Dzwonnik z Wawelu. Wojciech Bochnak od 60 lat bije sercem Krakowa

Czytaj dalej
Marcin Banasik

Dzwonnik z Wawelu. Wojciech Bochnak od 60 lat bije sercem Krakowa

Marcin Banasik

Pierwszy powiew wiatru zaskakuje. Nie jest to jeszcze porywisty podmuch, który strąca kapelusze z głów, ale czuć w nim nadchodzącą moc żywiołu. Leżąc pod sercem dzwonu człowiek widzi jak ogromny kielich o wadze ciężarówki wychyla się coraz śmielej, a jego serce usiłuje uderzyć w pierścień. W końcu wykonane z kutej stali 350 kilogramowe serce spotyka się z najgrubszą, dolną częścią ogromnego kapelusza ogłuszając wszystko wokół niczym grzmot następujący po błyskawicy. Dookoła rozkołysanego Zygmunta stoją dzwonnicy, którzy za pomocą grubych sznurów wprowadzają w ruch potężny obiekt z brązu. Podmuchy wiatru stają się coraz silniejszy.

Drewniana konstrukcja zbudowana z dębów Puszczy Niepołomickiej pamiętających czasy królów trzeszczy i jęczy, jakby za chwilę dzwon miał wylecieć przez okno wieży Zygmuntowskiej niczym z katapulty. Na twarzach dzwonników widać zmęczenie. Ich ramiona poruszają się w górę i w dół według rytmu rozkołysanego kielicha. Za każdym razem, kiedy serce dzwonu uderza o pierścień Zygmunta można odnieść wrażenie, że wskutek tego potężnego dźwięku wieża zacznie się za chwilę rozpadać. Aby temu zapobiec drewniana konstrukcja, na której zawieszony jest gigantyczny dzwon, jest osobnym bytem nie zespolonym z wieżą. Widać to dokładnie, kiedy drewniane belki odchylają się i przybliżają do murów wieży wskutek rozkołysania dzwonu. Widok z drewnianego balkonu tylko potęguje to wrażenie. Drewniane ramiona, na których zawieszone są sznury wychylają się coraz wyżej, jakby chciały obrócić się wokół własnej osi i roztrzaskać na kawałki.

Po chwili kołysanie miarowo ustaje, wszystko wraca do normy. Dzwon nieruchomieje.

Plac zabaw pośród wiekowych zabytków

Jedną z 12 osób, które biorą udział w tej wiekowej tradycji kołysania legendarnego dzwonu jest Wojciech Bochnak, emerytowany konserwator zabytków, który od 60 lat dzwoni Zygmuntem podczas świąt i ważnych uroczystości. Dzwonnik jest synem Adama Bochnaka, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, a w latach 1957–62 wicedyrektora Państwowych Zbiorów Sztuki na Wawelu.

- Można powiedzieć, że urodziłem się na Wawelu. Ojciec tu pracował, tutaj też mieliśmy mieszkanie. Wawel był dla mnie miejscem, w którym odbywało się niemal całe moje dzieciństwo. Dla innych było to miejsce pochówku polskich królów, a dla mnie ogromny plac zabaw. Podczas dziecięcych podróży po tym obiekcie i odkrywania jego tajemnic dotarłem również na wieżę dzwonniczą – wspomina 76-latek.

Dzwon Zygmunt wyjątkowy zaciekawił małego Wojtka, który często zaglądał na wieżę, żeby podglądać pracę dzwonników. Pewnego dnia nie przyszła jedna z 12 osób, które są potrzebne do rozkołysania kielicha.

- Ktoś rzucił do mnie Wojtek chwyć za sznur, bo żaden nie może zwisać luźno. Złapałem, a później pozwolono mi ciągnąć linę i tak dzwonię już 60 lat. Przez jakiś czas byłem też szefem dzwonników. Dziś jestem zmiennikiem, to znaczy, że kiedy jedna z osób zmęczy się, to chwytam skośny sznur, który nazywany jest emeryckim. Podczas uroczystości procesyjnych, np. ku czci św. Stanisława lub w Boże Ciało głos Zygmunta wybrzmiewa dłużej niż zwykle, więc potrzebny jest większy zespół do pracy – mówi Wojciech Bochnak.

