Hrabia Mielżyński, powstaniec śląski. Bohater kontrowersyjny

Czytaj dalej
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Teresa Semik

Hrabia Mielżyński, powstaniec śląski. Bohater kontrowersyjny

Teresa Semik

Przegrał dla powstańców śląskich najważniejszą z bitew - o Górę św. Anny, ale nie z tego jest znany. Hrabia Maciej Mielżyński zastrzelił swoją niewierną żonę Felicję i jej kochanka.

Z miłości do pięknej Felicji, z domu Potockiej, próbował się zabić, gdy jego umizgi nie spotkały się z odzewem. A potem, gdy już została jego żoną, z zazdrości zastrzelił ją z broni myśliwskiej. Zastrzelił także hrabiego Adolfa Miączyńskiego, którego zastał w jej sypialni. Był wtedy posłem do parlamentu Rzeszy z listy polskiej, człowiekiem znanym i szanowanym.

Mimo wyroku uniewinniającego, wszak działał w afekcie i w obronie honoru, hrabia należał w swoim środowisku do osób przegranych, wręcz był stosowany wobec niego bojkot towarzyski. W rodzinnych stronach, w Wielkopolsce, nie lubił przebywać. Podjął więc decyzję, żeby wyjechać na Górny Śląsk, do przyjaciela Wojciecha Korfantego. Próbował jakoś odpokutować swój haniebny czyn. Tak hrabia Maciej Mielżyński został w końcu naczelnym wodzem trzeciego powstania śląskiego, przyjmując pseudonim Nowina-Doliwa.

Już wcześniej na tyle zainteresował się rozwojem życia polskiego na Górnym Śląsku, że w 1910 r. zakupił upadające wydawnictwo Karola Miarki w Mikołowie. Godził skłóconych działaczy polskich: Wojciecha Korfantego z Adamem Napieralskim, nazywanym wtedy królem prasy polskiej na Górnym Śląsku.

Poseł trzech kadencji

Maciej Ignacy hrabia Mielżyński urodził się w rodzinnych dobrach w Chobienicach w powiecie wolsztyńskim w 1869 r. Właśnie w Wielkopolsce żyli jego sławni przodkowie: wojewodowie, posłowie, kasztelanowie. Hrabia maturę zdał w Lesznie, a prawo studiował w Monachium. Tam też uczył się malarstwa w monachijskiej szkole Józefa Brandta. Dla rozwoju polskiej sztuki plastycznej jednak się nie zasłużył.

Trzykrotnie zostawał posłem do parlamentu Rzeszy - Reichstagu - z listy polskiej: w 1903, 1907 i 1912 r. W wyborach 1912 r., gdy listy polskie na niemieckim Górnym Śląsku zdobyły cztery mandaty, jeden z nich wywalczył właśnie wielkopolski ziemianin Maciej Mielżyński. Zdobył go w okręgu pszczyńsko-rybnickim. Ostatecznie z tego mandatu zrezygnował, gdy się okazało, że równocześnie wybrany został w jednym z okręgów poznańskiego.
W czasie pierwszej wojny światowej służył w armii niemieckiej, ale był też oficerem łącznikowym przy Legionach Polskich. Bił się w powstaniu wielkopolskim. W 1920 r. dowodził dwoma pułkami ułanów. Wtedy awansował na majora Wojska Polskiego.

W styczniu 1921 r. został oddelegowany na Górny Śląsk w stopniu podpułkownika kawalerii. Tak zaczął się nowy rozdział jego historii. Mianowany najpierw zastępcą dowódcy, a 4 kwietnia dowódcą tajnej organizacji wojskowej pod nazwą Dowództwo Obrony Plebiscytu. Jej sztab mieścił się początkowo w Grodźcu w powiecie będzińskim, a potem w Sosnowcu. Raporty Mielżyńskiego z tamtego okresu, które słał do Warszawy, a także spisane później „Wspomnienia i przyczynki do historii III powstania górnośląskiego”, są ważnym świadectwem tamtych dni. Pokazują nastroje wśród powstańców oraz ich dowódców, ale przede wszystkim nastawienie władz Polski do czynu zbrojnego na Śląsku. Wsparcie dla Śląska dalekie jest od forsowanej tu obecnie narracji, jakoby Piłsudski „w d… miał cały ten Śląsk”.

