Maciej Zakrzewski

Głośniej nad tą trumną. W setną rocznicę zamordowania Gabriela Narutowicza

Gabriel Narutowicz podczas spotkania z Józefem Piłsudskim w Belwederze, 10 grudnia 1922 r. Fot. NAC Gabriel Narutowicz podczas spotkania z Józefem Piłsudskim w Belwederze, 10 grudnia 1922 r.
Maciej Zakrzewski

Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. 9 grudnia 1922 r. Zgromadzenia Narodowe w oparciu o przepisy Konstytucji Marcowej wybrało pierwszego prezydenta odrodzonej Rzeczypospolitej

Cztery lata po odzyskaniu niepodległości, po trudnym okresie walki o granice i niezwykle burzliwej dyskusji konstytucyjnej, 9 grudnia 1922 r. Zgromadzenia Narodowe w oparciu o przepisy Konstytucji Marcowej wybrało pierwszego prezydenta odrodzonej Rzeczypospolitej. Tydzień później prezydent Gabriel Narutowicz został zamordowany.

Krwawy spektakl rozegrany w warszawskiej Galerii Zachęta 16 grudnia 1922 r. miał trzech głównych aktorów. Oprócz Gabriela Narutowicza i Eligiusza Niewiadomskiego, ofiary i mordercy, był jeszcze bohater zbiorowy, tj. narodowa demokracja, która przez grudniowy tydzień rozpętała jedną z najbardziej agresywnych medialnych i ulicznych kampanii w historii Polski. Krzyki obrońców „prawdziwej polskości” przerwały trzy strzały.

Kim byli bohaterowie, tej całkowicie nie-greckiej tragedii?

Prezydent mimo woli

Narutowicz nie był politykiem, nie stał na czele żadnej partii, nie miał swojego obozu, nie odnajdował się w partyjnych targach i podziałach na „naszych” i „tamtych”. Był uznanym w Szwajcarii inżynierem i profesorem Politechniki w Zurychu. Należał do pokolenia popowstaniowego, które w cieniu narodowej klęski dostrzegło konieczność pracy organicznej. Wyjechał na studia do Szwajcarii. Nie należał do rozpolitykowanych studentów, ale utrzymywał bliskie kontakty ze środowiskami socjalistycznymi. W związku z udziałem Narutowicza w tuszowaniu nieszczęśliwego wypadku przy konstrukcji bomby socjalisty Aleksandra Dąbskiego władze carskie odmówiły mu prolongaty paszportu i nakazały powrót do kraju, gdzie czekał na niego już nakaz aresztowania. Droga powrotna do Polski, gdzie zamierzał wykorzystać zdobytą na Zachodzie wiedzę i doświadczenie, była zamknięta.

Przyjął obywatelstwo szwajcarskie. Po ukończeniu studiów podjął pracę jako inżynier. Szybko zyskał międzynarodową renomę. Kierował pracami nad budową wielu elektrowni wodnych w całej Europie. Od 1907 r. pracował jako profesor na zuryskiej Politechnice, w latach 1913-1919 kierował katedrą budownictwa wodnego. Jego związki ze sprawami kraju jednak nie ustały. W czasie I wojny światowej był członkiem zarządu, kierowanego przez Henryka Sienkiewicza i Ignacego Paderewskiego, Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Współpracował również blisko z ruchem legionowym, wspierał akcję werbunkową poza granicami kraju. Władysław Baranowski, działacz Naczelnego Komitetu Narodowego, stwierdził, iż Narutowicz był swoistym moralnym centrum zagranicznego ruchu obozu niepodległościowego.

W chwili odzyskania przez Polskę niepodległości Narutowicz rozpoczął współpracę z    polskim Ministerstwem Robót Publicznych, a po śmierci żony podjął decyzję o powrocie do kraju. W międzyczasie, w czerwcu 1920 r., otrzymał nominację na ministra robót publicznych w rządzie Władysława Grabskiego. Rząd upadł zanim profesor zdołał objąć swoje obowiązki, jednak Narutowicz kierował resortem w kolejnych gabinetach przez kolejne dwa lata. Od czerwca 1922 r., w gabinetach Artura Śliwińskiego i Juliana Nowaka, stał na czele resortu spraw zagranicznych. Sprawując obie funkcje Narutowicz cieszył się    opinią propaństwowego fachowca. Warto wspomnieć, że w okresie zajmowania przez niego stanowisk ministerialnych, aż czterokrotnie dochodziło do zmiany premiera.
Do wyborów prezydenckich, dokonywanych na mocy Konstytucji Marcowej przez Zgromadzenie Narodowe, został zgłoszony przez stosunkowo mało liczny klub Polskiego Stronnictwa Ludowego „Wyzwolenie”. Miał być raczej kandydatem symbolicznym. Faworytem był Maurycy Zamoyski, wspierany przez największych klub parlamentarny Chrześcijański Związek Jedności Narodowej, w którym najważniejszą rolę odgrywała tzw. narodowa demokracja. W pierwszej turze    Narutowicz otrzymał zaledwie 62 głosy. Zamoyski konsekwentnie wygrywał każde głosowanie, ale nie osiągał wymaganej bezwzględnej większości. Narutowicz posiadał większy potencjał w pozyskiwaniu kolejnych głosów. W piątej, ostatniej turze pokonał Zamoyskiego stosunkiem głosów 289 do 227.

