Ilona Kostyra, kobieta uzależniona od gliny: w naczyniach hand made niedoskonałość jest wartością

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Ilona Kostyra, kobieta uzależniona od gliny: w naczyniach hand made niedoskonałość jest wartością

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Pierwszy był anioł z krzywym skrzydłem, doskonałe stworzenie w niedoskonałej formie. Potem zaczęłam tworzyć kolczyki, bransoletki i broszki, ale w głębi duszy marzyłam o kole garncarskim i wykonywaniu zastawy stołowej - mówi Ilona Kostyra, dla której ceramika jest pasją i sposobem na życie. - Za pomocą gliny mogę wyrazić wszystko, co mi w duszy gra. Ogranicza mnie tylko wyobraźnia.

Pani Ilona stworzyła setki kubków, filiżanek, mis, pater, talerzyków i mydelniczek. Każde dzieło jest inne, niepowtarzalne, bo wykonane z sercem. Utoczone na kole przedmioty na początku są podsuszane, później trafiają do malowania lub szkliwienia, a na koniec do drugiego wypalania. Dopiero wtedy można zobaczyć na nich przepiękne wzory i kolory. - Chociaż kawa podana w ręcznie zrobionym ceramicznym kubku nie smakuje inaczej, to na pewno przyjemniej się ją pije - przekonuje artystka.

Z kawałka gliny

Ilona siada przy kole. Składa ręce w koszyczek i dociska pedał uruchamiający obroty. Wczuwa się w rytm. Między jej dłońmi wiruje nieforemny kawałek gliny, który za chwilę zamieni się w kubek, miseczkę albo talerzyk. Dłonie suną w górę i w dół, a potem znowu w górę i w dół, tak długo, aż naczynie będzie wycentrowane. Wciskane kciuki formują dno, palce tworzą ścianki. Chociaż glina stawia opór, a czasem miewa swoje humory, ani na moment nie można się poddać.

- Pierwszy kontakt z gliną miałam w liceum. Przypadkowo trafiłam na zajęcia z ceramiki i... przepadłam. Nie spodziewałam się jednak, że z czasem ten zachwyt przerodzi się w pomysł na życie. Dzisiaj jest tak, że im więcej gliny wokół mnie, tym więcej czuję szczęścia - mówi Ilona.

Przygoda z gliną przez kilka lat pozostawała w świecie marzeń i wyobraźni. Dopiero po studiach z fizjoterapii pani Ilona postanowiła wrócić do swojej pasji. Z biegiem czasu oddała jej całe serce i każdą wolną chwilę. - Kiedy po latach dotknęłam gliny ponownie, nie mogłam przestać. Robiłam coraz więcej i więcej. Znalazłam miejsce, do którego mogłam przychodzić, by wypalać moje skorupki. Potem z dwiema przyjaciółkami kupiłyśmy piec i chociaż początkowo traktowałam to jako zabawę, po pewnym czasie przekonałam się, że praca z gliną jest tym, co chcę robić w życiu.

Najpierw były warsztaty, później pierwsze zakupione paczki gliny, a następnie glina pojawiła się w całym mieszkaniu. Dzisiaj w swojej pracowni Ilona uprawia codzienny slalom między schnącymi pracami, stołem i piecem. Przyznaje, że to rodzaj pracy, w której niczego nie można przyśpieszyć i trzeba działać w skupieniu, z uwagą.

Artystka zaczynała od drobnych form: niewielkiej biżuterii, kolczyków i broszek, które - jak wspomina - były krzywe, rustykalne, nierówne, ale ich wykonywanie dawało mnóstwo satysfakcji. Później przyszedł czas na anioły, mydelniczki, świeczniki i naczynia.

- Prace wystawiałam w moim gabinecie fizjoterapii. Za każdym razem, gdy ktoś o nie pytał, byłam zaskoczona. A kiedy po chwili chciał kupić, miałam poczucie, że to co robię, komuś się podoba i jest coś warte - opowiada Ilona. - Tak się to rozwinęło, że porzuciłam zawód fizjoterapeuty.

Gliniane skorupki

Niektóre gliniane naczynia są tak barwne i piękne, że nie wiadomo, czy je podziwiać, czy ich używać. Pani Ilona przekonuje, że jedno nie wyklucza drugiego. Chociaż okazuje się, że jest to czasochłonne zajęcie, które wymaga sporo wysiłku i skupienia. - Z ceramiką jest tak, że gdy zacznie się nad czymś pracować, potrzeba kilku godzin a nawet dni, aby coś dobrego z tego wyszło.

Ilona Kostyra lubi rzeczy praktycznie. Nie stawia na półkach przedmiotów, których zadaniem jest jedynie zbieranie kurzu. Dlatego w swojej pracy zajęła się przede wszystkim ceramiką użytkową.

