito też denaturat, rozpuszczalnik, wodę brzozową…

Spożywali te „wynalazki” ludzie w zaawansowanym rozwoju choroby alkoholowej. Twierdzili, że przepuszczanie przez chleb denaturatu wytrąca trujące substancje. Właściwie na głodzie alkoholowym uzależnieni pili wszystko, co zawierało procenty: krople żołądkowe, płyn do chłodnic Borygo, spirytus salicylowy. To była droga po równi pochyłej.

A jak było z piwem? Peerelowskie piwo miało złą opinię, a i tak było towarem pożądanym.

Piwo władze uznały za napój orzeźwiający, a nie alkoholowy, choć przez pijaków często był on traktowany jako utrwalacz do wypitej wódki. W miastach i miasteczkach stanęły więc zielone budki z piwem, oblegane przez rozmaitych klientów: od niebieskich ptaków żyjących z kombinowania i renty mamusi, po robotników i inteligentów wracających z pracy. Ociężała gospodarka nie nadążała jednak za popytem i jasne pełne nie zawsze było dostępne, a jeśli już, to dalekie od bawarskich standardów czystości piwa z początku XVI w. Trzeba jednak przyznać, że władze widząc krach pomysłu zielonych budek, obleganych - ku uciesze zachodnich turystów - w środku miast przez chwiejących się osobników, usiłowały stworzyć sieć piwiarni.

Które środowiska słynęły ze wzmożonego spożycia alkoholu? Literaci, aktorzy, filmowcy?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, gdyż środowiska te były widoczne, a ich wyczyny obrastały legendą. Wielu młodych literatów nie godziło się na ustrój cenzurujący ich utwory i zapijało się na śmierć lub umierało wskutek nadużywania alkoholu. Andrzejewski, Iredyński, Stachura, Milczewski, Kofta, Dymny: ta lista jest boleśnie długa. W środowisku filmowym i aktorskim także pito sporo, więc śmieszne historie przeplatały się z tragicznymi zgonami, a np. wyczyny pary Maklakiewicz-Himilsbach przeszły do legendy. W Krakowie szczególne miejsce zajmował Wiesław Dymny i Piwnica pod Baranami; tu odsyłam do mojej książki.

Osobna kwestia to picie w resortach siłowych: milicji, Służbie Bezpieczeństwa, wojsku. Czy alkohol był tam częścią służby?

W PRL-u długi czas twierdzono, że „w wojsku problem alkoholizmu nie istnieje”. Tymczasem część kadry była rozpita, czemu sprzyjały kasyna oficerskie, w których podawano wódkę. Jednak pozbył się ich „trzeźwy generał w pijanym kraju”, jak określano gen. Jaruzelskiego. Natomiast żołnierze z poboru wykorzystywali każdą okazję, by się „ululać” pod nieobecność kadry ulubionym napojem, czyli winem zwanym alpagą. O popularności tego trunku świadczy długa lista jego nazw: od „patykiem pisane”, przez „bełt”, do „J-23”. Dopiero w latach 80. zaczęto prowadzić poważniejsze badania nad problemami alkoholowymi w wojsku, wzorując się m.in. na amerykańskich.

Jak wyglądało picie na szczytach władzy? Czy właściciele PRL-u nadużywali alkoholu?

Bierut przez długi czas raczej nie spożywał ze względu na problemy żołądkowe. Gomułka, Gierek, Jaruzelski nie pili, a jeśli już, to symboliczne ilości. Natomiast pił krótkotrwały I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania, zapewne wskutek stresu związanego z Solidarnością i groźbą wejścia wojsk sowieckich do Polski.

Czy przełom 1989 r. przyniósł zmianę w naszym spożywaniu alkoholu? I czy jest to zmiana na lepsze?

Zmieniła się struktura spożycia: Polacy piją dużo piwa i sięgnęli po whisky. Zmiana na lepsze jest też taka, że na ulicach nie widać zataczających się bełkoczących osobników, gdyż ludzie zaczęli szanować pracę i zarabiane pieniądze, za które można spełnić swe marzenia. Niebieska Karta instytucjonalnie chroni rodziny alkoholików i ofiary przemocy domowej. Nadal jednak pijemy dużo, przekroczyliśmy już wskaźniki spożycia ze schyłku epoki Gierka i Jaruzelskiego.

Pawel Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.