Dawni fotografowie. Zatrzymali w swoich kadrach czas i tamten Kraków

Czytaj dalej
Fot. Własność Barbary Zbroi
Małgorzata Mrowiec

Dawni fotografowie. Zatrzymali w swoich kadrach czas i tamten Kraków

Małgorzata Mrowiec

Przycięte grzywki, białe ubranka, w ręce świeca. Dzieci fotografowały się na pamiątkę I Komunii i często były to ich pierwsze zdjęcia. Do atelier zawsze zakładano najlepsze ubranie. Na przedwojennych zdjęciach są eleganckie rodziny i panny w strojach krakowskich. Na innych kobiety upozowane na gwiazdy z Hollywood. Przed obiektywem niektórzy ustawiali się z pupilem - pieskiem, rzadziej kotem. A za obiektywem stał w tym czasie jeden z żydowskich fotografów albo pierwsza kobieta w Krakowie, która założyła własny zakład fotograficzny, może mistrz portretu, który szlify zdobywał w Europie i Algierii, lub "pozytywny wariat", ekscentryk eksperymentujący z fotomontażem.

Zakładów fotograficznych działających w pierwszej połowie XX wieku pod Wawelem było kilkadziesiąt. Po 20-30 w różnych okresach, bo to się zmieniało. W książce adresowej z 1926 roku widnieje 21 nazwisk czy samych nazw takich atelier, np. "Marya" albo "Erna", plus adres. Fotograf był przed stu laty zawodem bardzo popularnym, zajęciem dosyć dobrze płatnym oraz profesją rodzinną.

- To rzemiosło przechodziło z ojca na syna lub córkę, lub z męża na żonę. Zakup sprzętu fotograficznego i całego wyposażenia atelier, a czasami nawet budowa odpowiedniego budynku zakładu była kosztowna, więc starano się, żeby inni członkowie rodziny kontynuowali tę działalność - mówi dr Barbara Zbroja, historyk sztuki, która postanowiła zbadać i opisać losy zapomnianych krakowskich fotografów tamtych czasów. - I takim znakomitym przykładem jest tu żydowska rodzina Ettingerów, początkowo fotografów wędrownych, którzy przyjechali do Krakowa z Kresów Wschodnich w 1918 roku - dodaje.

Ettingerowie początkowo w Krakowie prowadzili zakłady fotograficzne w małych drewnianych pawilonach: jeden przy ulicy Dietla w okolicy ul. Wielopole, drugi przy dworcu, czyli w bardzo dobrej lokalizacji, gdzie był duży ruch. A w 1927 roku otwarli zakład już bardziej elegancki, w kamienicy przy ul. Starowiślnej 21, o nazwie "Janina". W zawodzie fotografa pracował Dawid - głowa rodziny, jego żona Ernestyna, a także ich synowie: Samuel i Izydor. Więcej! Brat Dawida ze swoją żoną Bertą (a siostrą "krakowskiej" Ernestyny) mieli zakład fotograficzny w Rabce, w którym własny fach także przekazali swoim dwóm synom.

Część członków rodziny Ettingerów została zabita w czasie II wojny, w tym Samuel, który zginął rozstrzelany w obozie Płaszów w 1943 roku. Dwóch synów Ettingerów z Rabki trafiło na listę Schindlera, przeżyli wojnę. Dawid i Ernestyna wyjechali w 1939 roku na wschód, potem Rosjanie deportowali ich na Syberię. Z Armią Andersa małżeństwo przedostało się pod koniec wojny do Palestyny, a w 1947 r. ściągnął ich do Polski ocalały syn. Rodzinie nie udało się już odzyskać zakładu w Krakowie ani w Rabce, mimo że sprawa znalazła finał w sądzie.

