Janusz Ślęzak

Czy Polak i Węgier to rzeczywiście dwa bratanki, jeśli pominiemy przysłowiową szablę i szklankę?

Czy Polak i Węgier to rzeczywiście dwa bratanki, jeśli pominiemy przysłowiową szablę i szklankę? Fot. Wydawnictwo MCK w Krakowie
Janusz Ślęzak

Skąd się wzięli Węgrzy i jak przetrwali nad Dunajem przez jedenaście wieków. XIX-wieczny węgierski poeta Sándor Petőfi twierdził, że Madziarzy to najbardziej osamotniony naród w Europie. XX-wieczny pisarz i dziennikarz węgierskiego pochodzenia Arthur Koestler dodawał: „Bycie Węgrem to zbiorowa neuroza”. A psychiatra Ferenc Erős sformułował tezę o „narodowym narcyzmie” Węgrów.

- Niestety muszę Pana poinformować, Panie Prezydencie, że Węgry wypowiedziały nam wojnę.
- Węgry? A cóż to za kraj?
- Królestwo.
- A kto jest królem?
- Nie mają króla.
- Królestwo bez króla? To kto jest przywódcą państwa?
- Admirał Horthy.
- Admirał? Zatem po Pearl Harbor znów mamy flotę na karku?
- Nie, Panie Prezydencie. Węgry nie mają floty, nie mają nawet dostępu do morza.
- Dziwne. Czego oni od nas chcą? Może mają jakieś roszczenia terytorialne?
- Nie. Domagają się terytoriów od Rumunii.
- Wypowiedzieli wojnę Rumunii?
- Nie, Panie Prezydencie. Rumunia jest ich sojusznikiem.

Taka rozmowa miała się odbyć 13 grudnia 1941 r. między sekretarzem stanu USA Cordellem Hullem i prezydentem Franklinem Delano Rooseveltem. Pięć dni po niszczycielskim nalocie Japończyków na bazę amerykańskiej marynarki wojennej w Pearl Harbor na Hawajach. Tak naprawdę jest to jednak najsłynniejszy węgierski dowcip z czasów II wojny światowej.

Wymyślono go prawdopodobnie w studio BBC, podczas audycji nadawanej na Węgry. Świetnie obrazuje skomplikowane relacje międzypaństwowe w Europie Środkowej, w których światowe mocarstwa nigdy do końca nie mogły się połapać. Stanowi też wyjątkowo celną i groteskową zarazem alegorię całej ponadtysiącstuletniej węgierskiej historii.

Magiczna skłonność do depresji

Amerykański historyk i znawca umysłowości austro-węgierskiej William M. Johnston nazywa unikatową osobowość modelowego Madziara jednym węgierskim słowem - „délibáb”, które znaczy tyle, co złudzenie, fatamorgana, samooszustwo. Poczucie wyjątkowości (skąd my to znamy, Polacy) przez całe wieki skłaniało Węgrów do myślenia życzeniowego, magicznego, a z drugiej strony popadania w niechęć do świata zewnętrznego, do użalania się nad sobą i samoizolacji.

Węgierski psychiatra Ferenc Erős sformułował tezę o „narodowym narcyzmie” Węgrów. Z tego powodu wszelką zewnętrzną krytykę swojego rządu postrzegają oni jako napaść na naród węgierski. Trzeba przyznać, że Polakowi nietrudno odnaleźć w tym uderzające podobieństwo do naszego narodowego charakteru. Wyświechtana formułka: „Polak, Węgier - dwa bratanki” (Lengyel, magyar - két jó barát) ma jednak głęboki sens.

Jeden wspólny wróg

W historii obu krajów jest rzeczywiście dużo podobieństw (szlachecko-chłopski rodowód, liczne kiedyś mniejszości etniczne, rozbiory kraju, długotrwałe obce rządy i wolnościowe zrywy w większości zakończone klęską). Są jednak istotne różnice. Paul Lendvai w swoim monumentalnym, 800-stronicowym eseju „Węgrzy. Tysiąc lat zwycięstw w klęskach” zwraca uwagę, że pod koniec XIX wieku i na początku XX oba nasze kraje były w zupełnie innej sytuacji. Polacy od ponad stu lat nie mieli własnego państwa, a Węgrzy stanowili uprzywilejowany filar dualistycznej monarchii habsburskiej. Ale już po I wojnie światowej Węgry okazały się wielkim przegranym, zaś Polska - wielkim wygranym.

Traktat pokojowy z 1920 r., podpisany w pałacu Trianon w Wersalu, okroił Królestwo Węgier z dwóch trzecich dawnego terytorium. Słowo „Trianon” do dziś zresztą kojarzy się Madziarom z narodową katastrofą. Rzutowała ona na dalszy rozwój wypadków, a zwłaszcza uwikłanie w sojusze z Mussolinim i Hitlerem oraz samobójczą wojnę z ZSRR, która skończyła się zajęciem Budapesztu przez Armię Czerwoną w lutym 1945 r. i kilkudziesięcioletnią komunistyczną dyktaturą. Polska stała po drugiej stronie barykady, choć w decydujących latach 1939-1948 niewiele jej to dało.

