Grzegorz Tabasz: Jak lipa rozświetlała mrok

Czytaj dalej
Grzegorz Tabasz

Grzegorz Tabasz: Jak lipa rozświetlała mrok

Grzegorz Tabasz

Halny wiatr nawiał przy domu okazałą hałdę lipowych orzeszków. Nie, to nie pomyłka. Owoce lipy to orzechy. Małe, ale żaden botanik nie ma co do tego wątpliwości. Kuleczki nieco większe od ziarna pieprzu doczepione po kilka sztuk do cieniutkiej łodyżki z lotnym skrzydełkiem

C ałość jest sucha i lekka. Spada z drzewa wirującym lotem, a wiatr przenosi je na duże odległości. Fajny i skuteczny sposób na rozsiewanie nasion. Mam cztery lipy drobnolistne w wieku około dwudziestu paru lat. Młodzież, ale każdego roku produkuje metr sześcienny nasion. Pewnie zapytacie, co ciekawego jest w jesiennym sprzątaniu ogrodu. Jest. Nasi przodkowie mniej więcej trzy wieki temu pracowicie zbierali lipowe orzeszki. Jeśli rozgnieść je w palcach, to na skórze zostanie tłusta plamka. To olej, którego w nasionach lipy jest sporo. Jeden orzeszek to nic. Metr sześcienny po wytłoczeniu da parę litrów oleju o miłym zapachu. W pierwszej kolejności służył jako omasta do kaszy czy polewek. Wytłoki rzucano domowej gadzinie do koryta. Szlachetne panie, które dbały o cerę, rozdrobnione na pył łupiny lipowych orzeszków używały jako pillingu do skóry. Olej miał jedną wadę. Ulegał jełczeniu, ale dzięki temu, że zebrane nasiona wytłaczano etapami, starczał co bardziej zapobiegliwym gospodarzom nawet na kilka miesięcy. Olej miał jeszcze jedno ważne zastosowanie. Był paliwem do prymitywnych źródeł świtała, czyli kaganków.
Proszę o krótką podróż w czasie. Trzysta lat temu ludzie funkcjonowali od wschodu do zachodu słońca. Po zmroku można było siedzieć przy ognisku czy doświetlić chałupę smolną drzazgą. Tylko bogatych było stać na świece z wosku czy stearyny. Pospólstwo używało kaganków, czyli prostych lampek oliwnych. Wypasiona wersja kaganka to metalowa miseczka z uchwytem i umocowaniem knota. Dolna półka to kawałek glinianej skorupy z umoczonym weń gałgankiem. Jako paliwo używano olejów. Im tańszych, tym lepszych, a ten z lipy też był zdatny. Wspomnę przy okazji, iż powodem rzezi wielorybów był wytapiany z ich tuszy łatwopalny olej. Lampy gazowe czy naftowe to druga połowa XIX stulecia. Ów kaganek dawał światło słabe i smrodliwe, ale tylko tak można było nieco rozjaśnić wszechobecny mrok. A propos kaganka… W kontekście nadchodzącego święta edukacji, mówienie o pedagogach niosących kaganek oświaty wydaje się odrobinę niefortunne…

***

Skoro już wywołałem lipowy temat, tylko przypomnę inne, nie mniej cenne, lecz zapomniane zastosowania lipy. O naparze z kwiecia lipy, który jest lekiem doskonale znanym i certyfikowanym przez farmaceutów nie będę się rozwodził. Za to mało kto zna zastosowanie łyka. Z młodych gałęzi kiedyś darto długie pasma tkanki zwanej fachowo łykiem. Surowiec zdatny do wyplatania koszyków i łapci, czyli prostego okrycia stóp najuboższych. Prócz tego na wiosennym przednówku młode łyko mielono i dosypywano do mąki. Rodzaj wypełniacza żołądka w okresach regularnego głodu pozwała (niekiedy!) doczekać pierwszych plonów.
Byłbym ostatnim gburem, gdybym pominął Jana Kochanowskiego i jego lipy. Gościu siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie! Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie. Tak o lipach pisał Mistrz kilka wieków temu w słynnej fraszce o lipie. Po słowiańskich przodkach zostało nam zapisane chyba w genach przekonania o świętości lip. Sadzono je wokół kościołów i cerkwi. Zakładano lipowe gościńce, aby dawały podróżnym cień w skwarne dni. Każde szlacheckie dziecko oznaczało posadzenie kolejnej lipy przy dworze. Z lipowych klocków rzeźbiono święte figury z ołtarzem Wita Stwosza włącznie. Drewno lipy jest miękkie i nietrwałe, ale doskonale zdatne do strugania wszelkiej domowej galanterii od łyżek poczynając, na talerzach kończąc. Ponoć węgiel drzewny z lipy był składnikiem najlepszego prochu strzelniczego. Jeśli o zaś o zapach kwitnących lip chodzi, to muszę opowiedzieć o przyrodniczym ewenemencie, jakim w skali Europy jest Las Lipowy Obrożyska obok Muszyny.
Ponad sto hektarów lipowego lasu zwanego grądem. Lasy zwane grądami jako pierwsze szły pod topór. Wycinano je dla drewna i dla doskonałych, urodzajnych gleb. Ponoć lipy zmieniają strukturę ziemi, na której rosną. To zasługa korzeni i kolejnych warstw opadających liści, które grzyby zamieniają na urodzajną próchnice. Las lipowy koło Muszyny jakimś cudem uszedł oku drwali. I dobrze. Tysiące wiekowych drzew. Miliony kwiatów, jakie w słoneczny dzień roztaczają wspaniały aromat. Do tego kojący zmysły brzęk skrzydeł tysięcy zapracowanych pszczół. Owady zlatują się z okolicznych pasiek. Kilkugodzinny wypoczynek w cieniu dwustuletniej lipy regeneruje ciało i umysł. Lepiej niż wymyślne zabiegi w gabinetach odnowy biologicznej. Aromatoterapia, leczenie pszczelą muzyką. Mniejsza o nazwę, ale to działa. Póki co na kolejną sesję terapii w lesie lipowym trzeba poczekać kilka miesięcy.