Każdy wie co ma robić

Najsłynniejszy polski dzwon daje o sobie znać kilkanaście razy w roku. Dzwonnicy mają każdorazowo do pokonania68wąskich, stromych schodów na wieżę. Wchodzą pojedynczo, witają się ze sobą, opowiadają anegdoty, a gdy zbliża się czas do rozkołysania dzwonu, każdy zajmuje swoją pozycję.

Na szczycie drewnianej konstrukcji obowiązuje ścisły podział zadań. Najmłodszy dzwonnik wchodzi na drewniany pomost, zrzuca liny. Kolejny wspina się po drabinie i odblokowuje nieruchome serce brązowego giganta. Inny przestawia schody. Dwunastu dzwonników zajmuje swoje miejsca. Obok nich stoją zmiennicy gotowi w każdej chwili chwycić na sznury.

Podczas dzwonienia trzeba zachować pełen profesjonalizm, bo nie ma tam miejsca na błędy. Rozkołysanego 13 tonowego dzwonu nie da się szybko zatrzymać w przypadku, gdyby ktoś np. zaplątał się w liny. Każdy członek grupy dobrze wie, gdzie można się poruszać podczas pracy, a gdzie grozi to śmiercią.

- Pamiętam jeden przypadek, kiedy dzwonnikowi zaplątała się lina wokół głowy. Obok stał jego ojciec, starszy doświadczony dzwonnik, który natychmiast zareagował i zdążył szybko odwinąć linę. Na szczęście nic groźnego się nie stało. Dlatego też osoby postronne, jeśli chcą oglądać naszą pracę, muszą stanąć za drewnianymi drzwiami – tłumaczy 76-latek.

Na wieże zamiast na siłownię

Wojciech Bochnak śmieje się, że dzwonienie to bardzo dobra alternatywa dla siłowni. Podczas pracy z linami pracuje całe ciało, a szczególnie te mięśnie, których nie używamy na co dzień tzn. mięśnie pleców i brzucha.

- Jak ma się dłuższą przerwę od dzwonienia, to mięśnie szybko dają nam o tym znać. Dlatego warto przychodzić na wieżę regularnie – dodaje emeryt, który zaraził swoją profesją wnuka Ignacego.

18-latek wspomina, że jak miał kilka lat to tata zabrał go „na dzwon. Spodobało mu się tak bardzo, że wdrapywał się na wieżę jeszcze kilka razy.

- Nie wiem co mnie tam ciągnęło, ale sam fakt, że tata i dziadek są dzwonnikami robi na mnie duże wrażenie. Obaj są dla mnie autorytetami. Chciałem być konserwatorem zabytków jak dziadek, później archeologiem jak tata, więc pociąg do dzwonu jest naturalną koleją rzeczy – mówi Ignacy.

Wnuk patrzy na rodzinne autorytety

Osiemnaste urodziny wnuka zbiegły się z 60-leciem pracy dzwonnika dziadka. W niedzielę św. Stanisława 14 maja Ignacy dzwonił po raz pierwszy raz w życiu.

- Mimo, że miał swojego opiekuna cały czas miałem go na oku. Jako dziadek czuję się odpowiedzialny za wnuka. Oczywiście poszło mu bardzo dobrze – chwali wnuka Wojciech Bochnak.

Ignacy też jest zadowolony ze swojego debiutu.

- Choć muszę przyznać, że kosztowało mnie to sporo wysiłku. Trzeba było bardzo uważać, żeby lina nie pociągnęła mnie za wysoko. Mimo tego, mam już pewność, że chcę kontynuować rodzinną tradycję dzwonników – mówi 18-latek.

Ignacy przyznaje, że ta profesja pozwala mu czuć się wyjątkowo.

- W całej Europie jest niewielu dzwonników. Przynależność do tak elitarnej grupy to powód do dumy – przyznaje nastolatek

Dźwięk niesie się sinosuidalnie

Podczas dzwonienia Zygmunt wytwarza dźwięk o mocy 112-114 decybeli. Dla porównania startujący odrzutowiec ma 120 decybeli. Dzwonnicy nie używają jedna zatyczek do uszu, ponieważ wyjątkowo niskie tony dzwonu nie powodują urazu słuchu. Wyjątkiem są zawodowi muzycy, którzy na wszelki wypadek wkładają stopery do uszu.