Mielżyński pisał ze Śląska

Gdy nadchodziły niepokojące informacje, że przeważa angielsko-włoski projekt, by po przegranym plebiscycie Polsce przyznać tylko niewielkie skrawki Śląska, powiaty: rybnicki i pszczyński, części powiatów tarnogórskiego i katowickiego, a Niemcom zostawić cały okręg przemysłowy, wśród polskiej ludności zaczęły przybierać na sile nastroje grożące w każdej chwili wybuchem. Korfanty i Mielżyński alarmowali rząd polski, że na Górnym Śląsku lada chwila może dojść do wydarzeń, których nie będą w stanie opanować ani nimi pokierować. Zdawali sobie sprawę z ryzyka wywołania strajku, który w istniejącej atmosferze bardzo łatwo mógł się przerodzić w walkę zbrojną, a może nawet rewolucję społeczną. Tej rewolucji bał się Korfanty najbardziej, dlatego wahał się do końca.

Mielżyński pisał do rządu polskiego: „Korfanty nie taił, że wobec nieobliczalnych konsekwencji ruchu zbrojnego i nieuniknionego wielkiego rozlewu krwi uważałby ograniczenie się do strajku za najkorzystniejsze. Przy zbadaniu jednak dokładnie doszliśmy obydwaj do przekonania, że wywołanie strajku musi siłą rzeczy pociągnąć za sobą powstanie zbrojne”. Choć przerzucono z Polski na teren Śląska broń i amunicję, nie zgadzali się na to powstanie ani rząd polski, ani naczelnik Józef Piłsudski. W Warszawie uważano, że należy ograniczyć się tylko do strajku, bo rozpoczęcie walki zbrojnej mogłoby pogorszyć sytuację Polski na arenie międzynarodowej, a to tam miały zapaść decyzje co do losów Górnego Śląska.

Mielżyński meldował polskim władzom: „myśl ruchu zbrojnego jest tak głęboko zakorzeniona u Górnoślązaków, że nie jest wykluczone wzięcie inicjatywy samodzielnego wystąpienia przez któregoś z dowódców miejscowych nawet wbrew moim rozkazom”. We „Wspomnieniach i przyczynkach...” dodał, że ludzie pracujący w hotelu Lomnitz w Bytomiu, gdzie była siedziba Polskiego Komisariatu Plebiscytowego dla Górnego Śląska, „nie wierzyli w dyplomację, wierzyli tylko... w śląski lud”.

28 kwietnia, krótko przed wybuchem trzeciego powstania, Mielżyński spotkał się z Korfantym w Komisariacie Polskim w Opolu. Tak zapisał to we „Wspomnieniach i przyczynkach...”: „Korfanty był niesłychanie poważny i widocznie wzruszony. Powitał mnie słowami: Alea jacta, kości zostały rzucone. Za cztery dni ma nastąpić w Londynie decyzja o rozdziale Górnego Śląska. Ten werdykt będzie dla nas fatalny, to już nie jest żadna tajemnica.

- Co zamierzasz czynić - spytałem Korfantego.
- Ogłoszę natychmiast strajk generalny!
- W takim razie - odrzekłem - zaraz po ogłoszeniu strajku na Niemców uderzę.
- Tak daleko jeszcze nie jest - powiada Korfanty - tymczasem strajk generalny powinien wystarczyć. Przekona on interaliantów, że nigdy robotnik górnośląski nie zgodzi się na niesprawiedliwy podział Górnego Śląska”.

„Człowiekowi o nic bardziej nie chodzi niż o zaspokojenie swej próżności i żadna rana nie jest tak bolesna jak ta, która zadana jest miłości własnej” - twierdził niemiecki filozof Arthur Schopenhauer. To stąd pochodzą takie frazesy jak „honor cenniejszy niż życie”. Właśnie troską o honor usprawiedliwiano zbrodnię Macieja Mielżyńskiego. Publiczność była po jego stronie. Sam wymierzył sprawiedliwość, ratował swój honor. Arystokracja polska nie darowała mu tej zbrodni.