***

Po minionych latach zostało nam wiele lipowych olbrzymów. Pięknych, wiekowych. Otoczonych legendami. Na pierwszym miejscu postawiłbym 700-letnią lipę z Cielętnik. Przez długie wieki drzewo było podgryzane przez ludzi. Pątników podążających na Jasną Górę. Kilkanaście pielgrzymek w ciągu roku sprawiło, iż dla ochrony pień drzewa smarowano smołą, a nieco później otoczono żelaznym ogrodzeniem. Zanim ktokolwiek zacznie mówić o gusłach i ciemnogrodzie, proszę wyobrazić sobie świat bez dentystów, antybiotyków i znieczulenia. Ba, bez najprostszych środków przeciwbólowych dostępnych w sklepie za rogiem. I problem z bolącym zębem. Zaś zęby psuły się na potęgę, szczególnie gdy tani cukier z buraków doprowadził do masowego występowania próchnicy. Ropiejąca szczęka doprowadzała chorych do rozpaczy. Kto zwątpił w usługi świadczone przez tak samo bezradnych cyrulików czy kowali, pokładał nadzieje w modlitwie. Lipy od pradawnych czasów uważano za rośliny lecznicze, zaś obok cielętnickiego okazu stoi kościół z obrazem świętej Apolonii, patronki medyków. Idealne miejsce do połączenia modlitwy ze starymi wierzeniami w magiczne właściwości lip. Czy to było skuteczne? Wiara czyni cuda, zaś wbijanie zębów w lipową korę, jeśli nie pomogło, to na pewno nie pogorszyło stanu zdrowia. Teraz zła wiadomość. W nocy z 5 na 6 października 2017 roku orkan Ksawery powalił lipę na ziemię. Pozostał tylko niewielki kikut. Tyle zostało z okazu o wysokości blisko trzydziestu metrów i jeden stu metrów obwodu w pasie.
Natomiast w całkiem niezłej kondycji jest lipa przy Drodze Objazdowej jedna z najpotężniejszych lip w Puszczy Białowieskiej.

Obwód pnia mierzony standardowo w pierśnicy, czyli wysokości stu trzydziestu centymetrów od postawy wyniósł prawie sześć metrów! Wysokość okazu to trzydzieści kilka merów. Czyli tyle samo co dziesięciopiętrowy budynek mieszkalny. Na uwagę zasługuje główny pień, który nadaje urody lipie. Wysokość kolumny pnia do pierwszej gałęzi wynosi dwadzieścia metrów. To trzeba zobaczyć na własne oczy, by docenić. I co najważniejsze, okaz wciąż rośnie! Nieprzerwanie od około trzystu pięćdziesięciu lat.

Bardzo często pomnikowe drzewa otrzymują nazwy pochodzące od sławnych ludzi lub historycznych wydarzeń. Lipa rosnąca przy posiadłości Władysława Reymonta ma pień o ponad ośmiometrowym metrowym obwodzie, co jest stosunkowo rzadkie u drzew tego gatunku. Co prawda pojedynczy pień jest wewnątrz wypróchniały, ale stare drzewo każdego roku wypuszcza zielone liście. To oznaka zdrowia. Oby tylko nie dotknął ją których z kolejnych orkanów, jakich w czasach zmian klimatu mamy wiele.

Jesień to najlepszy czas na oglądanie i fotografowanie pomnikowych lip. Zresztą wszystkich innych liściasty olbrzymów również. Gdy zrzuca listowie widać każdy szczegół budowy. Pień, mocarne konary. Coś czego nigdy nie zobaczy u drzewa obsypanego listowiem. Widać też najmniejsze uszkodzenia, dziuple czy wypróchnienia. Jesień i zima dla fotografów przyrody i miłośników starych drzew to czas na najlepsze sesje zdjęciowe. Cerkwie w Beskidach otoczone przez wianuszek starych drzew wyglądają zupełnie inaczej zimą niż w środku lata. Można wyłapać ulotne chwile o wschodzie czy zachodzie słońca. Sylwetki starych lip na tle błękitnego nieba czy śniegu. Las Lipowy w Obrożyskach, który tak wychwalałem, jest najbardziej fotogeniczny jesienią i zimą. Co prawda nie zaznacie uroku pachnących kwiatów czy brzęku zapracowanych pszczół, ale na pocieszenie zostaje kubek gorącej herbaty osłodzony lipowym miodem.

Grzegorz Tabasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.