Godziny dla juniorów. Czego Jarosław Kaczyński najbardziej boi się w Strajku Kobiet

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas
Przemysław Franczak

Godziny dla juniorów. Czego Jarosław Kaczyński najbardziej boi się w Strajku Kobiet

Przemysław Franczak

"Czy stan nieformalnej wojny domowej ogłaszał charyzmatyczny przywódca? Czy do de facto rozlewu krwi na ulicach wzywał genialny strateg? No więc nie - tam siedział odklejony od rzeczywistości, zmęczony 71-letni człowiek, który ponad miarę wykorzystał godziny dla seniorów w polityce".

Narzekaliśmy, że ma poprzewracane w głowie. Że niezaangażowana. Leniwa. Egoistyczna. Wyalienowana. Marudziliśmy, że konformistyczna. Bezideowa. Roszczeniowa. Nieoczytana. Załamywaliśmy ręce, że skupiona, czy też raczej sfokusowana wyłącznie na sobie. Przewrażliwiona. Zjutubowana i ztiktokowana. Konsumpcyjna. Rwaliśmy włosy, że czas spędzałaby tylko w galeriach handlowych lub z nosem w telefonie. A młodzież nie słuchała, tylko wstała i wyszła. Na ulice. Jarosław Kaczyński jeszcze tego nie wie i nigdy nie będzie chciał się dowiedzieć, ale właśnie to może okazać się największym sukcesem jego politycznej działalności w ostatnich 30 latach. Człowiek, który obudził pokolenie Z. Obudził przez przypadek, bo dla prawicy skala tego buntu młodych jest kompletnym zaskoczeniem.

To jest jeden z tych dziejowych momentów, gdy nie możemy być pewni, co jest za następnym zakrętem. Każdy pewnie czuje inaczej, ale gdyby skondensować ten społeczny nastrój, to wyszłaby z tego ekscytacja pomieszana z lękiem. Nie wiadomo, co się stanie i zmieni, ale stanie i zmieni na pewno. Odwrotu już nie ma. No, chyba że jeszcze spłynie opamiętanie. Nie, nie na uczestniczki i uczestników Strajku Kobiet. Na Jarosława. Bo szanse, że odwiodą go od tego współpracownicy - choć lepiej opisywać ich określeniem: wykonawcy woli - są zerowe. Żyjemy w końcu w rzeczywistości, w której prezydent wszystkich Polaków prezesowi odważyłby się narzucić co najwyżej wybór smaru do nart, a to i tak nic pewnego.

Niektórzy utyskują, że hasła za wulgarne. OK, można dyskutować, roztrząsać, tylko po co? Niejeden socjolog opisze to zjawisko, na razie poprzestać można na tym: bawiąca się niewybuchem prawica nie może mieć pretensji, że eksplozja urywa jej obie ręce. Czara wściekłości - bo przecież nie goryczy, gorycz to za słabe słowo - się przelała. Na ulicach dzieją się rzeczy niespotykane. W całej Polsce. Energia tego sprzeciwu to coś niezwykłego. Gniew aż wibruje w powietrzu. I ty żeś to, Jarosławie, nie chwaląc cię sprawił.

Wielu chce widzieć w Kaczyńskim wybitnego stratega, sterującego krajem zza biurka w żoliborskim domu. Magnusa Carlsena polskiej polityki, przewidującego więcej ruchów do przodu niż inni, potrafiącego z większą precyzją od algorytmów Googla zarządzać społecznymi reakcjami. I na przykład na użytek własnego rządu zaryzykować rozruchy, by w krótkiej perspektywie przykryć skrajną nieudolność rządu w walce z pandemią, a w dłuższej utrzymać jedność prawicowego obozu. Przyjmijmy, że ten mit błyskotliwego taktyka, chętnie powielany nie tylko przez zwolenników PiS, jest prawdziwy. Oznaczałoby to przecież ni mniej, ni więcej tyle, że ostatnie wydarzenia, jeśli mamy się w nich dopatrywać działania z premedytacją, wprost czynią z Kaczyńskiego ponurego lidera formatu Łukaszenki. Mało tego, odezwa do narodu z wtorku jedynie to porównanie wzmacnia.

Czy stan nieformalnej wojny domowej ogłaszał charyzmatyczny przywódca? Czy do de facto rozlewu krwi na ulicach wzywał genialny strateg? No więc nie - tam siedział odklejony od rzeczywistości, zmęczony 71-letni człowiek, który ponad miarę wykorzystał godziny dla seniorów w polityce. Możliwości są tylko dwie: albo Kaczyński srogo przeliczył się w kalkulacjach, że zaostrzenie aborcyjnego kursu nie wywoła aż tak zdecydowanej społecznej reakcji, a teraz jedynie uporczywie brnie w szaleństwo, albo po prostu jest obłąkany. Normalny człowiek nie wyprowadziłby przecież ludzi na ulicę w szczycie epidemii. Niestety, w tej chwili nie ma żadnego znaczenia, która wersja jest prawdziwa. Skutki jego posunięć, decyzji, apeli będą opłakane.

Kaczyński się nie cofnie, bo dla niego to nie jest wojna o aborcję czy Polskę. Dla niego to już wojna wyłącznie o to, by go nie wyabortowano z polskiej historii. Dziś sam widzi się niewątpliwie na jej jasnych kartach, tuż obok wybitnych rodaków, ale tutaj pojawia się jeden zasadniczy kłopot. Teraz historię piszą wkurwione kobiety.

Przemysław Franczak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.