- Lokal na Starowiślnej przejęła jakaś spółdzielnia budowlana i zaraz po wojnie została tam otwarta cukiernia. Obecnie działa tam cukiernia Cichockich. W środku zachowała się do dziś przepiękna trawiona szyba z 1927 roku, boazerie i częściowo też meble z oryginalnego wyposażenia atelier Ettingerów - wymienia Barbara Zbroja. Zdjęcia były robione na obecnym zapleczu, tam gdzie dzisiaj przygotowuje się ciastka.

***

Gdy zakłady fotograficzne przechodziły z rąk do rąk w rodzinach, odmienna i absolutnie wyjątkowa była historia Emilii Urbańczykówny. Emilia, 26-letnia panna, została pierwszą kobietą w Podgórzu - a także w Krakowie, do którego zostało ono wtedy przyłączone - która założyła własny zakład fotograficzny i samodzielnie go prowadziła, bez męskiego wsparcia. Nie to, żeby nie było kobiet-fotografek. Jednak żadna kobieta przed Urbańczykówną nie otworzyła własnego atelier. Wszystkie jej koleżanki z branży zostały wprowadzone w rzemiosło fotograficzne przez swoich ojców albo przez mężów.

Emilia miała zdolności plastyczne, a także uczyła się fachu u krakowskich fotografów. W 1915 roku kupiła od dotychczasowego właściciela zakład "Secesya" w ogrodzie kamienicy przy Rynku Podgórskim 9. Na parterowy murowany budynek atelier, z przeszkleniem przechodzącym w świetlik, zapewne złożyła się cała rodzina Emilii. A 26-latka, która miała 12 rodzeństwa i której matka kilka lat wcześniej została wdową (po powstańcu styczniowym i szewcu), być może zdecydowała się wybrać tę intratną profesję, by pomóc rodzinie. Piękna młoda dziewczyna postawiła wszystko na jedną kartę.

Opłaciło się. Secesję prowadziła 25 lat, do 1940 roku. W pewnym momencie to był jedyny zakład fotograficzny w Podgórzu, na prawym brzegu Wisły, zakład niemający konkurencji. Specjalnością fotografki były portrety i zdjęcia okolicznościowe. Na fotografowanych klientów czekały eleganckie meble - jak ludwikowski szezlong czy fotel w stylu Napoleona III, a także bardzo charakterystyczny ekranu, tło z motywem parku i fragmentem wnęki okiennej z przeszkleniem witrażowym. To tło Emilia odziedziczyła wraz z pozostałym wyposażeniem zakładu fotograficznego po swoim poprzedniku.

Urbańczykówna nie założyła rodziny, poświęciła się fotografii, którą kochała. W 1930 r. obroniła dyplom mistrzowski. Była uznanym fotografem, pełniła prestiżowe funkcje w krakowskim Cechu Fotografów.

Pod koniec lat 20. Urbańczykówna kupiła kamienicę przy ul. Lea 45, gdzie zamieszkała w 1935 roku. Wcześniej wynajmowała mieszkanie w Rynku Podgórskim 9, ale po zmianie właściciela musiała się przeprowadzić. Dojazd z ul. Lea był długi i uciążliwy, sprzedała więc "Secesyę", a nowy zakład, o nazwie "Luna", otworzyła w swojej kamienicy. W tej lokalizacji, na peryferiach miasta, był to jednak niewypał. Szybko przeniosła atelier na ul. Zwierzyniecką 11, gdzie odtąd działało pod nazwą "Plastyka".

Fotografka zmarła w 1949 r., spoczywa na cmentarzu Rakowickim. Barbara Zbroja, która przywraca teraz pamięć o dzielnej pionierce Emilii: - Dla mnie to jest niebywałe, że do tej pory ta postać była zupełnie zapomniana.

***

W większych zakładach oprócz fotografa pracowały także osoby, które zajmowały się retuszem - często kobiety o zdolnościach artystycznych. I w każdym zakładzie fotograficznym był praktykant, który uczył się zawodu. Fotografowie byli lepsi, gorsi, niektórzy wybitni, a o tym decydowały zdolności i zdobyte w tym zawodzie szlify. Jeśli kogoś było stać - wyjeżdżał na nauki za granicę.