Hrabia Mielżyński nie miał szczęścia w miłości. Zdradzała go ukochana żona Felicja z Potockich. Wskazują na to listy miłosne, które pisała do hrabiego Adolfa Miączyńskiego - syna swojej przyrodniej siostry - a które potem zostały odczytane w sądzie: „Tulę się do Ciebie milion razy, panie mój i władco, moje złoto i moje życie”. W grudniową noc 1913 r. hrabia zastrzelił ją, a potem jej kochanka.

Były dwie wersje tego zdarzenia. Jedna zakładała, że motywem zabójstwa była zazdrość. W środku nocy hrabia Mielżyński zastał siostrzeńca żony w jej sypialni, a od dawna podejrzewał, że przyprawia mu właśnie z nim rogi. Wzburzony wystrzelił i zabił. Osierocił trójkę ich małych dzieci, dwie córki i syna.

Druga wersja, której kurczowo trzymał się hrabia Mielżyński, zakładała, że zastrzelił 38-letnią żonę i jej siostrzeńca, biorąc ich za złodziei. Zaprzeczał, że strzelał do żony, przenigdy. Krytycznej nocy zbudził go jakiś hałas. Wyszedł ze swojej sypialni na korytarz i wtedy zobaczył światło wychodzące z sypialni żony. Gdy więc usłyszał szepty, śmichy-chichy, wpadł w takie rozdrażnienie, że zupełnie nad sobą nie panował. Strzelił, nie patrząc, w kogo trafia. Trafił w żonę. Następnie strzelił do jej siostrzeńca hrabiego Adolfa Miączyńskiego, tym razem wymierzył w jego kierunku z premedytacją.

Z miłości do Felicji chciał się zastrzelić

Małżonkowie poznali się w Będlewie u hrabiego Bolesława Potockiego, gdzie Maciej Mielżyński odbywał praktykę. Zakochał się bez pamięci, ale gdy poprosił piękną Felicję o rękę, został zignorowany. Wziął flintę i strzelił sobie w pierś. Na szczęście został odratowany i w 1896 r. pojął wybrankę za żonę. Zamieszkali razem w Chobienicach, ale ich małżeństwo nie było udane. Miesiącami ze sobą nie rozmawiali. Mieszkali oddzielnie, potem się godzili i znów rozstawali. On zamieszkał w Berlinie, ona we wsi Dakowy Mokre (obecnie w powiecie nowotomyskim). Dwór należał do Potockich, ale po weselu Felicji z Maciejem przeszedł w ręce rodziny Mielżyńskich jako wiano ślubne. Krótko przed tragedią małżonkowie właśnie doszli do zgody i spędzili razem wieczór na dworze w Dakowych Mokrych, z hrabią Adolfem Miączyńskim.

Tej grudniowej nocy, zdaniem służby, mąż nie przyłapał żony na fizycznej zdradzie. Siostrzeniec, znany bawidamek i karciarz, przyszedł do sypialni ciotki, by ją na klęczkach prosić o pieniądze.

[ciąg dalszy na następnej stronie]

Oskarżony Mielżyński strzelał w afekcie, uznał sąd, a to była okoliczność łagodząca. Strzelił w chwilowej niepoczytalności. Sąd w Międzyrzeczu uniewinnił podwójnego zabójcę i zwolnił z aresztu. Hrabia wyjechał do rodzinnego majątku, do Chobienic, ale skandal wcale nie zniknął z salonów i prasy. Rozpisywano się raczej o krzywdzie zdradzanego męża, a nie o krzywdzie zastrzelonej żony. Tak po ludzku nie można hrabiemu odmówić racji, pisały niemieckie gazety: „W sposób najbardziej haniebny zostały naruszone jego najświętsze prawa, a czyn jego świadczy o poczuciu honoru i tak szczytnym pojmowaniu małżeństwa, że należy sobie tylko życzyć, aby stało się ono ogólnym w naszym narodzie”. Inni krytykowali wyrok, bo obywatel sam nie może wymierzać sprawiedliwości, od tego jest państwo. A zbrodnia jest zbrodnią.

Choć sąd uniewinnił hrabiego, pomimo dowodów potwierdzających jego winę, nikt ze środowiska nie zamierzał darować mu tej okrutnej zbrodni. Nadal był pośmiewiskiem ogółu, człowiekiem przegranym. Dlatego uciekł na Śląsk. Jak rozpisywała się prasa, oddał się drugiej miłości - Polsce.