Brzmienie dzwonu najlepiej słychać w nocy i jak jest mglista pogoda, kiedy wilgotność powietrza jest wysoka. Wtedy jego głos jest najbardziej dźwięczny i niesie się najdalej. Co ciekawe, Zygmunt różnie jest słyszalny w poszczególnych miejscach Krakowa.

- Dźwięk roznosi się trochę na zasadzie sinosuidalnej. Najlepiej słychać go w okolicy plant i seminarium duchownego. Później słychać słabiej, a dalej znów donośniej i tak się to powtarza. Przy korzystnej pogodzie słyszalny jest nawet w odległości 14 kilometrów – dodaje dzwonnik.

Oryginalne, pierwsze serce dzwonu wykuto z żelaza. Pierwszy raz uderzyło w klosz Zygmunta 13 lipca 1521 roku na uroczystość św. Małgorzaty. Służyło 479 lat wykonując w tym czasie około 12 milionów uderzeń. W XIX wieku trzykrotnie pękało i było naprawiane. Ostatni raz uderzało w dzwon w Boże Narodzenie 2000 roku i wtedy też stwierdzono jego czwarte pękniecie. Uszkodzone serce zostało zastąpione nowym, które bije od 14 kwietnia 2001 roku.

Teraz dzwonić chce elita

Zygmunta strzeże świątnicka kłódka. Przypomina, że mieszkańcy tej wsi podlegającej królowi parali się pracą w katedrze. Wielu „dzwoniło Zygmuntem”. Później obowiązek ten przejęli członkowie cechu krakowskich cieśli, następnie pracownicy wawelskiego wzgórza. Obecnie dzwonnikiem można zostać, będąc pracownikiem Katedry lub z polecenia jako członek rodziny. Nie obejdzie się jednak bez wpływowej protekcji.

- Za mojej kadencji doszło do wymiany dzwonników. Zmienił się status społeczny osób parających się tą wyjątkową profesją. Wcześniej do dzwonienia zatrudnione były osoby z obsługi Wawelu. Teraz do tego zajęcia garnie się krakowska elita - dyrektorzy różnych instytucji czy profesorowie prestiżowych uczelni – mówi Wojciech Bochniak.

Od 2 zł do 30 zł

Emerytowanego konserwatora sztuki nie dziwi to, że na dzwonnice chce się dostać wiele osób.

- To miejsce jest pełne historii i tradycji. Na samą myśl, że tradycja dzwonników sięga czasów Zygmunta I Starego człowieka rozpiera duma. To zaszczyt być wplecionym w łańcuch tej historii. Ciężko wyjaśnić z czego bezpośrednio wynika radość i satysfakcja, którą czuje się podczas wprawiania dzwonu w ruch. Myślę, że to może zrozumieć tylko ten, kto chwycił za linę i stał się częścią tej niesamowitej tradycji – dodaje dzwonnik.

76-latek ma szczęście znać wszystkie dokumenty związane z dzwonem, poczynając od rachunków i opisów dźwigania kielicha na wieżę.

- Z zachowanych dokumentów wiemy na przykład, że za pomocą wielokrążków i skrzyni z kamieniami, która była przeciwwagą, dzwon wjechał na górę w ciągu godziny – dodaje emeryt.

Za wykonaną pracę należy się zapłata. Już król Zygmunt I Stary wyznaczył pensję dla dzwonników.

- Ja zaczynałem od 2 zł. Dziś dostajemy 30 zł za każdą wizytę na wieży – zauważa Wojciech Bochnak. Pieniądze wypłaca każdemu szef dzwonników, który chodzi z plikiem banknotów i płaci do ręki.

Na koniec serce dzwonu jest blokowane, tak żeby turyści nie mogli go rozkołysać. Liny wędrują na górę, a drzwi na balkon są zamykane. Dzwon milknie. Do wnętrza wieży znów dochodzą odgłosy krakowskich ulic.

