Grzegorz Tabasz

Grzegorz Tabasz o kwiatach jesieni: Bluszcz tak się wił, a przegrał z chryzantemami

Grzegorz Tabasz o kwiatach jesieni: Bluszcz tak się wił, a przegrał z chryzantemami Fot. Pixabay
Grzegorz Tabasz

Druga połowa jesieni nie musi być smutna. Nie unikniemy mgieł i mokrego chłodu. Można jednak znaleźć pocieszenie w kwitnącym bluszczu i chryzantemach. A nawet w specjalnym gatunku miodu.

Zacznę od bluszczu. To najpóźniej kwitnąca roślina rodzimego pochodzenia. Kwiaty rozwija na przełomie września i października. Długowieczne, odporne na mróz pnącze o soczysto zielonych liściach rośnie pospolicie w nizinnych i podgórskich lasach. Doskonale znosi największe nawet zacienienie, byle gleba był wilgotna i zasobna w minerały. Jeśli tylko znajdzie odpowiednią podporę, szybko sięgnie słońca. Wówczas ściana domu czy dorodne drzewo są już jego wyłączną własnością.

Bluszcz był i jest uznanym symbolem wieczności. Sadzony na cmentarzach okrywał ziemne mogiły, mauzolea i posągi gęstym kobiercem. Nagrobki rzeźbiono w wymowny symbol trupiej czaszki oplecionej bluszczowym wieńcem i łacińską sentencją o przemijaniu i nieuniknionym zgonie.
Wieki temu było inaczej. Na rzymskie uczty ku czci Bachusa chadzano w bluszczowych wieńcach, zaś słynne bachanalia z nastrojem zadumy nie miały nic wspólnego… Mityczna menażeria sylenów i satyrów była obowiązkowo ozdobiona wieńcami z gałązek bluszczu. Z bluszczem na tunice nikt o wieczności nie myślał.

***

Co do kwiatów, to są drobne, zielonkawej barwy i bardzo liczne. Dorodny okaz w wieku dwudziestu paru lat może ich posiadać nawet kilkanaście tysięcy, zaś pędy osiągają wysokość kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu metrów. Znam stary dąb, którego pień i grubsze konary otula szczelnie zielony gąszcz. U podstawy pnia bluszczowe gałęzie są grube niczym ramie dorosłego człowieka i pokryte niesamowicie wyglądającym kożuchem przybyszowych korzonków, którymi zakotwiczył się w spękanej korze dębu. Okoliczne drzewa zrzuciły już liście, zaś potężny bluszcz pyszni się soczyście zieloną barwą.

Bywa i tak, że bluszcz rośnie na martwych, całkowicie uschniętych drzewach. Dla ludzi był to symbol niebywałej żywotności i siły witalnej. Gdy nastało chrześcijaństwo, został uznanym symbolem trwałości uczuć i wierności. I wiecznego życia zarazem. Doskonale to rozumiem, gdy na cmentarzu znajduję stare grobowce otulone zielonym kobiercem. Pnącze, jeśli już kwitnie, to długo, często aż do pierwszych mrozów. Kwiaty są drobne i nie radzę ich wąchać. Roztaczają nieprzyjemny dla naszego zmysłu powonienia zgniły zapach. Owadom to zupełnie nie przeszkadza. Na swoim ogrodowym okazie bluszczu widziałem i słyszałem roje. Oczywiście były tam pszczoły, ostatnie żywe osy i chmara much. Towarzystwo raczyło się do syta pyłkiem i nektarem, którego bluszcz im nie żałuje. Podobno nektar składa się w połowie z cukru, co jest rzadkością w świecie roślin, które oszczędnie rozdają wyprodukowaną w trudzie słodycz. Za to pyłku nikomu nie żałują, gdyż rozrzutność tylko zwiększa szanse zapylenia kwiatów.

