Ewelina Karpińska-Morek, czyli krakowski Dan Brown w spódnicy

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Matusik / Polskapress
Anna Piątkowska

Ewelina Karpińska-Morek, czyli krakowski Dan Brown w spódnicy

Anna Piątkowska

Z Polski, Węgier i Wielkiej Brytanii zostają skradzione cenne relikwie. Ten, kto kradnie zostawia ślady. Zanim o zdarzeniach będą krzyczeć nagłówki europejskich gazet, tematem skradzionych świętości zajmie się krakowska dziennikarka Laura Farkas. Tropy prowadzą na jedną z bałkańskich wysepek, gdzie realizowany jest odrażający proceder. Tak zaczyna się powieść Eweliny Karpińskiej-Morek "Kolacja bałwochwalców" z Krakowem w tle.

Dan Brown w spódnicy?
Chwytliwe porównanie. Ale faktycznie jest Kościół, zagadka i zbrodnia. Może się wydawać, że to ten kierunek. Punktem do zbudowania fabuły była jednak sztuka, która mnie zafascynowała, a Kościół pojawił się na dalszym etapie konstruowania siatki zdarzeń. Zaryzykowałam, bo chciałam zbudować powieść, którą będzie się dobrze czytać. Tematyka kościelna – przy takim założeniu – jest ryzykowna. Może tak zwyczajnie zniechęcać.

Mam nadzieję, że nie zniechęci, bo "Kolację bałwochwalców" świetnie się czyta: wartka akcja, ciekawe wątki, piękne miejsca, do których twoi czytelnicy trafiają wraz z bohaterami. Spotykałyśmy się w pobliżu Kładki Bernatka, ponieważ rzeźby Jerzego Kędziory, które możemy tu zobaczyć, odgrywają w twojej powieści kluczową rolę.
I rzeźby z Kładki Bernatka, i te z szpitala w Kobierzynie stały się inspiracją do pracy nad kryminałem. To był właściwie zbieg okoliczności. Przygotowując reportaż o likwidacji szpitala w Kobierzynie i wymordowaniu pacjentów w czasie II wojny światowej, dowiedziałam się od rzecznika – pana Macieja Bobra, że na terenie szpitala swoją pracownię ma autor rzeźb balansujących – Jerzy Kędziora. Wydało mi się to niezwykłe. Wyobraźnia zaczęła pracować. Postacie rozwieszone na linach, przechadzający się pacjenci, stara hala, w której powstają rzeźby. Postanowiłam wymyślić taką historię, żeby było to jedno z miejsc akcji.

Kobietę balansującą na linie - rzeźbę, która w twojej powieści jest istotna - można zobaczyć właśnie w parku w Kobierzynie. Wybrałaś ją z jakiegoś szczególnego względu?
Tak. Potrzebowałam zbudować relację między pacjentem, emerytowanym fizykiem, i rzeźbą przedstawiającą kobietę. Wybrałam gimnastyczkę, która ma niekompletne ciało, a jednocześnie doskonale utrzymuje równowagę. Postać nie ma brzucha. Uważam, że to świetny zabieg artystyczny. Rzeźbę przenika kontekst, w jakim występuje. Czasem jest to natura, innym razem tkanka miasta. Tło wchodzi w postać i na odwrót. Można się w nią wpatrywać godzinami. I tak też robi jeden z moich bohaterów, który patrzy na postać z dwóch perspektyw – mężczyzny i naukowca. Ta druga perspektywa pozwala mu analizować rzeźby pod kątem fizyki. Dlatego też często dyskutuje na ten temat z artystą, twierdząc, że jego rzeźby powinny się nieco inaczej układać na linach. Ta jego spostrzegawczość i wiedza, mimo choroby, okażą się bardzo istotne.

Miejsc akcji w Krakowie jest więcej. Pod Wawelem - dosłownie - wszystko się zaczyna, kiedy to 8 maja z katedry na Wawelu znikają relikwie świętego Stanisława.
Chciałam, żeby akcja rozgrywała się w Krakowie i Budapeszcie, szukałam więc tematu, który łączyłby historię Polski i Węgier, tak trafiłam na temat relikwii i to właśnie one stały się osią powieści. Akcja rozpoczyna się w Katedrze Wawelskiej podczas procesji 8 maja, kiedy giną relikwie św. Stanisława, a na ołtarzu pojawia się tajemniczy warkocz. Jeśli chodzi o Kraków, to mamy jeszcze w powieści kościół na Skałce, czy choćby ulice Franciszkańską i Bracką. Całkiem sporo jest w książce tego Krakowa.