Korfanty się wahał, ale nie Mielżyński

Zapisał się w historii Górnego Śląska, choć nie najlepiej, ale ma poczesne miejsce na wystawie stałej w Muzeum Śląskim. Był w sporze z przywódcą narodowym Górnego Śląska Wojciechem Korfantym, który wierzył w skuteczność akcji dyplomatycznej. Twórcy akcji zbrojnej, wśród nich hrabia Maciej Mielżyński, dążyli do konfrontacji siłowej. Rząd polski, jak to było do przewidzenia, w 1921 r. zamiary ruchu zbrojnego potępił.

Korfanty chciał uniknąć rozlewu krwi i cały ewentualny ruch zbrojny rozumiał tylko jako demonstrację skumulowaną w strajku generalnym, która ma poprzeć akcje polityczne. Sceptycznie oceniał sprawność bojową powstańców, co dość boleśnie odczuł Mielżyński, głównodowodzący siłami powstańczymi. Po latach Korfanty napisał: „Gdyśmy tu walczyli o każdą piędź ziemi polskiej, która więcej jest warta niż całe powiaty na Rusi, odpowiedzialni sternicy naszego państwa szukali szczęścia i sławy pod Kijowem”.

1 maja 1921 r. Mielżyński zażądał od Korfantego podpisania rozkazu rozpoczęcia powstania 3 maja o drugiej rano. Tak o tym napisze dziesięć lat później: „Korfanty wahał się w pierwszej chwili, zaskoczony ostatecznym tonem mojego żądania. Meldowałem mu, że wszystko gotowe i że jedynie zaskoczenie Niemców może nam dać zwycięstwo. Korfanty nie był jeszcze przekonany o naszym pogotowiu. Kazałem Rostworowskiemu i Grocholskiemu zdać mu dokładny raport sytuacyjny”. Major Stanisław Rostworowski był szefem sztabu wojsk powstańczych, a ppłk Adam Grocholski - pierwszym oficerem operacyjnym.

Wtedy odezwał się Konstanty Wolny, bliski współpracownik Korfantego: - Wojtek! Kiedy powiedziałeś „a” to powiedz i „b” - nie ma się co wahać.

2 kwietnia 1921 r. ppłk Maciej Mielżyński podpisał rozkaz operacyjny do walki zbrojnej. Korfanty postanowił stanąć na czele powstania jako dyktator, by nie dopuścić - jak podkreślał - do przekształcenia powstania w społeczną rewolucję.

Jego kariera legła w gruzach, zmarł w przytułku

2 maja 1921 r. wszystkie górnośląskie zakłady pracy objęte zostały strajkiem. 3 maja, o godzinie drugiej w nocy, wysadzone zostały przez specjalne oddziały dywersyjne mosty kolejowe na Odrze. Zaczęło się trzecie powstanie śląskie.

Mielżyński pisał we „Wspomnieniach i przyczynkach do historii III powstania górnośląskiego”: „Liczebnie byli Niemcy od nas o wiele silniejsi, bo, oprócz organizacji, na terenie dysponowali siłami przeznaczonymi na Górny Śląsk i dla Śląska już zorganizowanymi, które obliczyć można na 60 tys. karabinów, gdy nam więcej broni, jak na 30 tys. ludzi, nie starczyło”. Uzbrojenie nasze było „nad wyraz mizerne” w stosunku do niemieckiego. „Na pierwszy rzut oka jasnym być musi, nawet dla niefachowca, że cała impreza powstańcza była czynem nieomal szalonym”.

Z chwilą wybuchu trzeciego powstania śląskiego Dowództwo Obrony Plebiscytu zostało przekształcone w Naczelną Komendę Wojsk Powstańczych. Ppłk Maciej Mielżyński został wodzem naczelnym od chwili ogłoszenia alarmu 2 maja 1921 r. Ale jego zdolności dowódcze budziły zastrzeżenia tak Ministerstwa Spraw Wojskowych w Warszawie, jak i Wojciecha Korfantego.

