Wojciech Mucha

Felieton naczelnego. W poszukiwaniu straconego czasu. Refleksje znad grilla

Felieton naczelnego. W poszukiwaniu straconego czasu. Refleksje znad grilla Fot. Anna Kaczmarz
Wojciech Mucha

W 2009 r. Jarosław Kaczyński powiedział: - Naszym celem jest, aby wszyscy Polacy mogli grillować, a nie tylko najzamożniejsi mieszkańcy naszego kraju. Chyba się wreszcie udało, bo w ostatnią majówkę wspólnie z redaktorem Mamoniem i naszymi lepszymi połówkami zasiedliśmy do ognia, dyskutując o sprawach wagi państwowej, a przecież wcale nie jesteśmy najzamożniejsi.

Nim przyszło skonsumować ten niewątpliwy sukces, musiałem zaopatrzyć się w to, co „na grilla” jest potrzebne. W tym celu wybrałem się w poniedziałek do sklepu sieci niemieckiej (nie ma to znaczenia dla opowieści) celem zakupu kiełbasy, piwa, pieczywa i innych takich. Załadowałem do koszyka i… utknąłem przy kasie samoobsługowej, bo bezduszna maszyna jęła wydawać z siebie kolejne żądania - podaj rodzaj bułki, zawołaj obsługę celem odblokowania, cofnij artykuł, połóż artykuł, zeskanuj, wyjmij, podaj, wskaż, poczekaj. I tak w koło Macieju. Na koniec zeskanuj, przyłóż, wpisz, odbierz. I koniecznie nie zapomnij o paragonie, bo inaczej cię nie wypuścimy poza sklep sieci niemieckiej. A przecież ja tylko chciałem kupić kiełbasę i piwo.

Ktoś powie, że się czepiam, a to wszystko dla mojej wygody i że kasjerka dzięki temu niepotrzebna. Cóż, nie wiem, jaka w tym wygoda, że zamiast pogaworzyć z miłą „kobietą za ladą” muszę znać na wyrywki rodzaje bułek i pochodzenie pomidora. Wcale mnie to nie obchodzi, to wiedza mi zbędna. I że muszę męczyć się z automatem, wiedząc, że kamera czuwa, czy nie wbiłem kaszanki zamiast „podwawelskiej”. I że ktoś zmusza mnie do czynności, których nie planowałem, i jeszcze wmawia mi, że to dla mojego dobra. I że dzieje się to wszędzie. Nawet kupno biletu na autobus już dawno nie jest położeniem na kioskowej ladzie monet i odebraniem biletu. Zmieniło się w angażujący proces i walkę z automatem. Dla „mojej wygody” najprostsze czynności stają się operacją niemal specjalistyczną lub przynajmniej żmudną i upierdliwą. A co dopiero w pracy?

W ostatnich dniach Klub Jagielloński przypomniał tekst „Harujemy najciężej w historii. Czy będzie jeszcze istnieć życie poza pracą?”. Czytamy w nim, że taki zawód jak magazynier zmienił się w ekspercką, wymagającą znajomości wielu systemów robotę, poddaną często niemożliwym do wyrobienia normom i presji porównywalnej z tą, jaką odczuwa chirurg dokonujący przeszczepu (nie, nie żartuję, wystarczy porozmawiać z pracownikami znanej korporacji na „A”). Zwykły dziennikarz, który niedawno pracował sobie spokojnie nad tematem, w dobie mediów cyfrowych jest odpowiedzialny nie tylko za tekst, ale także za zdjęcie i filmik do niego i to, jak tekst będzie odebrany nie przez czytelników, a przez skomplikowane algorytmy wyszukiwarek internetowych (nie brak redakcji, w których zaangażowany czytelnik jest mniej ważny niż tenże algorytm i liczba „pustych” wyświetleń). I wszystko „na już”, bo kolejny temat już czeka. Jak to wpływa na jakość pracy i życia magazyniera i dziennikarza, można się domyślić. Zapewne także Państwo zauważacie, że „ułatwianie” pracy i życia raczej dokłada obowiązków, niż z nich zwalnia, bo per saldo wymaga się od was więcej, szybciej i dłużej, i teraz. I tylko czasu brak, by się zastanowić, po co to wszystko.

Na szczęście wciąż możemy grillować i właśnie przy grillu rozmawialiśmy o tym z redaktorem Mamoniem. Wnioski są smutne - żaden rząd sobie z tym nie poradzi, nawet nie spróbuje. Musiałby wyłączyć się (i nas) z wyścigu, z globalnej presji nieustannego „rozwoju”. A rozwój musi trwać, globalnie. Dla naszego globalnego dobra, oczywiście.

Wojciech Mucha

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.