"Kolacja bałwochwalców" nie jest twoją pierwsza książką, ale pierwszą powieścią tego rodzaju. Poprzednie książki to reportaże lub historie oparte na prawdziwych zdarzeniach - musiałaś, pisząc je, wykonać dużą pracę reporterską. Ale , okazuje się, że do pisania kryminału podeszłaś również jak dziennikarka.
Poprzednie książki poświęcone II wojnie światowej i tematyce niemieckich prześladowań wymagały zupełnie innej pracy, rozmów ze świadkami historii, godzin spędzonych w archiwach. To tematy trudne, które na długo zostają w człowieku. Pomyślałam, że powieść sensacyjno-kryminalna, która będzie wyłącznie wytworem mojej wyobraźni, pozwoli mi się oderwać od tematów wojennych. Założyłam, że tego rodzaju książka nie będzie wymagała takiego reaserchu, jaki wykonuje się przed napisaniem reportażu. Byłam w błędzie. Aby uwiarygodnić coś, co jest wytworem mojej wyobraźni, musiałam jeszcze lepiej się przygotować. Zwłaszcza, że fabuła jest zakotwiczona w średniowiwczu, a to nie jest epoka, w której się czuję swobodnie.

Czyli pisanie nie było dla ciebie taką frajdą, jaką jest czytanie "Kolacji bałwochwalców"?
To była ciężka praca. Frajdą nazwałabym wymyślenie fabuły i etap pisania. Natomiast ułożenie postaci i wątków tak, by była to spójna i logiczna całość, odpowiednio osadzona w czasie, odbywało się w Excelu. I tu fantazja musiała konkurować z matematyką.
Rozpisałam szczegółowo postaci - wszystko, co bohaterowie robili w konkretnym dniu, nawet, jeśli nie opisywałam tego w książce.

Udało ci się - to bardzo filmowa książka.
Dziękuję. Cieszę się, że masz takie odczucia, ponieważ staram się pisać obrazami. Tak, żeby czytelnik mógł sobie wyobrazić postać czy dane miejsce.

Kryminał, czyli lekka lektura, ale w przypadku "Kolacji bałwochwalców" nie do końca. Wybrzmiewają z twojej książki refleksje całkiem serio: kwestia samych relikwii, ich pozyskiwania i kultu, czarnego rynku. Relikwii, czyli głównie ludzkich szczątków. Zwłaszcza, że oprócz średniowiecznych świętości w twojej powieści pojawiają sie także współczesne historie, które mocno przemawiają do wyobraźni.
Sięgnęłam po temat trudny i dotykający wielu osób, nie tylko wierzących. Trudny z wielu względów także dla Kościoła i o szczególnym znaczeniu na przykład dla Krakowa. Uważam, że jest wart szerszej dyskusji. Kult relikwii narodził się wiele wieków temu. Być może przystawał do tamtych czasów i potrzeb wiernych. Jestem zdania, że nasza swiadomość, wrażliwość i empatia powinny dziś skłaniać do refleksji i rozważenia, czy tradycja dzielenia ciał świętych lub też bezczeszczenia zwłok przystaje do wiary i wartości, jakie powinna szerzyć wspólnota Kościoła. Ciekawe spojrzenie na temat kultu relikwii proponuje w swojej książce ks. Jan Kracik. Bardzo polecam tę lekturę. Chęć czczenia relikwii jest dla mnie podejściem czysto egoistycznym, egocentrycznym, przekreślającym szacunek wobec drugiego człowieka.

I mówisz to ustami Laury Farkas. Bohaterowie często bywają alter ego autorów. Twoja bohaterka, podobnie jak ty, jest także dziennikarką.
Rzeczywiście pisząc o pracy zawodowej Laury Farkas mogłam bazować na swojej wiedzy i doświadczeniu dziennikarskim i to tyle, jeśli chodzi o alter ego. Długo się zastanawiałam, kogo obsadzić w roli głównej w mojej powieści, w kryminałach to często policjant czy detektyw. Zanim zabrałam się za pisanie tej książki, brałam udział w kursie pisania powieści kryminalnych Maszyny do Pisania, gdzie podpowiedziano nam, że bohaterem powinna być osoba, której tryb życia będzie łatwo "poukładać" i którego na tyle czujemy, by dla czytelnika stał się postacią prawdziwą. Stąd moja bohaterka jest dziennikarką. Na jej barkach spoczywa rozwikłanie zagadki i opisania jej w swoim reportażu.

