Dziś to Atos goni za pracownikami, i to nie tylko za specjalistami IT

Czytaj dalej
Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz
Dorota Witt

Dziś to Atos goni za pracownikami, i to nie tylko za specjalistami IT

Dorota Witt

- Lokalny rynek pracowników dla branży IT właściwie się wyczerpał, trzeba szukać szerzej. Na całym świecie problem dużych firm jest ten sam: brakuje ludzi do pracy - mówi Maciej Ruszkiewicz, który koordynuje z Bydgoszczy prognozy zadań i ich realizację w oddziałach Global Delivery Center firmy Atos w kilku krajach

Ile godzin był pan wczoraj w pracy?
Jeśli liczyć z zegarkiem w ręku od przejścia przez bramkę do wyjścia z biurowca, wynik nie zrobi wrażenia: 8, może 9 godzin. Ale pracy w biurze i tej w domu - pracy po pracy - nie da się rozgraniczyć. Wyłączam telefon tylko na urlopie, żeby nie korciło... Żona żartuje, że w tygodniu nie ma co próbować ze mną ustalać jakiś domowych spraw, z ważnymi tematami czeka do weekendu. Na co dzień cały czas jestem dostępny dla współpracowników, odbieram telefony, maile. A te czasem przychodzą i przychodzą - do późnego wieczora. Zabawna sytuacja: nie dalej jak dwa tygodnie temu pisze do mnie szef z Francji, o 23.30. Że to i to musi być zrobione na za dziesięć minut. Spałem już, pocztę sprawdziłem rano.

I co na to szef?
Właśnie to jest zabawne: sprawę udało się załatwić rano, w ciągu godziny. I nie było zastrzeżeń co do efektu.

Jak się pracuje z ludźmi różnych narodowości, różnych kultur?
Ciekawie, ale to spore wyzwanie: trzeba wiedzieć z kim jak rozmawiać, bo różnice między podejściem do pracy są bardzo widoczne. Współpracuję z pracownikami z Francji, Holandii, Rumunii, Filipin, Malezji... Każdy jest inny, ale przez lata wypracowaliśmy sposoby, jak osiągać wspólne cele.

Jaka była pana pierwsza praca?
Sprzątałem statki w stoczni w czasie studiów. Koszmarne zajęcie. Wystarczyło włożyć ubrania robocze, a całym się było brudnym, tłustym od smarów, mazideł... Niełatwo było się tam dostać - trzeba było odczekać swoje w studenckiej kolejce. Płacili dobrze za nie taką znowu ciężką robotę. Poszedłem dwa albo trzy razy, potem zrezygnowałem, bo nie mogłem zrozumieć podejścia ludzi do tej pracy. To był koniec lat 80. Stała załoga przychodziła do pracy, choć nie za bardzo przejmowali się tym, co i jak zrobią...

Studiował pan automatykę przemysłową na wydziale elektronicznym Politechniki Gdańskiej. Trochę egzotyczny kierunek jak na tamte czasy...
Pracy po nim nie było, a już na pewno nie w Gdańsku. Wróciłem do Bydgoszczy. Działał tu wtedy koncern AT&T (dziś Alcatel), który właśnie kupił Telfę. Spędziłem tam 14 lat. Właściwie nie wiem, czemu wybrałem ten kierunek studiów. Wiem, czemu nie zdecydowałem się na cokolwiek związanego z kolejnictwem, o czym skrycie marzyłem: odradzili mi to rodzice. Może dobrze? Miłość do kolei została mi jednak do dziś. Buduję w domu makietę. Idzie powoli, bo czasu niewiele, ale bardzo to lubię, bo to świetny sposób, by się odstresować, złapać dystans, odzyskać równowagę choćby po stresie w pracy. Wkręciłem w to syna. Razem jeździmy na imprezy kolejowe, wsiadamy w zabytkowe składy, które czasem ruszają na tory, znamy dobrze parowozownię w Wolsztynie, jedyną czynną dziś w Europie.

Podobno wybrał pan sobie takie biuro, z którego okna dobrze widać tory kolejowe.
Zgadza się. Jest pięknie.

Podczas studiów wyjechał pan na stypendium do Niemiec. To wtedy zaczął się pan uczyć języków?
Miałem szczęście, że angielskiego uczyłem się już w szkole w Bydgoszczy, co wtedy nie było takie oczywiste. Na studiach trzeba było wybrać drugi język, zdecydowałem się na niemiecki właściwie bez przyczyny. Może dlatego, że nie chciałem uczyć się rosyjskiego; właśnie wtedy popadł w niełaskę, a dziś mógłby mi się przydać. Niemiecki szlifowałem tuż przed wyjazdem i już w Niemczech. Francuskiego uczyłem się już jako dorosły człowiek, ze względu na współpracę z Francuzami. Chciałem móc wreszcie mieć jasność, co piszą w mailach. Nauka w tym wieku nie jest łatwa: brakuje czasu, a i słówka nie wchodzą już do głowy tak szybko.