- Osobą, która została bardzo dobrze przygotowana do zawodu, był Józef Kuczyński. Najpierw poznawał tajniki fotografii u najlepszych pod Wawelem, a pod koniec XIX wieku wyjechał i uczył się w zakładach w różnych miastach europejskich na terenie Niemiec, Szwajcarii, we Francji, był również w Algierze. Wrócił do Krakowa na początku 1905 roku i otworzył własny zakład, który początkowo prowadził z Antonim Gürtlerem. Józef Kuczyński był najwybitniejszym portrecistą krakowskim działającym w tym czasie, do 1939 roku - podkreśla dr Zbroja.

Kuczyński fotografował w Pałacu Spiskim przy Rynku Głównym 34. Obsługiwał najbardziej wytwornych klientów, nie tylko z Krakowa. Wykonał na przykład zdjęcie Ignacego Paderewskiego. Z jego atelier pochodzą zdjęcia prezydentów Krakowa czy Józefa Piłsudskiego z ok. 1916 roku.

Był też fotografem legionistów, jako że w Pałacu Spiskim mieściło się biuro werbunkowe Legionów. Bardzo wielu legionistów przed opuszczeniem Krakowa szło do Kuczyńskiego, który utrwalał ich w mundurach. Z kolei w okresie międzywojennym współpracował z teatrem miejskim (dzisiejszym Teatrem Słowackiego), wykonując fotografie aktorów - portrety w kostiumach postaci, które grali.

Tak jak Kuczyński specjalizował się w portrecie męskim, tak mistrzem w portrecie kobiecym z okresu sprzed II wojny światowej był Zygmunt Garzyński.

- Proszę zwrócić uwagę na jego portrety, często z interesującym układem dłoni - wskazuje Barbara Zbroja. Która - gdyby miała wybierać, u kogo zrobić sobie zdjęcie atelierowe (i oczywiście miała też wehikuł czasu) - poszłaby do Garzyńskiego. - On zdecydowanie kochał kobiety i lubił fotografować kobiety, widać to po jego zdjęciach. Niektóre z nich nawiązują do amerykańskiej fotografii filmowej. Jak się porównuje je z fotografiami z lat 30. słynnych aktorów z Hollywood, to tutaj jest bardzo duże pole wspólnych cech - podkreśla. Na "gwiazdorskich" zdjęciach pań z atelier Garzyńskiego nie brakuje strusich piór, puchatych lisów wokół szyi, kapelusików, ale i szczególnego spojrzenia.

Osoby ze zwykłych, niezamożnych rodzin fotografowały się w tamtych czasach raczej tylko parę razy w życiu, głównie z okazji ważnych uroczystości, jak I Komunia święta czy ślub. Często fotografie dziewczynek czy chłopców w stroju komunijnym były pierwszymi fotografiami dzieci.

Miny na zdjęciach z pierwszej połowy XX wieku najczęściej są poważne, a niektóre nawet udręczone. Zdaniem Barbary Zbroi odpowiada za to przede wszystkim dosyć czasochłonny wtedy proces fotografowania, a także… stelaże. Drewniane lub metalowe, utrzymywały głowę w bezruchu i całą postać w pionie. Dziś „cykamy” sobie zdjęcie, a jeśli nie wyjdzie, robimy kolejne. W czasach, gdy był to bardziej skomplikowany proces, fotografom zależało na tym, żeby wykonać jedno zdjęcie, odpowiednio doświetlone, ostre, nieporuszone. Ale przytrzymywanie przez metalowy pręt mogło męczyć pozujących, co odmalowało się na ich twarzach.

***

Najbardziej ekscentrycznym fotografem Krakowa XX wieku był - urodzony w tym mieście w 1896 r. - Adam Karaś. Oprócz robienia przyzwoitych klasycznych portretów, bawił się fotografią, tworzył kompozycje, fotomontaże, które nazywał fotoraturami.

