Idę po swoje. Jak trzeba będzie - to do Strasburga!
Zanim w bydgoskim Fordonie powstały bloki, tamtejsza ziemia należała do jego ojca. Gehenna zaczęła się, kiedy Czesław Weyna (na zdj.) wystąpił o zwrot części ojcowizny. Okazało się, że miasto sprzedało już grunt.
Nie było u nas dekretu Bieruta, którego widmo do dzisiaj straszy w Warszawie. Nie ma u nas afer, jak ta ze zwrotem działki w samym sercu stolicy, przy Chmielnej 70, gdzie w niejasnych okolicznościach wydano pozwolenie na budowę wieżowca wyższego niż Pałac Kultury i Nauki. Nie było zarzutów o milionowe łapówki dla urzędników wydających reprywatyzacyjne decyzje w innych sprawach.
Są za to sprawy zwykłych ludzi. Od lat dziewięćdziesiątych XX wieku w największych miastach Kujaw i Pomorza samorządy, Wojewódzki Sąd Administracyjny i Międzywyznaniowa Komisja Regulacyjna wydały kilkaset decyzji w sprawie zwrotów gruntów przejętych przez państwo w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
Najwięcej spraw dotyczy Bydgoszczy, gdzie od roku 2000 do października tego roku miasto zwróciło spadkobiercom dawnych właścicieli 194 działki o powierzchni ponad 251 158 hektarów.
O wojnie Czesława Weyny z bydgoskim ratuszem czytaj w dalszej części artykułu.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.