Dzięki aniołowi ze stacji trafiła do polskiej wsi w Rumunii. Kto tam był, już nie zapomni

Czytaj dalej
Grażyna Kuźnik

Dzięki aniołowi ze stacji trafiła do polskiej wsi w Rumunii. Kto tam był, już nie zapomni

Grażyna Kuźnik

Ktoś okazał mi serce, gdy w nocy, sama i przerażona, znalazłam się na nieznanej stacji w Rumunii - mówi nauczycielka Stanisława Rokita. - To był Polak z pochodzenia. Jego uczynek uruchomił wiele dobra.

Dzisiaj górską wieś Kaczykę na rumuńskiej Bukowinie chętnie odwiedzają Polacy, a na głównym placu stoi pomnik Jana Pawła II, który ufundowali mieszkańcy Rybnika. Ale jeszcze niedawno o polskich wioskach w Rumunii prawie nikt nie słyszał. Za komunistycznych rządów Ceaușescu były tajemnicą; dyktator nigdy nie ufał tej wyspie polskości. Zdążył jednak wysiedlić tylko kilka osad, wioskom ukrytym w górach udało się przetrwać. Aż zaczęło się mówić o wiernych bukowińskich Polakach, także dzięki Stanisławie Rokicie. To ona jako pierwsza nauczycielka wyjechała do Kaczyki, żeby tutaj uczyć dzieci. Doprowadziła też do tego, że powstanie pierwsza polska monografia tego regionu.

Mieszkanie za czytanie

- Kiedy przed laty w centrum doskonalenia nauczycieli zgłosiłam chęć wyjazdu na Bukowinę, wszyscy pytali, czy upadłam na głowę - wspomina Stanisława. - Przecież to miały być dzikie Karpaty, koniec świata, gdzie ptaki zawracają. Ostrzegano, że kobieta nie poradzi sobie w tak ciężkich warunkach. Ale ja miałam swój ważny powód.

Opowieść jak bajka
Kilkanaście lat temu wybrała się do Rumunii, w odwiedziny do znajomych. Podróż pociągiem była trudniejsza, niż myślała. Wdrodze powrotnej miała przesiadkę, znalazła się nagle w środku nocy na pustej stacji w Aiud, gdzieś w Siedmiogrodzie. Jej pociąg miał przyjechać dopiero zasiedem godzin. Wokół ciemność, zimno iobcość. Bała się ruszyć, nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Człowiek, który wtedy pomógł przerażonej turystce, zmienił jej życie.

- Odtąd wierzę, że w najgorszej chwili ktoś zawsze poda rękę - mówi Stanisława.

Jakiś mężczyzna wyłonił się z mroku,uspokoił, wziął bagaże, otworzył ciepłą poczekalnię. Poczęstował herbatą. Obiecał, że przyjdzie, gdy nadjedzie pociąg do Polski, zapakuje ją do odpowiedniego wagonu. Niech Polka niczym się nie martwi, odpoczywa, on o wszystko się zatroszczy. Poszedł, ale wrócił rano, gdy pociąg stał już na torach. Dopilnował, żeby znalazła miejsce w przedziale. Serdecznie pożegnał.

- Nigdy nie zapomnę tego anioła - wyznaje Stanisława, nauczycielka i pedagog. - To, co zrobiłam później dla rumuńskiej Polonii, to przez pamięć o nim.

Opowiadał, że jego rodzina pochodzi z Polski, znał trochę ten język. Dawno temu, jeszcze w XVIII wieku, jego przodkowie przyjechali na rumuńską Bukowinę budować kopalnię soli we wsi Kaczyka i tu zostali. Polskie tradycje ocalały w okolicznych wioskach. Rozmawia się tam po polsku, śpiewa, modli, nawet tańczy. W Kaczyce jest kościół z kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.

- Jego słowa zrobiły na mnie duże wrażenie, zapadły mi w serce, chociaż brzmiały jak bajka - mówi Stanisława.

Szukała wiadomości o Bukowinie. Austriacki pisarz Joseph Roth tak pisał o tych stronach: „Bukowina leży gdzieś w zapadłym kącie świata, w głębokiej samotności, a mimo to szczyci się większą kulturą, niż wskazuje na to jej nędzna kanalizacja”.

- Kanalizacja nadal nie jest dobra, ale to i tak miejsce niezwykłe, Europa w miniaturze - uśmiecha się Stanisława. - W tym zakątku żyli zgodnie Rumuni, Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Austriacy, Cyganie. Wciąż panują tam tolerancja i życzliwość.

