Katarzyna Kachel

Fenomen poranka, czyli jak Kazek Biernat usłyszał milczenie roślin

Fenomen poranka, czyli jak Kazek Biernat usłyszał milczenie roślin
Katarzyna Kachel

Celebruje powolność. Niespiesznie podąża tam, gdzie ma się wydarzyć. Ale zanim zwolnił, to biegł i to tak szybko, że wielu rzeczy nie dostrzegał takimi, jakie są naprawdę. Na szczęście i sztuka, i przyroda czekały na niego cierpliwie. Dziś zajmuje się cyjanotypią, tworzy obrazy, w których jest chemia

Kazek lubi sztukę, poranne spacery i techniki, które przynoszą nieprzewidywalny artystyczny efekt. Fascynuje go abstrakcja i natura. Nie lubi masowości, hałasu, przewidywalności. Dlatego tworzy limitowane edycje swoich prac. Opowiadają trochę o życiu człowieka, trochę o życiu roślin. - O ich milczeniu - rzuca Kazek. Bo tomik Wisławy Szymborskiej „Milczenie roślin”, który trzyma na komodzie i do którego często sięga, trochę o tej zależności mówi, a trochę właśnie nie.

Spirala

W życiu niektórych dzieje się spiralnie. Czasami coś pojawia się na krótszy czy dłuższy moment, by później znów zawrócić, zawołać. Bywa że przytrafiają się te same zdarzenia, ludzie, historie, ale przecież nie takie same. I my już w nich inni. W życiu Kazka Biernata tak było ze sztuką. W szkole średniej zrobił artystyczną instalację, później koleżanka przyniosła album Zdzisława Beksińskiego, czuł, że coś zaskoczyło.

- To były dwa wyraźnie impulsy i to też był koniec - mówi. Na tamten czas. Bo choć jeździł na wystawy, oglądał, może nawet chłonął, to był w tym odbiorcą, nie stawiał się po drugiej stronie.

Sztuka czekała cierpliwie do chwili, kiedy na jego drodze stanął pan Romuald. - Człowiek po osiemdziesiątce, zafascynowany abstrakcją i botaniką, zaraził mnie turecką techniką zdobienia papieru. Ebru (marbling), bo tak się ona nazywa, to rozlewanie farby na zagęszczonej wodzie. We wzorze, który powstaje na gęstej powierzchni zanurza się papier albo elementy drewniane, na których się odbija. Ta tradycja sięga XIII wieku - opowiada Kazek.

I tak marbling wkroczył odważnie w życie Kazka sześć lat temu i został bardzo długo. Zastąpił go później akryl pouring, czyli wylewanie farb akrylowych, których kolory nigdy się nie mieszają; każdy płynie osobno, swoim nurtem, tworząc z innymi jakąś opowieść. Była jeszcze fotografia czarno-biała, próby fotografii otworkowej, lomografia, anthotypia i drzeworyt naturalny. Prosta surowa technika, fascynowała i fascynuje Kazka do dziś.

Powolność

Od dziesięciu lat Kazek bierze początek dnia w przyrodzie. Serial pod tytułem „Fenomen poranka” liczy dziesięć długich sezonów, i z 365 odcinków (kiedy rozmawiamy akurat jest 250). Sezon to lata, odcinki to dni. Czasami zaczynał o piątej, szóstej rano, dziś lubi później. - Na początku szedłem i nic nie widziałem. Byłem w lesie, ale nie dostrzegałem drzew, szedłem przez łąkę, ale nie umiałem powiedzieć, co na niej rośni czy kwitnie - wspomina.

Pędził do czasu, aż zatrzymało go ciało, zdrowie, czas, potem oczy, zapach, dotyk. I kiedy zwolnił zobaczył to, co cały czas było i czekało. Naturę, drzewa, rośliny, formę, doskonałość i surowość.

Jednak nie Banksy

Wybiera proste formy, techniki, w których nic nie jest przekombinowane. Są czyste. - Choćby taki drzeworyt, niesamowicie intymna wręcz praca w drewnie, kiedy możesz obserwować, czuć pod palcami jak drzewo szybko rosło, w jakich warunkach, poznać jego historie. Sekretne życie przestaje być choć trochę sekretne - opowiada.

Cyjanotypia pojawiła się w Warszawie podczas wystawy prac Banksy’ego w Koneserze na Pradze. Właściwie pojawiała się wcześniej, w trakcie, jakoś przy okazji, ale nigdy nie zatrzymała Kazka na dłużej. Do tamtego dnia. - Na przeciwko wystawy, na którą przyjechałem do stolicy, była wystawa cyjanotypii, nie pamiętam nazwiska autora, tylko błękitne rośliny i kolaże. Monochromatyczność. Jadąc na jedno, zafascynowało mnie coś innego. Tak zacząłem wsiąkać, czytać, wgłębiać się - mówi Kazek. - Narodził się świat eksperymentu z kolorami, bo choć chemia wymusza kolor niebieski (błękit pruski), zawsze można dodać coś, by pasowało do zasłon - śmieje się.

Kuchnia artystyczna

Gdyby sięgnąć do początku techniki, to byłby to wiek XIX i postać sir John Herschela, który tę technikę opisał. Ale sławę zawdzięcza przyrodniczce Annie Atkins, która opisywała naturę, a swe książki ilustrowała z pomocą właśnie techniki wykorzystującej chemię i słońce. Kazek:- To technika, która ma naturalnie powolny proces i do tego nieprzewidywalny efekt. Nigdy nie jestem pewien, co mi się pokaże na sam koniec. Co się na obrazie odnajdzie - tłumaczy, co go w niej urzekło.

