Diagnoza: SM. Jedyne pytanie do lekarzy: czy mogę trenować

Czytaj dalej
Fot. Michal Gaciarz / Polska Press
Nicole Makarewicz

Diagnoza: SM. Jedyne pytanie do lekarzy: czy mogę trenować

Nicole Makarewicz

Kiedy człowiek ma nad wszystkim kontrolę, to jest pewny siebie. Ale kiedy ciało zawodzi i nie mamy na to wpływu, to pojawiają się obawy. Anna Trener-Wierciak na dwa miesiące przed startem w Rio doznała paraliżu, przestała widzieć na jedno oko. Dopadło ją zwątpienie.

„Wymodliłam ten medal. To cud ze się udało, bo ostatnio ciężko chorowałam” - mówiła pani tuż po zdobyciu brązu w skoku w dal na paraolimpiadzie w Rio. Nadal pani wierzy, że to Opatrzność pomogła wywalczyć medal?

Można to nazwać Opatrznością, można inaczej. Ważne, że coś nade mną czuwało. Gdy okazało się, że Litwinka za mną skoczyła tylko o centymetr mniej i nadeszła ostatnia kolejka, a w niej spaliłam swój skok, to nie pozostało mi nic jak siedzieć i zastanawiać się co przyniesie los. Złożyłam ręce i mówiłam: „Boże brazylijski, litewski, jakikolwiek, zostaw mi ten jeden centymetr prowadzenia” i to był chyba największy stres jaki przeżyłam w życiu.

W pani karierze sportowej było więcej momentów takiej radości czy refleksji?

Są momenty radości . Czasami przychodzą jednak momenty zwątpienia. Mam chwile, kiedy myślę: „Dlaczego tu jestem? Po co?”

Trudny moment pojawił się przed igrzyskami. Co wtedy stało się z pani zdrowiem?

Postawienie właściwej diagnozy trwało rok. Dowiedziałam się o chorobie w trakcie treningu, na bieżni
Michal Gaciarz / Polska Press


Byłam bardzo dobrze przygotowana, przekonana, że na igrzyskach osiągnę więcej niż osiągnęłam. Ale w lipcu, na zawodach w Londynie, choroba postanowiła się objawić. Dostałam paraliżu od pasa w górę. Nie widziałam na prawe oko. Pojawiły się problemy z błędnikiem, ze stabilizacją mięśni. Nie mogłam utrzymać mięśni brzucha. Było ciężko. Przyszedł czas zwątpienia.

Jak pani udało się z tego wyjść?

Gdyby nie trener i mąż, to pewnie zostałabym pod kocem. Kiedy człowiek ma nad wszystkim kontrolę, to jest pewny siebie. Ale w momencie kiedy najważniejsza rzecz, nasze ciało, zawodzi i nie mamy na to wpływu, to pojawiają się obawy. Martwiłam się, że cały rok pracy pójdzie na marne. Niezależnie od tego jaki człowiek jest silny, nawet małe ziarenko zwątpienia może sprawić, że się pogubi. Ale po to mamy ludzi dookoła, aby pomogli nam w trudnym momencie. by powiedzieli, że mimo wszystko damy radę. Po mojej sromotnej porażce w Londynie trener dawał mi siłę i pchał do przodu.

Jak długo odbudowywała pani formę po tym nawrocie choroby?

Miesiąc wracałam do formy. Choć było lepiej, to i tak nie w stu procentach: po takim zdarzeniu organizm długo wraca do formy. Dlatego sukces w Rio był zaskoczeniem.

Kiedy dowiedziała się pani o tym, że choruje na stwardnienie rozsiane?

O chorobie dowiedziałam się kiedy byłam już w grupie lekkoatletycznej. Myślałam najpierw, że dostałam zapalenia nerwu twarzy, bo wcześniej poszliśmy na basen. Woda była wówczas lodowata, na zewnątrz było gorąco, potem wsiedliśmy w auto i jechaliśmy z otwartymi oknami. Lekarze też podejrzewali , że to zapalenie nerwu twarzy, potem, że borelioza. Postawienie właściwej diagnozy trwało cały rok. Dowiedziałam się o chorobie w trakcie treningu, ale choroba niewiele zmieniła.

Postawienie właściwej diagnozy trwało rok. Dowiedziałam się o chorobie w trakcie treningu, na bieżni

Jak to?

Musiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, czego chcę od życia i zapomnieć o tym, co jest przeszkodą.

Nie myślała pani o tym żeby oszczędzać organizm, odpuścić sobie sport?

Nie. Jedynym pytaniem jakie zadałam lekarzom było to, czy mogę trenować. Gdy powiedzieli, że tak, to niewiele mnie już więcej interesowało.

Marzenia o sukcesie przywiodły panią do sportu paraolimpijskiego.

Znalazłam numer do Komitetu Paraolimpijskiego, spytałam ich czy w ogóle się kwalifikuję. To była długa droga, przeszłam szereg klasyfikacji międzynarodowych, ale nie zmieniłam trenera. Na co dzień konkuruję z pełnosprawnymi, reprezentuję dwa kluby. AWF Kraków i Start Tarnów.

Postawienie właściwej diagnozy trwało rok. Dowiedziałam się o chorobie w trakcie treningu, na bieżni
Michal Gaciarz / Polska Press

Kiedy pani poczuła, że w sporcie może coś pani osiągnąć?

Dwa lata temu przed mistrzostwami świata w Doha; niewiele brakowało mi żeby się do nich zakwalifikować. Wtedy tylko biegałam. Do treningu chciałam wprowadzić coś nowego, pozbyć się rutyny. Szukałam dyscypliny, która nie będzie wymagała aż tak dużej pracy jak sprint. Spróbowałam skoku w dal, okazało się, że całkiem nieźle mi to wychodzi. Najważniejszy był sprint, ale życie lubi niespodzianki, zdobyłam medal w skoku.

Po igrzyskach nie było jednak wielkiej fety, szybko wróciła pani do normalnego życia, do pracy. Łączenie kariery sportowej i zawodowej było świadomym wyborem czy koniecznością?

Z jednej strony wyborem, z drugiej koniecznością. Do tej pory pieniądze były kwestią szczęścia, bo żeby dostać gratyfikacje musiałam spełniać pewne warunki. Byłam na przykład na mistrzostwach Europy, zdobyłam dwa medale, ale nie dostałam za to żadnego wynagrodzenia. W Rio de Janeiro mi się udało, dlatego w kraju dostałam stypendium sportowe i nagrodę. Stypendium jest na rok, a co dalej? Wolę mieć stabilność finansową niż żyć pod presją, że jeśli nie osiągnę dobrego wyniku w danym roku, to nie będę miała za co żyć. Stąd muszę łączyć sport i pracę zawodową i życie rodzinne.

Tak duża ilość zajęć powoduje pewnie problemy?

Na szczęście mam wyrozumiałego szefa. W ogóle trudno pogodzić sport, treningi, z normalnym życiem. W tym roku byłam bardzo egoistyczna, myślałam głównie o swojej pasji. Mąż mi na to pozwalał, wspierał mnie bardzo, ale ja już nie chce funkcjonować w ten sposób. Cały czas staram się myśleć o celu, który mi przyświeca, bo to daje sił do działania. Dziś dla mnie tym celem jest rodzina.

Nicole Makarewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.