Grzegorz Tabasz: Nie śpiewa, ale syknąć potrafi

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Grzegorz Tabasz

Grzegorz Tabasz: Nie śpiewa, ale syknąć potrafi

Grzegorz Tabasz

Łabędź niemy nie tylko nie śpiewa, ale zgodnie z nazwą milczy. Co najwyżej wydaje głośne syki w stanie irytacji czy gulgotanie podczas zalotów.

Wpadłem nad brzeg Dunajca, by sprawdzić poziom wody. Czy po kilku latach rzeka wypełniła koryto. Wypełniła. Wreszcie zaczęła przypominać siebie z dawnych lat. I jeszcze coś: łabędzie. Trzy dorosłe ptaki w szyku torowym sunęły w moim kierunku niczym flotylla okrętów wojennych. Zgrabnie stanęły ze trzy metry od brzegu. I wówczas mnie olśniło: toż to żebranie o pokarm! Ścieżka nad brzeg rzeki była wydeptana do gołej ziemi i upstrzona resztkami chleba. Ot i cała tajemnica. Trafiłem w miejsce i porę karmienia. Jak tu nie pokarmić łabędzia? Białe ptaki pływają w lodowatej wodzie. Starczy przystanąć nad brzegiem, a przypłyną do samych stóp. Wielki ptak tylko rzuci powłóczyste spojrzenie i ręka sama sięga po kawałek chleba. Na ich szczęście (o czym potem) nie miałem przy sobie ani okruszyny.

***

Na początku XX stulecia łabędź niemy, bo z tym gatunkiem miałem przyjemność, był ornitologiczną rzadkością. Kilkadziesiąt okazów widywano na mazurskich jeziorach. I w wielkich rezydencjach, gdzie majestatyczne białe ptaki były ozdobą parkowych sadzawek. Wydany pod koniec lat siedemdziesiątych atlas ptaków profesora Jana Sokołowskiego wspominał o kilku zaledwie stanowiskach łabędzi na południu kraju. To jeszcze nic. Kiedyś łabędź niemy był przedmiotem polowań. Ważący przeciętnie dziesięć kilogramów ptak stanowił cenną zdobycz. Barbarzyństwo? Gdzie tam, to tylko głód wywołany pierwszą Wielką Wojną. Pamiątką po tych czasach jest powiedzenie o łabędzim śpiewie.

Kilka skojarzeń: łabędzi śpiew. Ostatni występ artysty. Przedśmiertelna aria najwyższego lotu. Teoretycznie wszystko jasne. Jest tylko jeden problem: łabędź niemy nie tylko nie śpiewa, ale zgodnie z nazwą milczy. Co najwyżej wydaje głośne syki w stanie irytacji czy gulgotanie podczas zalotów. Skąd powiedzenie? Jak wspomniałem dziesięć czy dwanaście kilogramów mięsa stanowiło kiedyś ważną pozycję w menu. Trafiony kulą czy śrutem ptak nagle oddawał ostatnie tchnienie i uchodząca zawartość potężnych worków powietrznych wprawiała tchawicę w drgania. Wydobywał się głośny i ostatni dźwięk, który dał początek powiedzeniu o łabędzim śpiewie. Polowanie na białe ptaki to już, na szczęście, przeszłość, po której zostało niezrozumiałe dla współczesnych powiedzenie.

***

Kilka dekad temu nastąpiła prawdziwa eksplozja liczebności łabędzi niemych. Współcześnie w granicach Polski doliczono się ponad sześciu tysięcy par, które każdego roku zakładają gniazda. Do tego trzeba dodać przynajmniej dziesięć tysięcy okazów zimujących na wybrzeżu Bałtyku. Dzięki obrączkom wiadomo, że przylatują z prawie całej Europy. Przyczyna sukcesu niewątpliwe pięknego łabędzia ma początek w… ściekach. To nie pomyłka: ptak o królewskiej aparycji, niegdysiejsza ozdoba pałacowych sadzawek, bohater baśni Andersena i czteroaktowego baletu Piotra Czajkowskiego, swój niebywały sukces zawdzięcza nieoczyszczonym ściekom wpuszczanym do wody. W latach siedemdziesiątych powstawały tysiące kilometrów sieci wodociągowych. Dzięki pożyczkom zaciągniętym przez towarzysza Gierka na rynek masowo trafiły pralki automatyczne i tony proszków do prania. Klasa robotnicza prała na potęgę. Budowę oczyszczalni ścieków odłożono na bliżej nieokreśloną przyszłość. Bogate w fosforany resztki proszków do prania wędrowały prosto do rzek i jezior. Fosfor działa na rośliny wodne niczym najlepszy nawóz, a dieta łabędzia prawie w stu procentach składa się z zieleniny. Suto zastawiony stół, łagodne zimy i rosnąca sympatia ludzi, sprawiły, iż łabędź niemy został dosłownie skazany na sukces. Zimą jest stałym rezydentem na Dunajcu w okolicach Krościenka i wyrobiskach pożwirowych w Czarnym Dunajcu u podnóża Tatr. Tak daleko zawędrował od dawnych mateczników na jeziorach. Uczciwie trzeba przyznać, że dorosłe ptaki praktycznie nie posiadają wrogów naturalnych. To kolejny przyczynek do wzrostu liczebności.

