Freddie może być nawet grzeczny
Być może rzeczywiście wyglądało to tak, jak opisują to znawcy historii rocka. Być może kawior i gorąca, rozpuszczona czekolada podawana nie na talerzach, ale na torsach, i nie tylko, nagich mężczyzn były elementem przyjęć, jakie urządzał Freddie Mercury. Może rzeczywiście podczas nich było więcej kokainy niż cukru w niejednej cukierniczce. Nie mam powodów w to nie wierzyć i rozumiem zaciętych krytyków filmu „Bohemian Rhapsody”, którzy twierdzą, że kinowa, grzeczna biografia nie ma nic wspólnego z prawdą.
Ale nic na to nie po radzę, że oglądało mi się ją świetnie i nie były mi do tego potrzebne zbliżenia na zaćpaną twarz artysty, ani realistyczne opowieści jak lądował w rynsztoku. Za to z wielką, wręcz dziecięcą przyjemnością śledziłam historię tragarza z Zanzibaru, który stał się jedną z największych gwiazd rocka.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.