- To był najbardziej odważny fotograf, jeżeli chodzi o pomysły, wykorzystanie wyobraźni, ale też złożyło się na to jego doświadczenie z filmem - uważa Barbara Zbroja. Adam wraz z bratem Wiktorem prowadził bowiem - choć krótko - wytwórnię filmową.

Atelier Karasia mieściło się przy ul. Szewskiej 12, w jego mieszkaniu na pierwszym piętrze. Zakład działał do lat 80. XX wieku. A kto szedł się tam sfotografować, musiał liczyć się z tym, że Karaś lubi, gdy osoby portretowane "przenoszą się" w inny świat. Po upozowaniu klienta do zdjęcia, włączał muzykę i chciał, by zacząć sobie wyobrażać coś według jego sugestii. Taki seans odciskał piętno na wizerunkach fotografowanych...

Po wojnie w witrynie przy Szewskiej zakład Karasia reklamowały jego zdjęcia i fotomontaże. Zaintrygowały pewnego razu Piotra Skrzyneckiego, co zaowocowało przyjaźnią, a także tym, że Karaś został fotografem artystów Piwnicy pod Baranami.

***

Barbara Zbroja zanurzyła się w świat dawnych fotografów przez, a właściwie dzięki Kuczyńskiemu. Cztery lata temu na giełdzie pod Halą Targową w Krakowie kupiła album rodzinny po Kuczyńskim. Znalazła w nim m.in. przepiękne zdjęcia, które zrobił swojej żonie (przedwcześnie zmarłej, gdy była w ciąży z czwartym dzieckiem), fotografie dzieci, ale także portrety innych krakowskich fotografów. Poszła tym tropem i odtworzyła życiorysy 16 fotografów atelierowych, w tym żydowskich, o których świat po wojnie zapomniał - takich jak Ignacy Pretzel, który w okresie międzywojennym miał cztery zakłady fotograficzne w Krakowie, Leo Sprung, który działał przy ul. św Gertrudy 9, albo Wilhelm Kleinberg ze św. Gertrudy 23. Ich historie zebrała w niedawno wydanej książce "Za obiektywem. Krakowskie zakłady fotograficzne pierwszej połowy XX wieku".

Badaczka "wytropiła" także fotografa, który wcześniej był lampiarzem w miejskiej gazowni, czyli chodził i zapalał oraz gasił lampy gazowe w centrum miasta. Był to - urodzony pod Żywcem - Franciszek Kryjak. Zagadką pozostaje to, w jaki sposób z robotnika krakowskiej gazowni przedzierzgnął się w fotografa. Jednak prowadził zakład fotograficzny: najpierw w podwórku przy ul. Dominikańskiej 3, od początku XX wieku do lat 20., a potem po sąsiedzku na Grodzkiej. Był najbardziej trzeciorzędny zakład fotograficzny w Krakowie, z którego korzystały przede wszystkim osoby mniej zamożne, często służące i kucharki, zachęcone cennikiem. - Ale niektóre z tych fotografii są bardzo przyzwoite albo nie odbiegają od norm - zastrzega Barbara Zbroja.

Kryjak był jednak też bohaterem swoistej afery: w latach 20. w jego gablocie reklamującej atelier widniały fotografie nie jego autorstwa. Krytykowali to członkowie cechu, Kryjak budził duże zastrzeżenia. A zmarł w 1943 r., w osamotnieniu, w przytułku przy ul. Lubicz.

***

Pośród fotografów atelierowych znaleźli się też tacy, którzy w swoich kadrach, na szklanych kliszach zatrzymali obraz dawnego Krakowa, fotografowali architekturę, przestrzeń miasta. Na początku XX w. był to Tadeusz Jabłoński, wychowanek jednego z zakładów fotograficznych w Wiedniu. Przyjechał do Krakowa pod sam koniec XIX wieku i prowadził atelier przy ul. Franciszkańskiej 4, vis a vis Pałacu Biskupiego, w niedużym drewnianym budynku. Jabłoński m.in. współpracował z redakcją czasopisma "Architekt", z różnymi wydawnictwami, robił zdjęcia dla krakowskich muzeów. Wykonywał też fotografie, które były reprodukowane jako karty pocztowe.