- Glina daje mnóstwo możliwości kolorystycznych i technicznych - mówi Ilona. - Być może w ceramice przydaje mi się umiejętność pracy dłońmi, którego nauczyłam się jako fizjoterapeuta. Zdolności manualne i wyczucie są niezbędne w pracy z pacjentem.

Artystka zdradza, że praca przy glinie nigdy jej nie nudzi. Może mieszać szkliwa, tworzyć nowe formy i wzory, testować różne techniki, eksperymentować z wyobraźnią. Wszystko to ma wpływ na efekt końcowy. Niuansów jest mnóstwo, ale dzięki temu można być pewnym, że każdy talerz jest inny, a każdy kubek ma coś, co wyróżnia go wśród pozostałych. - Czasem mam wrażenie, że ceramika uzależnia. Moment, w którym otwieram piec i widzę efekt mojej pracy, za każdym razem jest niesamowity. Zwykle jest wielkie „wow!” i poczucie dumy z tego, co udało mi się ulepić.

Prace pani Ilony są praktyczne. Można je myć w zmywarce i ogrzewać w mikrofalówce. To ważne dla tych, którzy w ceramice szukają aspektów użytkowych. Wielu wystarcza funkcja czysto dekoracyjna, ale są tacy, którzy wracają po więcej.

A zwykle zaczyna się od pierwszej filiżanki czy talerzyka. Jednak to kubki są ulubionym „produktem” artystki. A każdy z nich to majstersztyk rękodzieła. Daleko im do bezdusznych gotowców robionych fabryczne według sztampy. W naczyniach hand made kryje się dusza, nastrój twórcy i jego niepowtarzalny styl. Nawet jeśli gdzieś trafi się nierówny brzeżek, odcień szkliwa wyjdzie odrobinę jaśniej czy ciemniej - tutaj niedoskonałość jest wartością.

Pokochać kubek

Pani Ilona zajmuje się dwoma rodzajami ceramiki: dekoracyjną (do której zalicza biżuterię: broszki, wisiorki, bransoletki) oraz użytkową (kubki, talerze, imbryki, mydelniczki). - Ceramika dekoracyjna wymaga trochę mniej czasu. Wymyślam kształt broszki albo wisiora, nadaję glinie określony kształt, potem suszę przez kilka dni. Następnie wypalam w piecu w temperaturze 900-950 stopni C na tzw. biskwit, czyli półprodukt, półfabrykat ceramiczny. Glina jest wtedy utwardzona, ale jeszcze nasiąka wodą, więc można nałożyć na nią szkliwo.

Szkliwienie to proces, który wymaga dużej wyobraźni, ponieważ większość szkliw ma szary kolor. Dopiero po kolejnym wypaleniu szarość staje się czerwienią lub zielenią. Rzemieślniczka podkreśla, że radość sprawia jej zarówno proces projektowania, jak i część realizacyjna. Tutaj nie sposób się nudzić. Naczynie czy biżuteria po wypale na biskwit ma inny kolor, a po ozdobieniu szkliwem - jeszcze inny. Nie można się przywiązywać do tego, jak wygląda praca na danym etapie.

- Nigdy do końca nie wiadomo, jak kolory się rozłożą. Kiedy robię nowe barwne połączenia albo nakładam kilka plam na siebie, muszę być gotowa na efekt niespodzianki - mówi pani Ilona.

Wisiorki i broszki wybarwione szkliwem wędrują do pieca, gdzie wypalane są w temperaturze 1050-1060 stopni C. Następnie trzeba cierpliwie poczekać, aż ceramiczna biżuteria wystygnie. W zależności od temperatury trwa to od dwóch do trzech dni. I produkt jest gotowy. - W ceramice uwielbiam to, że nakłada się plamy szkliwa, które potem się rozmywają, łączą, przenikają i powstaje coś fantastycznego. Nieustannie sprawdzam, co z czym najlepiej mieszać, to niekończąca się, wspaniała historia.

Zrobienie ceramicznych naczyń to bardziej skomplikowana sprawa.

- To, co będę robić, obmyślam wcześniej. Glinę trzeba przygotować. Staram się odważać tyle, ile potrzebuję - mniej na kubek, więcej na dzbanek. Chociaż glina czasem płata mi figle i kiedy myślę, że zrobię kubeczek, w efekcie powstaje miseczka. Widocznie glina też ma swoje prawa i czasem woli być miską a nie kubkiem

- uśmiecha się artystka.