Warszawa właściwie od początku nosiła się z zamiarem jego odwołania. Obwiniano go o zbyt usilne dążenie do wybuchu czynu zbrojnego. Obawiano się też, że nie zdoła utrzymać w ryzach wojsk powstańczych w okresie ich demobilizacji. Wojciech Korfanty zarzucał Mielżyńskiemu nadmierną samodzielność polityczną i słabość wobec podwładnych. Z kolei szefowie poszczególnych grup operacyjnych zarzucali hrabiemu błędy w zakresie dowodzenia. 31 maja został ostatecznie odwołany z zajmowanego stanowiska i pod koniec 1921 r. przeniesiony do rezerwy. Jego kariera wojskowa legła w gruzach.

Jednak odznaczony został Orderem Virtuti Militari V klasy, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, Krzyżem Walecznych. Był co prawda członkiem honorowym Związku Powstańców Śląskich, długoletnim prezesem Związków Powstańczych i Wojackich, ale jego publiczna aktywność w zasadzie też dobiegła końca.

W dziesiątą rocznicę wybuchu trzeciego powstania, w 1931 r., ukazały się Mielżyńskiego „Wspomnienia i przyczynki do historii III powstania górnośląskiego”, nakładem autora, drukiem K. Miarki. Wielkopolanin pisał o ludzie śląskim z ogromną atencją: „...pamięć o bohaterskich walkach pionierów górnośląskich nigdy w narodzie polskim zaginąć nie powinna”. Bo też „górnośląski lud robotniczy mógł dokonać czynów wprawiających w zdumienie nawet starych doświadczonych żołnierzy”. Każdy z tych „Pieronów”, jak powstańcy sami się nazwali, jest urodzonym żołnierzem. „W tej twardej rasie, wytrzymałej na wszelkie trudy i mozoły wojenne, odżywa tężyzna i buta żołnierska dawnych polskich rycerzy. (…) Nie ma on może tego rodzaju rozpędu junacko-zawadiackiego, który się spotyka zwłaszcza na naszych kresach, przybrał on czasem nawet pewną ociężałość po panujących nad nim Niemcach, od nich także - przyznajmy to bez ogródki - odziedziczył zmysł praktyczny i ścisłość w interesach”.

Patriota i skandalista

Mielżyński odniósł się także do zarzutów, że dowodził źle, nie utrzymał do końca frontu na linii Korfantego. Linia ta rozdzielała Górny Śląsk na część niemiecką i polską. Biegła m.in. wzdłuż Odry. Tłumaczył: „Szczęście nam stanowczo nie sprzyjało, siły, na które liczyłem, nie dopisały. Plan odbicia Góry św. Anny stał się niemożliwy i zaniechać go musiałem”. Nie stawiły się pociągi pancerne, z powodu ataku Niemców, a to pod ich osłoną dwa bataliony miały odbić Górę św. Anny. „Zauważyłem, że Niemcy przeważnie walczyli w stalowych hełmach, co wskazywałoby na fakt, że należeli do niemieckiej Reichswehry”. Więc pytał, dlaczego przeciw regularnemu wojsku niemieckiemu nie walczy czynne wojsko polskie? „Co my, robotnicy, wskóramy przeciw takiej sile?”.

Służył Polsce, był patriotą, ale do historii przeszedł głównie jako skandalista. Od 1927 r. do 1939 r. mieszkał w swoim majątku ziemskim Gołębiewko pod Tczewem. Kłócił się i sądził z własnym synem o majątek pozostawiony po zastrzelonej Felicji z Potockich. Pierwsze lata wojny spędził w Warszawie. W 1941 r. przeniósł się do Wiednia. Był już w kiepskiej kondycji. Jego druga żona Wiktoria, córka tureckiego dyplomaty, nie była w stanie się nim opiekować. Zmarł w przytułku w 1944 r.

Ostatni z chobienickiej linii męskiej Karol Mielżyński zmarł w 1994 r. Gdy ojciec zastrzelił mu matkę, miał zaledwie siedem lat, jego siostra Aniela - 16, a Józefa - 13.

ZOBACZ KONIECZNIE: NASZA RAMÓWKA
DZISIAJ POLECAMY PROGRAM KATARZYNY KAPUSTY Z CYKLU TU BYŁAM

Teresa Semik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.