A obok fotografów atelierowych istnieli fotografowie wędrowni, pracujący "w terenie". Ta grupa pojawiła się jeszcze w XIX wieku. Przemieszczali się i wykonywali zdjęcia osobom mieszkającym w wioskach i małych miejscowościach. Często te zdjęcia są robione na jakimś naprędce zaaranżowanym tle, jak np. rozwieszony dywan. Od zdjęć z atelier odróżnia je jeszcze "wykończenie". Fotograf, który prowadził stały zakład, zdjęcia przyklejał na tekturki z nazwą tego zakładu albo swoim imieniem, nazwiskiem i adresem. U fotografów wędrownych tego nie było.

Z kolei w ruchliwych punktach miast w latach 20. i 30. polowali z aparatem na przechodniów tzw. leicarze (czyt. lajkarze). To określenie wzięło się od rozpowszechnionych wówczas i używanych przez nich apartów Leica. Ustawiali się np. na linii A-B w Krakowie, czyli ówczesnym deptaku między Floriańską a Sławkowską, i robili przechodzącym zdjęcia z zaskoczenia. Byli znienawidzeni przez zawodowców z branży. Dlaczego?

- Sfotografowana osoba dostawała kwitek, a "leicarz" szedł do profesjonalnego zakładu fotograficznego i tam wywoływał zdjęcia. Te osoby były mocno tępione przez fotografów zrzeszonych w cechu, jako że dysponowały odpowiednim sprzętem, dającym możliwość robienia ujęć na ulicy, a tym samym odbierały pracę tym zawodowym fotografom - tłumaczy badaczka środowiska fotografów sprzed stu lat.

***

Po zakładach fotograficznych sprzed około wieku stosunkowo niewiele się zachowało. Jedną z najciekawszych "pozostałości" jest ostatnia kondygnacja kamienicy przy placu Szczepańskim 8, gdzie przed I wojną światową został uruchomiony zakład fotograficzny "Adela", należący do Ignacego (a właściwie Izaaka) Pretzla. Zachowało się oryginalne przeszklenie na czwartym piętrze, a także świetlik w dachu. Większość fotografów pracowało wtedy przy oświetleniu dziennym – bo nie było jeszcze elektrycznego. Dlatego też budynki ich zakładów bardzo często miały świetliki w dachu, przez które wpadało światło i dawało możliwość wykonywania profesjonalnej fotografii. Przeszklenia zawsze znajdowały się od północy, bo to od tej strony można uzyskać odpowiednie światło: lekkie, rozproszone.

Specyficzny ślad został po zakładzie fotograficznym, który w latach 1919-1945 (do śmierci) prowadził Józef Neider przy ul. Karmelickiej 21, na Piasku. Był to największy i bardzo popularny zakład fotograficzny w tej części Krakowa. Na obecnym parkingu przy klasztorze karmelitów wciąż rosną trzy kasztanowce, które kiedyś otaczały drewniany budynek tego atelier, a dziś wyznaczają jego dawne miejsce.

A jeśli chodzi o kontynuację przedwojennej tradycji, to podtrzymują ją bodaj tylko dwa zakłady, prowadzone przez wnuki, spadkobierców Zygmunta Garzyńskiego: przy ul. Sławkowskiej przez Barbarę Kańską-Bielak, a przy ul. Szlak przez Jerzego Buzka. Wnuczka Garzyńskiego cały czas używa mebli z zakładu dziadka. Wciąż można sobie zrobić sesję zdjęciową np. na secesyjnym fotelu - jednym z mebli, które kupił on zresztą od znanego krakowskiego fotografa przełomu XIX i XX wieku Józefa Sebalda.

Małgorzata Mrowiec

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.