Ale początek niezmiennie jest taki sam. Zaczynem jest spacer, bywa że ten sam, ale nie taki sam, z którego Kazek przynosi rośliny do domu. Są dni, kiedy lądują w wazonie, są dni, kiedy są zasuszane i stanowią inspirację do dalszej pracy. A potem idzie proces.

Klasyczna cyjanotypia polega na rozprowadzeniu emulsji światłoczułej na powierzchni papieru lub tkaniny. Emulsja to mieszanka roztworu cytrynianu żelaza i żelazicyjanku potasu. Żadna z nich osobno nie jest światłoczuła, tę zdolność osiągają dopiero po zmieszaniu. Papier lub tkanina schną w ciemności. By osiągnąć efekt, który widać na zdjęciach ilustrujących tekst, czyli białe roślinki na niebieskim tle, trzeba owe bohaterki potraktować metodą stykową. Bierze się zatem świeży lub zasuszony okaz, który może być liściem, źdźbłem, płatkiem, łodygą, kwiatem - kładzie na papierze i dociska. Wszystko się pięknie odbije, o ile roślina ma ostre krawędzie i będzie dobrze dociśnięta do podłoża. Dociska się klasycznie szybą.

Kolejnym etapem jest słońce. Na tym etapie Kazek wynosi obrazy do ogródka i czeka. Zwykle wystarczy pięć, dziesięć minut. Mówi: -Podchodzę do tego intuicyjnie. Zostawiam, wracam, potem papier trzeba wypłukać wodą, zdejmujemy do tego oczywiście roślinkę. Praca będzie pracować, utleniać się do 24 godzin. Do ostatniej kąpieli można dodać trzy cztery krople wody utlenionej, wtedy ciemnieje szybciej. I to wszystko można za jakiś czas zabezpieczyć woskiem.

To tyle jeśli chodzi o cyjanotypię klasyczną. Bo jeszcze jest cyjanotypia mokra. Wtedy Kazek stosuje do wykonania pracy ocet jabłkowy, sól morską, kurkumę, czy paprykę. -Układamy roślinkę na światłoczułym materiale, gruby papier akwarelowy jest doskonały. Spryskujemy octem winnym, można posypać solą, kurkumą, papryką. Ta akurat czarnuszka - wskazuje Kazek - jest wyjątkowo pachnąca, bo dodałem do niej paprykę wędzoną. Spirulina nie dała rady, nie naświetliło się na zielono, tak więc tego koloru Kazek jeszcze szuka.

Dla chętnych wskazówka: obraz, przed kurkumą i papryką a po occie, można pokryć cienką warstwą mydlin. Potem na wszystko idzie folia spożywcza i szyba. Naświetla się dłużej, bo ze trzy, cztery godziny. Na wystawie Kazka widać prace które powstawały parami, w ten sam dzień, w to samo słońce. Są jak bliźnięta, podobne, choć zachowują cechy indywidualne. Ale chemię mają podobną. - Ta paprotka i ten berberys są z tego samego dnia, ta sama kolorystyka. Spójrz, można by kolor zrobić jaśniejszy, spryskać pracę octem, dodać cytryny wtedy robi się turkusowa. Spróbowałem raz zrobić z wodą po ogórkach kiszonych, też poszło - uśmiecha się.

Mr Chlorophyll Art

Dom Kazka stoi w Woli Batorskiej, obok Niepołomickiej Puszczy. Tu spędził całe życie, tu ma przestrzeń by pracować. Czas, którego nie goni. - Bywa, że robię coś dzień po dniu, czasami nie robię, a zbieram tylko rośliny. Rytm jest różny, nie zawsze zawoła, czasami nie woła tydzień - opowiada. Jest w tym procesie coś z medytacji, jest skupienie, uwaga, cierpliwość. - Nie da się tego zrobić przy okazji, między gotowaniem a podlewaniem ogródka. Zdarza się, że patrząc na dany obraz pamiętam dokładnie nastrój dzień i muzyki, jakiej słuchałem. To taki mój dziennik, tworzenie cyklu pod tytułem Milczenie roślin. Jak z tomiku Szymborskiej, który jest poświęcony roślinom - opowiada.

I coś z tego milczenia roślin w jego pracach jest.

Patrząc na dzieła Kazka rozpoznaję paprotki i skrzyp, ale już czarnuszki, czosnku, dzikich marchewek czy berberysu już nie. Ale on wie, zna nazwy, czuje. Czasami traci dla roślin głowę, zwłaszcza wiosną, gdy wokół robi się naprawdę zielono. Stąd też nazwa Mr Chlorophyll Art, którą się podpisuje.

- Sztuka daje mi wolność i ciszę. I daje innych ludzi na drodze. Zmieniła się grupa odbiorców moich działań, zmieniła się energia. Uruchomiła się inna przestrzeń, co w sumie jest naturalne. Gdybym chciał zostać kierowcą ciężarówki na Alasce, to urodziłoby się coś innego - uważa. - Tym projektem opowiadam o sobie, jakim jestem teraz, o tym co czuję. Jak widzę przyrodę, jakie mam w niej miejsce. Nie nadaję nazw. Zastanawiam się czasami nad nazywaniem, ale ciężko mi znaleźć tę adekwatną. Nie chcę też niczego sugerować, ograniczać. Mija sześć lat od momentu, kiedy poszedłem tą drogą, odważyłem się to zrobić i pokazywać. Ale nie mam też pewności, co będziemy oglądać za rok. To jest jedyna pewność na ten moment.

Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.