Gorlice. W uszach szum, w oczach łzy, a na liczniku „43”, czyli o miłości gorliczan do motocykli
Tuż po wojnie dziewczynę w mieście najłatwiej było poderwać na motocykl. Tak twierdzą ci, którzy pamiętają amatorów „Victorii”, czy choćby „dekawek”. Motocykle z koszami budziły podziw i robiły furorę wśród amatorów wyścigów. Pewnie dlatego w mieście powstał klub żużlowy.
Na Zawodziu od kilkudziesięciu lat mieszkał pan Stanisław, który prowadził zakład instalacyjny. Spokojny, opanowany i przede wszystkim rzetelny rzemieślnik. W swoim domu miał warsztat i zawsze można było tutaj na miejscu wykonać drobne naprawy części metalowych, jak również różne niezbyt skomplikowane detale.
Żużlowcy w Unii potem w Górniku
To on po przebudowie wykonał zwieńczenie kopuły wieży ratuszowej na gorlickim magistracie w formie stalowej chorągiewki. Zawsze uczynny i z fachową doradą. Mało kto wiedział, że kiedyś był zapalonym motocyklistą i żużlowcem w Gorlicach. Tak. Dzisiaj już nikt nie pamięta, że w naszym mieście działał Żużlowy Klub Sportowy najpierw pod nazwą „Unia” potem od 1952 roku pod nazwą „Górnik” w ramach Polskiego Związku Motorowego.
Początki były skromne, bo zaraz po II wojnie światowej młodzi chłopcy jeździli na motocyklach wyprodukowanych w latach 40-tych lub wcześniej. Aby kupić taki motocykl, trzeba było wówczas zapłacić równowartość dorodnego konia. I to przedsięwzięcie nie było łatwe z uwagi na czarny rynek towarami z demobilu.
Mieć dekawkę to był prawdziwy hit
Czytaj więcej:
- Konstrukcje motocykli nie były skomplikowane, jak na ówczesne czasy. Tylko z częściami był problem. Dlaczego?
- Smaczku całej historii gorlickiego sportu żużlowego dodaje fakt, że klub posiadał własny sztandar i z nim występował podczas paradnych zlotów z innymi klubami lub na zawodach.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.