Wspomniałaś o kursach pisania, ale masz przecież też doświadczenie dziennikarskie i to wyniesione z wcześniejszych książek. Można się nauczyć pisania powieści tak od zera?
Nie wiem, czy można się nauczyć pisać, jeśli ktoś w ogóle nie ma żadnego doświadczenia w pracy ze słowem. Na pewno można się nauczyć konkretnych zasad konstruowania danych gatunków i ja takiej wiedzy szukałam na tym kursie. Chciałam się dowiedzieć, jak w sposób poprawny konstruować dialogi i postaci w kryminale, jak zbudować głównego bohatera, by czytelnik patrzył jego oczami. Jak już wspomniałam - kryminał był dla mnie czymś zupełnie nowym. Kwestia pisania to jednak w dużej mierze warsztat. Im więcej piszemy w ogóle, im więcej słuchamy ludzi i układamy to, co słyszymy, w zdania, tym ten warsztat jest lepszy. Tak jak w każdej dziedzinie.

"Kolacja bałwochwalców" jest także twoją pierwszą książką, którą sama wydałaś.
Miałam taki pomysł już dużo wcześniej, ale tematyka moich poprzednich książek i forma reportażu nie nadają się moim zdaniem do self publishingu. Długo myślałam o temacie, który można będzie zrealizować w taki właśnie sposób. Uznałam, że powieść kryminalna będzie się do tego nadawała.

Co to właściwie jest self publishing?
W skrócie to samodzielne zrealizowanie całego procesu wydawniczego od wymyślenia fabuły, aż po gotową książkę i dalej – marketing, promocję, sprzedaż i dystrybucję. To tak naprawdę bardzo skomplikowany proces: tekst musi przejść dokładne korekty, trzeba go złożyć do druku, zadbać o ciekawą okładkę, a potem promować i sprzedawać. To wymaga dobrej organizacji i oczywiście odłożenia środków, które zwracają się dopiero po pewnym czasie. Bardzo zależało mi na ciekawej, artystycznej okładce. Musiałam więc znaleźć kogoś, kto narysuje oryginalną ilustrację. Zrobiła to Aleksandra Czudżak, dzięki której na „Kolacji bałwochwalców” możemy zobaczyć kobietę bez brzucha w interpretacji artystki.

Pisanie powieści spodobało ci się na tyle, że podjęłaś kolejny temat.
Tak, skończyłam niedawno pisać powieść przygodową z wątkami kryminalnymi - tym razem dla młodzieży.

Ewelina Karpińska-Morek
materiały prasowe "Kolacja bałwochwalców"

Czyli dla największej grupy czytelniczej w Polsce.
Bardzo mnie cieszy, że ten trend związany z czytaniem rozwija się wśród młodych ludzi. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że rynek wydawniczy – przez rozwój internetu – jest zagrożony , a tu takie zaskoczenie. Sama mam trzy córki i kiedy nie mają możliwości skorzystania z telefonu - a bardzo czuwam nad tym, żeby to był ograniczony czas - sięgają po książki. To jest wspaniałe, kiedy widzi się dzieci zaangażowane w lekturę. Dlatego też napisałam powieść z myślą o tym, by moje córki jeszcze zdążyły ją z zaciekawieniem przeczytać, zanim wyrosną i sięgną po inne pozycje. Jest to powieść przygodowa, której akcja rozgrywa się w Wielkiej Brytanii. Bohaterami są nastoletni uczniowie, którzy, chcąc zrobić żart podczas lekcji w terenie, faktycznie znikają, a dosłownie – zapadają się pod ziemię. Okazuje się, że do podobnego zdarzenia doszło w 1947 roku. Wówczas zniknęło czworo uczniów, którzy odnaleźli się po kilku dniach. Jednak ich zeznania okazały się na tyle nieprawdopodobne, że nikt w nie nie uwierzył. Myślę, że historia jest ciekawa, inna niż książki dla tej grupy wiekowej dostępne na rynku. Mam więc nadzieję, że ukaże się w najbliższych miesiącach. Taki jest plan.

Książka "Kolacja bałwochwalców" dostępna jest na stronie internetowej kolacjabalwochwalcow.pl

Anna Piątkowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.