W Polsce pracowała z trudnymi dziećmi, ale jej życie się zmieniło. Straciła ukochaną siostrę, ciężko znosiła żałobę. Córka

dorosła, miała własne życie. Stanisława pomyślała o Bukowinie. I pewnego dnia z walizkami pełnymi książek stanęła we wsi Kaczyka; tak nazwali ją Polacy, podobno od kaczek, które pływały po stawie. Był tu kościół z kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, trafił do wioski w 1810 roku. Dzisiaj świątynia jest bazyliką.

Na nauczycielkę czeka skromny pokój w Domu Polskim. I około 300 dzieciaków, z polskimi korzeniami, chociaż ona przyjmuje wszystkie, które chcą się uczyć.

Aleksandru, Georgiana i inni

W wielu domach mówi się po polsku, mimo że rodziny są już mieszane. Ale polskie tradycje na Bukowinie się ceni; jest dokument z XIX wieku, który reguluje sprawę tańców na oficjalnym balu. Bal trwał osiem godzin, na polskie tańce przeznaczono aż pięć godzin. O tym się pamięta.

- Tu zawsze było przepięknie, ludziom jednak żyło się ciężko - przyznaje Stanisława. - Kiedy przyjechałam, różnica między warunkami w Polsce a w Bukowinie była bardzo wyraźna. Tutaj brakowało niemal wszystkiego, tyle że mieszkańcy znosili biedę z godnością. To ja prosiłam w ich imieniu o pomoc.

Zwraca się do znajomych w Polsce z prośbą o zeszyty, kredki, buty, lekarstwa. Organizuje dary, znajduje pomocne instytucje, opowiada im o zapomnianych przez lata rumuńskich wsiach, gdzie mieszka Polonia. Nikt nie odmawia wsparcia. Z pomocą śpieszy wiele osób; także i gmin. Kaczyka zaprzyjaźnia się mocno z Rybnikiem, Świerklanami, Jankowicami.

Nauczycielka odwiedza mieszkańców w domach, spotyka chore dzieci. Rodzice trzymają je przy sobie. Aleksandru rwie się do życia, nie ma jednak władzy w nogach, nie wiadomo, co mu jest. Stanisława prosi o pomoc szpital w Radziszowie koło Skawiny. Chłopiec jedzie do Polski.

- Okazało się, że przy porodzie uszkodzeniu uległy jego stawy biodrowe. Nie był odpowiednio leczony, zmiany się utrwaliły, ale w Polsce został dokładnie zdiagnozowany, trwa jego rehabilitacja. Chce zostać stolarzem artystą - opowiada Stanisława.

Georgiana urodziła się z rozszczepem wargi. Matka wstydziła się, nie wychodziła z dzieckiem z domu. Nauczycielka namówiła ją na operację. Potem mała przyjechała do Prokocimia w Polsce na konsultację. Georgiana jest dzisiaj śliczną dziewczynką.

Cristian miał wadę serca, Stanisława woziła go do Polski, próbowała ocalić. Nie udało się, zmarł w wieku 22 lat. Ale matka wiedziała, że dzięki polskim lekarzom zrobiono dla niego wszystko, co można.

- Stowarzyszenie Lekarze Nadziei naprawdę niosło tutaj nadzieję - podziwia Stanisława. - Nie odmawiają prośbom. Dotarli też do wsi Ruda, w której nikt nigdy nie widział lekarza. Ta zagubiona wioska na granicy z Ukrainą urzekła mnie tym, że wszyscy tam mówią po polsku.

Stanisława Rokita kończy już swoją kilkunastoletnią misję w Kaczyce. Na jej oczach Bukowina bardzo się zmieniła, ludziom lepiej się powodzi, wielu wyjeżdża w świat. To już nie jest „zapadły kąt Europy”. Rozwija się turystyka, kopalnia soli jest prawdziwym SPA.

- Ostatnim moim marzeniem było znalezienie specjalistów, którzy wykonają profesjonalną monografię Kaczyki, utrwalą jej wyjątkową historię i ludzi. Taka instytucja już jest, mogę być spokojna - mówi Stanisława. Ale po chwili dodaje: - Szkoda jednak, że nie odnalazłam śladów tego mojego anioła ze stacji w Aiud. Kto zresztą wie? Będę nadal tutaj przyjeżdżać, tyle że jako turystka i gość w SPA.

Grażyna Kuźnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.