Stare okazy mogą ważyć blisko dwadzieścia kilogramów. Pięć razy tyle, co orzeł przedni. Wilk, jedyny godny uwagi przeciwnik, jest zbyt rzadki, by stanowić realne zagrożenie. Cios potężnym skrzydłem może zwalić z nóg nawet wyrośniętego psa, zaś dla przepędzenia pomniejszych napastników wystarczy ostrzegawcze machnięcie skrzydłem wsparte przenikliwym syknięciem. Wszędobylskie lisy nawet nie mogą pomarzyć o jajach czy pisklętach, bo rodzice wyjątkowo troskliwie pilnują gniazd. Co więcej, małżeństwa są ponoć zawierane do grobowej deski, a zdrady czy rozwody należą do rzadkości.

Trwałe związki sprzyjają wychowywaniu potomstwa. Jeśli młode giną (drugą wiosnę ogląda zaledwie co piąty młody łabędź), to wyłącznie z przyczyn naturalnych. I tutaj drobna dygresja. Od wieków, a może nawet od zawsze łabędzie były symbolem wierności i czystości małżeńskiej. Po grób, bez żadnych wyjątków temu samemu partnerowi. Prawda uwieczniona w setkach mitów i opowieści, choć nie poparta żadnymi innymi dowodami. Ptak ma białe pióra, a jak wszem wiadomo nieskalana biel symbolem czystości jest. I basta! Prędzej czy później wścibskie oko naukowców musiało kwestię wierności zbadać. Ptaki trudno odróżnić po wyglądzie, ale badania DNA są niepodważalne. Okazało się, iż czasem samiec łabędzia wychowuje nie swoje dzieci, a dozgonna wierność trwa zwykle kilka sezonów. Uff, wydało się…

***

Dla porządku wspomnę, iż łabędź niemy o czerwono czarnym dziobie ma bliskiego krewnego nazwanego krzykliwym. Najłatwiej poznać go po kolorach dzioba, gdzie żółć zastąpiła czerwień. I szyi, którą w odróżnieniu do naszego mistrza elegancji trzyma w prostacki sposób niczym zwyczajna gęś.
Łabędzie krzykliwe dzięki odmiennej budowie tchawicy mają znacznie bogatszy repertuar głosowy, ale i tak daleko im do namiastki śpiewu. Łabędzie krzykliwe, niegdyś skrajnie rzadkie, są u nas coraz częściej widywane. Rodzime stado nie przekracza trzystu par, ale w łagodne zimy nad Bałtykiem koczuje nawet kilka tysięcy ptaków z dalekiej północy. Wkrótce przekonamy się, czy powtórzą sukces swego niemego kuzyna.

Powszechna sympatia, jaką ludzie darzą łabędzie, stała się powodem kłopotów. Kiedy biały ptak podpłynie blisko brzegu i wdzięcznie wygnie kształtną główkę, to aż ręka świerzbi, by rzucić mu choć skórkę od chleba. To jest największa krzywda, największy kłopot, jaki można mu sprawić. Łabędzie powinny odlecieć na zimę. Dla własnego bezpieczeństwa. Zawsze tak czyniły. Kilkanaście łagodnych zim z rzędu mocno ów instynkt wędrówek stępiło. Masowe karmienie łabędzi koczujących choćby na Wiśle pod Wawelem stało się dodatkowym powodem, by ani myślały o machaniu skrzydłami. Ptak, choć mózg ma mały, kombinować potrafi. Po cóż znosić trudy wędrówek? Lepiej zostać na miejscu, gdzie dobrzy ludzie jeść dadzą.
Jeśli przytrafi się ostra zima, ptaki zaczynają przymarzać do lodu. Wtedy nawet najbardziej bohaterskie wyczyny strażaków ich nie uratują.

Dokarmianie ma sens dopiero w styczniu i lutym, jako ostatnia deska ratunku dla maruderów. Karmisz dzisiaj, to przygotuj się na akcję kruszenia lodu zimą. Tabliczki z napisem „nie karmić dzikich ptaków”, powinny czym prędzej pojawić się wszędzie tam, gdzie regularnie koczują stada łabędzi. Sukces łabędzi zawiera w sobie zarodek klęski. Ptaki są niebywale przywiązane do swojego terytorium. Do tego z natury agresywne i samolubne. Każda para pilnuje rewiru jak oka w głowie. Z okolic gniazda przepędzają każdego obcego ptaka. Bywa, że dochodzi do poważnych walk, a wielkie ptaki dysponują sporą siłą fizyczną. Podczas awantury rozdeptują jaja i pisklęta. Im bardziej zagęszczona kolonia, tym łatwiej o konflikt i co za tym idzie, straty w potomstwie są większe. Kuriozalnie, najlepiej mają się pary gniazdujące samotnie i w dużym oddaleniu od swoich pobratymców. Im bardziej ptaki rosną w liczbę, tym mniej dogodnych miejsc na założenie gniazda. W którymś momencie pula mieszkaniowa zostanie wyczerpana i liczebność populacji stanie w miejscu. Jest jeszcze coś: jak Polska długa i szeroka, powstają nowe oczyszczalnie ścieków. Od wejścia do Unii Europejskiej mamy spełnić szereg dokładnie określonych warunków. W tym ilość oczyszczonych ścieków. To zaś oznacza mniej fosforu odprowadzanego do wody. Dla nas lepiej, lecz będzie mniej roślin i obfita stołówka dla łabędzi zacznie się kurczyć. Z czystej wody łabędzie raczej nie będą zadowolone.

Grzegorz Tabasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.