Hejt roku 1922

Ta niespodziewana porażka głównego kandydata prawicy, o której zdecydowały głosy partii ludowych, socjalistów i tzw. bloku mniejszości narodowych, wywołała agresywną kampanię propagandową wymierzoną przeciwko prezydentowi elektowi. Związana z endecją „Gazeta Warszawska” ogłosiła, że Narutowicz został prezydentem dzięki Żydom, Niemcom i innym mniejszościom narodowym, a młodzież polska podniosła ich zdaniem okrzyk: nie chcemy takiego prezydenta! W innych artykułach wypominano mu szwajcarskie obywatelstwo, sugerowano powiązania z bliżej nieokreśloną finansjerą. Stanisław Stroński w tekście pod wymownym tytule „Ich prezydent” stwierdzał, że większość polska nie może się godzić na ten wybór i nie może na jego gruncie podjąć pracy państwowej.

W artykule „Po wyborze” z „Gazety Warszawskiej” pisano, iż wynik wyborów w Zgromadzeniu Narodowym to inwazja Żydów i naród przed nią winien się bronić. Wybór Narutowicza miał być ciężką zniewagą dla pokoleń, które o Polskę walczyły, w innym miejscu wyzwano do walki o zagrożony narodowy charakter państwa. Związana z narodowcami prawica ogłosiła bojkot zaplanowanego na 11 grudnia zaprzysiężenia. Wzywano do protestów. Burzliwe manifestacje odbyły się 10 grudnia. Przemawiali m.in. Stanisław Grabski i Józef Haller, uliczną presją próbowano wymusić na elekcie rezygnację z urzędu. Do skandalicznych wydarzeń doszło w dzień zaprzysiężenia. Zmobilizowane tłumy próbowały nie dopuścić Narutowicza do gmachu sejmu. Sam prezydent na zgłaszane obawy o jego bezpieczeństwo, stwierdził: Niech zabiją. Sam się bronić nie będę, bo to nie wypada Prezydentowi Rzeczpospolitej, którego winno bronić państwo. Po czym odłożył swój rewolwer, aby przypadkiem w momencie zagrożenia odruchowo po niego nie sięgnąć. Pod och-roną wojska, wśród wyzwisk i kamieni Narutowicz dotarł do sejmu, gdzie złożył przysięgę.

Skala ekscesów podziałała orzeźwiająco na polityków prawicy, którzy poczęli oswajać się z porażką i wzywać do uspokojenia emocji. Nie było już manifestacji, ale petycje z żądaniami ustąpienia, anonimy, groźby. Prezydent objął urząd 14 grudnia, a dzień później podjął pierwsze czynności urzędowe. W tym dniu udzielił wywiadu „Journal de Pologne”, w którym stwierdzał: „Nie szukałem władzy. Osobiście życzyłem zwycięstwa memu współzawodnikowi, dla którego mam wysokie poważanie (…). Rola prezydenta, tak jak ją rozumiem, polega na doprowadzeniu do porozumienia. Prezydent musi być ponad partiami”. Wywiad ukazał się już po jego śmierci.

Malarz z rewolwerem

Eligiusz Niewiadomski był uznanym malarzem i teoretykiem sztuki. Ukończył petersburską Akademię Sztuk Pięknych, szlifował swój warsztat w Paryżu. W czasie I wojny wykładał m.in. w Towarzystwie Kursów Naukowych, był autorem świetnych monografii z zakresu historii sztuki. Walczył w czasie wojny polsko-bolszewickiej, potem był sumiennym pracownikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki. Od 1897 r. należał do Ligi Narodowej, za działalność polityczną był aresztowany i osadzony w X pawilonie. Z Ligii odszedł w 1905 r. na skutek niezgody z linią prorosyjską ugrupowania i pozostał politycznym outsiderem. W czasie wojny sympatyzował z Legionami i niepodległościową działalnością Piłsudskiego.

Ideowiec, zdecydowany nacjonalista. Był członkiem Towarzystwa Sztuk Pięknych w Zachęcie, miał prawo wejścia na każdą wystawę. 16 grudnia, zakładając, że prezydent wzorem byłego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego, pojawi się na otwarciu wystawy, udał się tam z pistoletem browning. W kierunku prezydenta oddał trzy strzały z bliskiej odległości powodując jego śmierć na miejscu. Nie stawiał oporu przy zatrzymaniu.

W czasie procesu przyznał, że zamach planował od dawna, a pierwotnym jego celem miał być Piłsudski (twórca, jak twierdził, Judeo-Polski), jednak gdy ten odmówił starania się o fotel prezydencki, zmienił zdanie i obrał nowy cel. Niewiadomski w trakcie procesu podnosił argumenty już wcześniej wybrzmiałe w prasie endeckiej. Twierdził, że podjął swój czyn w walce o polskość Polski. Narutowicz, w jego opinii, miał być instrumentem matactw innych narodowości. Stwierdzał: „Narutowicz jako człowiek dla mnie nie istniał. Nie widziałem go nigdy, nie rozmawiałem z nim ani razu (….). Dla mnie był symbolem sytuacji politycznej, symbolem hańby. Tę hańbę moje strzały starły z czoła żywej Polski”. Zamachowiec stwierdzał, że jego czyn przemawia sam za siebie, i był on jego prawem i obowiązkiem wynikającym z miłości ojczyzny. A obowiązek ów spełnił twardo i uczciwie. 30 grudnia 1922 r. skazano Niewiadomskiego na karę śmierci, nie prosił o ułaskawienie. Wyrok wykonano 31 stycznia 1923 r.

Epilog

Zabójstwo prezydenta wywołało szok. Stroński podniósł hasło: trochę ciszej nad tą trumną! Czy przemawiało za tym poczcie wstydu czy polityczna kalkulacja? Trudno określić. Emocje opadły, Niewiadomski pozostał dla wielu cichym bohaterem. Tragicznej lekcji szacunku dla państwa jednak nie odrobiono. Rzeczpospolitą wciąż dzielono na tę „naszą” i tę „ich”.

Maciej Zakrzewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.