Na początku artystka przygotowuje glinę, przegniata ją, żeby była jednorodną masą, a potem toczy na kole. Najpierw powstaje zewnętrzna część kubeczka, która musi trochę podeschnąć. Po jakimś czasie obraca się go, aby wyschło również denko. Następnie rzemieślniczka okrawa denko: z poszarpanego robi gładkie i równe. Na końcu przykleja uszko. Teraz kubeczek wędruje pod folię na 24 godziny, żeby mokre uszko dopasowało się do podeschniętej skorupki. Kolejnym etapem jest suszenie.

- Kubki schną około tydzień, bo są znacznie grubsze niż biżuteria. Potem je wypalam na biskwit, a następnie szkliwię i ponownie wypalam, albo przekazuję w ręce mojej przyjaciółki Beaty, która maluje je, wyczarowując na nich przeróżne wzory. Kiedy kubeczki są pomalowane, wypalam je ponownie, aby utrwalić rysunek. Następnie znowu szkliwię i wypalam w temperaturze 1250 stopni, co sprawia, że stają się w pełni użytkowe i można je traktować jak zwykłe kubki, tylko... kochać troszkę bardziej.

Niepowtarzalne

Właścicielka ceramicznej pracowni uważa, że wyroby rzemieślnicze naturalnie wpływają na to, co robimy i jak to robimy. Wierzy, że dla ludzi, którzy wybierają jej ceramikę, ważna jest estetyka podawania dań i napojów i każdy może mieć swoje ulubione naczynie do codziennych mikrorytuałów. Wspomina przy tym, że ona też każdego dnia wypija kawę w tym samym kubku. Lubi go, ponieważ wygodnie się z niego pije, ma duże uszko, a przy tym jest lekki.

I trudno się dziwić tej sympatii. Ręcznie formowane, wypalane w ceramicznych piecach, a potem dekoracyjnie szkliwione miseczki, kubki, wazoniki, talerzyki można kupić na prezent, albo... sprezentować samemu sobie. Każda skorupka jest jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna, co nie znaczy, że łatwa do zrobienia. Pani Ilona za najbardziej wymagający przedmiot uważa imbryk.

- Zazwyczaj robię mniejsze formy. Tymczasem pewna pani zakupiła u mnie talerze, kubeczki i filiżanki ze spodkami. I bardzo chciała imbryk do kompletu. Miał być duży, by pomieścić ponad litr płynu - opowiada.

Imbryk nie był prosty do wykonania. Jak mówi pani Ilona, jest to duża i ciężka forma. Aby powstała, należało sporą ilość gliny utrzymać na kole i odpowiednio wycentrować. Problematyczne okazało się również wykonanie dzióbka i pokrywki, aby pasowały do czajniczka przed i po wypaleniu.

- Pierwszy imbryk okazał się za mały. Potem zrobiłam jeszcze pięć i... wszystkie były zbyt małe. Na szczęście klientka okazała się bardzo cierpliwą osobą.

Kiedy wreszcie artystce udało się ulepić i wypalić dwa imbryki o odpowiedniej wielkości i kształcie, przekazała je koleżance do pomalowania. Niestety pani Beata je rozbiła. I to obydwa - za jednym zamachem.

- Pierwszy imbryk, który wyjęła z pudełka, wypadł jej z rąk i spadł prosto na drugi. Oba się rozbiły - opowiada pani Ilona.

Po kilku kolejnych próbach udało się wreszcie zrobić czajniczek taki, jak był potrzebny. Miał namalowany wzór chabrów, nad którymi fruwały pszczoły. Klientce tak się spodobał, że zamówiła jeszcze cukierniczkę i dzbanuszek na mleko. Na szczęście podczas ich wykonywania obyło się bez przygód.

Historia z imbrykiem pokazuje, że w ceramice, w każdym ulepionym kubku czy filiżance, jest dużo radości i entuzjazmu, ale zdarzają się też przykre chwile, gdy coś się potłucze, zniszczy, wybarwi nie tak jak trzeba. Dają wtedy o sobie znać złość czy zmęczenie. Ceramika jest wdzięcznym tworzywem lecz jednocześnie delikatnym. I trzeba się do tego przyzwyczaić, nauczyć się cierpliwości, spokoju, odpuszczania. Na każdym etapie - nawet przy pakowaniu gotowych skorupek czy robieniu zdjęć na stronę internetową.

- Polecam przedmioty robione ręcznie, ponieważ są niepowtarzalne. Ktoś poświęcił na nie czas, włożył w ich powstanie wiele serca. Zdarza się, że klient mnie pyta, czy ceramiczny kubek może się rozbić. Oczywiście, że może, jak każde naczynie poza metalowym czy zrobionym z plastiku. Niemniej warto otaczać się wyjątkowymi przedmiotami. Być uważnym na świat, piękno i na chwile przy kawie, które chociaż ulotne, umilają nasze życie.

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.