Co by powiedział dzwon, gdyby umiał mówić?

- Opowiedziałby historię o wielkości naszego państwa. W końcu został od odlany na chwałę króla i królestwa – podkreśla Wojciech Bochnak.

Jeden z najważniejszych symboli narodowych

Ten wielki dzwon został odlany w Krakowie w 1520 roku przez ludwisarza z Norymbergi – Hansa Behema i zawieszony na specjalnie do tego celu nadbudowanej starej wieży obronnej Zamku Królewskiego na Wzgórzu Wawelskim. Pierwszy raz dźwięk Dzwonu Zygmunt krakowianie usłyszeli 13 lipca 1521. Fundatorem dzwonu był król Zygmunt I Stary, w zamyśle którego „nie tylko Bogu Najwyższemu, ale także na chwałę domu Jagiellonów i Królestwa Polskiego miał dzwonić”. Z biegiem lat urósł do rangi jednego z najważniejszych symboli narodowych.

Dwa lata temu13 lipca we wtorkowe popołudnie spod Barbakanu wyruszyła barwna parada, ul. Floriańską, przez Rynek Główny, ul. Grodzką przeszła pod Wawel. Aktorzy w kostiumach z epoki, tancerze, muzycy i krakowianie wspólnie świętowali 500-lecie wawelskiego dzwonu Zygmunt. Zabrzmiał i sam jubilat - odpowiedziały mu wszystkie dzwony miasta.

Z okazji jubileuszu odbyły się liczne wydarzenia z udziałem mieszkańców. Obchody 500-lecia dzwonu Zygmunt zainaugurowała 29 czerwca Msza św. w katedrze na Wawelu pod przewodnictwem ks. abpa Marka Jędraszewskiego. W ramach wydarzeń uświetniających jubileusz krakowianie mieli możliwość zwiedzania wieży Zygmuntowskiej oraz wysłuchania „Mszy koronacyjnej” Mozarta w katedrze wawelskiej.

Jednym z najważniejszych punktów programu była wystawa "Matejko. Od wielkiego dzwonu", podczas której zaprezentowany został obraz i szkice pt. "Zawieszenie dzwonu Zygmunta na wieży katedry w Krakowie w 1521 roku" wypożyczonego ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie.

Z kolei replika dzwonu szła w dużym pochodzie od Bramy Floriańskiej, aż na Wawel. Później była też eksponowana w różnych częściach miasta, aby mieszkańcy mogli zobaczyć, jak wygląda ona naprawdę.

Co znajduje się na dzwonie?

W górnej części kielicha widnieje łacińska inskrypcja, którą można tłumaczyć na język polski następująco:

BOGU NAJLEPSZEMU, NAJWIĘKSZEMU I DZIEWICY BOGARODZICY, ŚWIĘTYM PATRONOM SWOIM, ZNAKOMITY ZYGMUNT KRÓL POLSKI TEN DZWON GODNY WIELKOŚCI UMYSŁU I CZYNÓW SWOICH KAZAŁ WYKONAĆ ROKU ZBAWIENIA 1520.

Poniżej napisu znajdują się dwie plakiety. Z jednej strony jest to wyobrażenie św. Stanisława, z drugiej św. Zygmunta – króla Burgundii, w pełnej zbroi oraz płaszczu z insygniami władzy monarszej. Po obu stronach plakiet znajdują się godła państwowe Rzeczpospolitej Obojga Narodów, orzeł w koronie i litewska pogoń. Poniżej znajduje się imię i nazwisko Behema w języku łacińskim (a po drugiej stronie w niemieckim) oraz jego gmerk (znak rzemieślnika). Ostatnie badania ujawniły, że sygnatur tych nie było na odlanym dzwonie. Zostały wyrzeźbione później. Kiedy? Nie wiadomo.

Całe wnętrze klosza dzwonu posiada strukturę złożoną z okrągłych wgłębień o średnicach od 17 do 22 mm i głębokości od 1 do 1,5 mm. To wspaniała renesansowa dekoracja niespotykana w innych dzwonach. Nie stwierdzono natomiast, że struktura ta ma wpływ na dźwięk dzwonu.

Marcin Banasik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.