Wracając do miodu, to w cieplejszych regionach Europy, gdzie bluszcze kwitną regularnie w początkach jesieni, pszczelarze zbierają miód bluszczowy. Ma być ciemny i smakowity. Póki co, żaden ze znajomych bartników takiego rarytasu nigdy z ula nie wybrał, więc muszę obejść się smakiem. Nasi pszczelarze mają do kwitnącego bluszczu ambiwalentny stosunek. Miodu z niego nie mają, zaś pszczoły zamiast siedzieć grzecznie w ulu, latają po okolicy zwabione ostatnimi kwiatami jesieni. A syrop cukrowy trzeba do ula dokładać…

Bluszcz doskonale sprawdza się w ogrodach. Mamy setki odmian, które nadają się zarówno jako roślina okrywowa sadzona w cieniu pod okapem drzew, jak i do okrywania pergoli. Na ściany domu bluszczu bym nie polecał, bo ewentualny remont elewacji nie będzie możliwy bez zniszczenia rośliny. Świetnie sprawdza się jako uzupełnienie żywopłotu z buka czy grabu. Bluszcz powoli obrośnie zasadnicze rośliny i gdy te w zimie zrzucą liście, zapewni osłonę przed śniegiem i wiatrem. I wścibskim okiem…

***

W XIX wieku bluszcz przegrał z chryzantemami. Pyszne kwiaty zamorskich piękności zdominowały listopadowe święto definitywnie. I jak się zdaje, nieodwracalnie.

Pierwsze ilustracje i opisy chryzantem liczą dobre dwa i pół tysiąca lat. Zawdzięczamy je Chińczykom. Chwilę później odmianę o szesnastu płatkach Cesarstwo Japońskie uczyniło swoim herbem, zaś cesarz panował z chryzantemowego tronu. Zarówno dla mieszkańców Chin, jak i Japonii chryzantemy były symbolem jesieni. I jeszcze coś: nazwa rośliny w dialekcie mandaryńskim brzmi tak sam jak słowo „czekać”.

W miłosnej liryce chryzantema była symbolem oczekiwania na ukochaną osobę i elementem wyrafinowanych słownych zagadek, których używali dworacy. Do Europy rośliny trafiły późno. Dopiero w XVIII stuleciu żaglowce dowiozły żywe okazy do Londynu i Amsterdamu. Późno, lecz i tak zdążyły zrobić niebotyczną karierę. Były to ulubione kwiaty epoki wiktoriańskiej. Wszystko dzięki późnej porze kwitnienia, która przypada na koniec jesieni. Rodzime gatunki zapadają wówczas w zimowy spoczynek, a przybysze z Azji dopiero wtedy pokazują swoje piękno. Pierwsze przywiezione okazy dały początek tysiącom odmian i kultywarów. Po latach wyhodowano kwiaty o wszystkich możliwych barwach, kształtach i rozmiarach.

***

Nad Wisłą chryzantemy są nieodłącznie powiązane z pierwszymi dniami listopada. Wszystkich Świętych, Zaduszki. Oświetlone tysiącami płomyków świec cmentarze. Do tego miliony chryzantemowych kwiatów. Rośliny jednorazowego właściwie użytku, które miały przetrwać jeno kilka dni. Tuż przed i tuż po listopadowym święcie. Krótki tryumf i szybkie przemijanie. Tylko nieliczne odmiany odporne na mróz potrafią przezimować w ogrodzie. Te, które teraz pysznią się na cmentarzach jeszcze dekadę tremu niszczyły pierwsze przymrozki. To już przeszłość. Zmiana klimatu i długa, ciepła jesień sprzyja chryzantemom. Te, które ułożono na mogiłach trzy tygodnie temu, wciąż są piękne.

Plantatorzy chryzantem z łzą w oku i westchnieniem ulgi wspominają minione końcówki października w XX wieku Będą przymrozki czy nie? Strategiczne prognozy decydowały o finansowym sukcesie trwającej kilka miesięcy pracy ogrodnika. Załamanie pogody mogło zniszczyć doniczkowe kwiaty sprzedawane masowo na uroczystości Wszystkich Świętych. Od kilku sezonów hodowcy roślin mogą spać spokojnie. I oszczędzać na ogrzewaniu szklarni. Ot, i korzyść z ocieplenia klimatu…

Ale wszystko ma swój kres. Lwia część doniczkowych chryzantem, jeśli nawet posadzić je do ziemi i okryć, zimy nie wytrzymają. Styczniowy mróz zabije je niechybnie. Jest wyjście, czyli chryzantemy drzewiaste. Ponoć doskonale znoszą nasze zimy. Na razie zerkam na zaprzyjaźniony ogród, gdzie rośnie kilka okazów. Jeśli przetrwają nadchodzącą zimę bez szwanku, to posadzę je w ogrodzie. Kwitnąca w listopadzie rabata chryzantem za oknem jest grzechu warta…

Grzegorz Tabasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.