Dziki nie mają dokąd wyjechać, będzie ich zapewne przybywać
Dwie watahy dzików penetrują osiedla i posesje na ul. Prądzyńskiego. Te same grupy chodzą w okolicy Stawów Stefańskiego i ul. Rudzkiej. To nie przelewki – w sumie trzydzieści osobników. Łódzcy leśnicy przymierzają się do odłowienia nieproszonych w mieście gości. Tylko czy dziki dadzą się zwabić do ustawionej odłowni na ziarno kukurydzy, gdy pod drzewami owocowymi w opuszczonych, starych sadach i ogrodach wciąż leżą śliwki, jabłka, gruszki, a pod dębami żołędzie?
To właśnie takie smakołyki przyciągają te zwierzęta do miast, które mają z nimi coraz więcej problemów. Łódź od co najmniej dziesięciu lat „walczy” z najazdem dzików, które wchodzą na osiedla, drogi, powodując wypadki.
– Poza tym zimą w mieście panuje o kilka stopni wyższa temperatura niż poza nim, zwierzęta to wyczuwają – mówi Kamil Polański z Leśnictwa Miejskiego.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.