Jakie języki słychać na korytarzach w biurze Atos?
Najczęściej francuski, ukraiński, angielski, niemiecki...

Współpracuję z pracownikami z Francji, Holandii, Rumunii, Filipin, Malezji... Przez lata wypracowaliśmy sposoby, jak osiągać wspólne cele

Rekrutacja pracowników w branży IT w naszym regionie to problem?
Coraz większe wyzwanie. Kiedy zaczynałem pracę, było to łatwiejsze. Działał efekt świeżości - byliśmy nową firmą. Dziś rynek się zmniejszył, musimy szukać coraz szerzej i szerzej. Trwa gonitwa za pracownikiem. Ale nie zapominamy o tych, którzy pracują z nami już kolejny rok, trzeci, piąty, dziesiąty, piętnasty... Doceniamy ich, bo o takich długodystansowców wcale nie jest dziś łatwo. Ludzie są bardzo mobilni, częste zmiany pracy, a przy okazji miejsca do życia, to dziś nie problem.

Wszyscy pracownicy firmy Atos, których znam, to humaniści...
Pewnie znający dobrze języki obce. U nas to podstawa. Zwłaszcza na wstępnym etapie, kiedy klient zgłasza problem. Współpracujemy z ludźmi na całym świecie. Najchętniej wyjaśniają swój problem w ojczystym języku. Wcale się nie dziwię. Wewnętrznego wsparcia informatycznego nie dostajemy z Polski, tylko z Filipin. Dokładne tłumaczenie usterki po angielsku zajmuje trochę czasu i może być irytujące. Chodzi o to, by osoba znająca język ojczysty klienta, przyjęła zgłoszenie i przekazała inżynierowi informacje o usterce już po angielsku. Oprócz humanistów szukamy też oczywiście specjalistów IT.

Dziewczyny?
Sprawdzałem: 40 proc. osób zatrudnionych w bydgoskim biurze to kobiety. Są i świeżo upieczone absolwentki i kobiety, które zakładają rodziny, decydują się na dzieci. Po urlopach macierzyńskich wracają.

Za kilka miesięcy będzie pan świętował 50. urodziny. To chyba dobry moment na ocenę tego, co było i zaplanowanie tego, co będzie. Bilans wychodzi na plus?
Czasem zazdroszczę kolegom, którzy są w podobnym wieku i odważyli się zupełnie zmienić swoje życie: rezygnują z dotychczasowej pracy, by poświęcić się swojemu hobby albo zacząć robić coś, o czym od zawsze marzyli, ale zawsze brakowało czasu. Niekiedy zastanawiam się, jakby to było, gdyby i mnie udało się tak na chwilę oderwać, zmienić otoczenie, spróbować czegoś innego. To by było bardzo ożywcze. Wieczorami nie włączam już komputera, nawet gazety czytam papierowe, wbrew modzie na ich wersje online. Dzieci mają swoje pomysły na życie. Córka zdecydowała się na studia medyczne, syn nie zdradza dokładnie, czym chciałby się zajmować, ale ma jeszcze czas, przed nim liceum. Cieszę się, że udało mi się zarazić go pasją do modelarstwa i kolei. Poświęca temu jeszcze więcej czasu niż ja i w innym kierunku te zainteresowania rozwija.

Pana hobby to jeszcze biegi narciarskie.
Uwielbiam. Zwłaszcza spokojne trasy, z dala od uczęszczanych dróg, tłumów, hałasów. Wtedy najlepiej odpoczywam. Co roku biorę udział w Biegu Piastów na Polanie Jakuszyckiej. Niestety, w polskich górach trudno o trasy, które oszczędziliby turyści. Inaczej jest w Austrii, Szwajcarii.

Zaczynał pan pracę firmie Atos z postanowieniem: z niewielkiego oddziału zrobić taki, który będzie miał globalne znaczenie. Wtedy pracowało w Bydgoszczy mniej niż 100 osób, dziś w 5 nowoczesnych wieżowcach w centrum miasta są ponad 3000 pracowników, a bydgoski Atos jest główną siedzibą firmy w Polsce. Cel osiągnięty. Co dalej?
Od 3 lat nie zajmuję się już lokalnym rynkiem, choć główny problem, z którym mierzę się na co dzień, pozostał ten sam. Koordynuję z Bydgoszczy globalne działania firmy: zbieram wiedzę o zadaniach, które będą zlecane do oddziałów w kilku krajach i wskazuję, jak znaleźć i rozłożyć zasoby, czyli w skrócie: jak pozyskać pracowników. I tu problem się powtarza - ludzi do pracy brakuje wszędzie.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.