Mimo rozejścia się w latach 30. XX wieku politycznych dróg Warszawy i Budapesztu, trzeba przyznać, że obywatele obu państw darzyli się sympatią nieprzerwanie od kilkuset lat. Bratankami jesteśmy co najmniej od węgierskiego powstania niepodległościowego lat 1848-1849 pod wodzą Lajosa Kossutha, w którym znaczącą rolę odegrali także pozbawieni własnego kraju Polacy (np. gen. Józef Bem). Wróg także okazał się wspólny. Wobec słabości Austriaków, na prośbę młodego cesarza Franciszka Józefa I, niepodległościowy zryw Madziarów stłumiły wojska carskie. Skończył się podobnie, jak o kilkanaście lat wcześniejsze polskie powstanie listopadowe i o kilkanaście lat późniejsze - styczniowe. Śmiertelne zagrożenie dla Polaków i Węgrów było odtąd jedno - Rosja, najpierw carska, potem sowiecka.

Nie zawsze bratanki

Nie zawsze jednak geopolityczne interesy Węgrów i Polaków szły w parze. Cesarzowa Maria Teresa, habsburska monarchini, która w drugiej połowie XVIII wieku razem z Prusami i Rosją rozpoczęła rozdrapywanie upadającej I Rzeczypospolitej, dla węgierskiej szlachty okazała się ukochaną władczynią i „wzorową Węgierką”. Mało tego, Madziarzy uratowali Habsburgom cesarską koronę.

Gdy Maria Teresa obejmowała tron, Austria była bowiem finansowo i militarnie zrujnowana. W 1741 r. Prusacy rozbili doszczętnie austriacką armię pod Małujowicami na Dolnym Śląsku, a Francja, Hiszpania i Bawaria, wykorzystując okazję, napadły na dziedziczne kraje habsburskiego imperium. Koronowana na króla Węgier 23-letnia Maria Teresa postanowiła złapać się ostatniej deski ratunku. 11 września 1741 r. o godz. 11 - jak głosi legenda, odziana w czarną suknię, z szablą przypasaną do boku - stanęła w twierdzy Preszburg (Bratysława, węg. Pozsony) przed węgierskim sejmem.

Mimo młodego wieku musiała mieć cechy wybitnego męża stanu, choć i aktorką okazała się niezgorszą. Jej przemowa, odwołująca się do odwiecznej dzielności i wierności węgierskiej szlachty, wzbudziła niespotykany entuzjazm. Wąsaci Madziarzy porwali się z miejsc i dobywszy szabli zakrzyknęli: Vitam et sanguinem pro rege nostro Maria Teresa! (Życie i krew dla naszego króla Marii Teresy). Rzecz jasna, monarchini musiała też poczynić szerokie ustępstwa podatkowe i prawne na rzecz madziarskich panów, ale dzięki temu 60-tysięczna armia zwołana ze wszystkich komitatów Korony Świętego Stefana uratowała Habsburgów. Przy węgierskim wsparciu Austria odbiła Linz i Pragę, okupowała nawet Monachium.

W trakcie wojny siedmioletniej (1756--1763) węgierscy huzarzy zasłynęli w całej Europie. Najbardziej spektakularnej rzeczy dokonał generał András Hadik. Na czele 1700 kawalerzystów i piechurów 16 października 1757 r. wdarł się do samego Berlina. Wystraszeni Niemcy wypłacili mu bez szemrania 125 tysięcy talarów trybutu myśląc, że nadciąga wielka austriacka armia. Tymczasem na następny dzień Hadik z łupami wymaszerował z niemieckiej stolicy. Maria Teresa triumfowała, a wystraszony dwór pruskiego króla Fryderyka II, po powrocie do Berlina, mógł tylko złorzeczyć sprytnym huzarom.

Trudno dziś powiedzieć, jak potoczyłyby się wypadki, gdyby w drugiej połowie XVIII w. Habsburgowie upadli. Bez militarnej pomocy Madziarów było to całkiem realne. Może Polska uniknęłaby rozbiorów, mając za przeciwników dwóch, a nie trzech zaborców? A może I RP i tak zniknęłaby z mapy Europy? Mało tego, bez udziału Austrii w zaborczym triumwiracie mogłoby być jeszcze gorzej. Przecież na przełomie lat 60. i 70. XIX wieku, nie gdzie indziej, jak w cieszącej się względnymi swobodami narodowymi Galicji udało się przechować polskie tradycje narodowe, rozwinąć samorząd i kulturę, a nawet paramilitarne oddziały. To stąd legioniści Piłsudskiego ruszali w bój.

Pochodzimy od Węgrów?

Na koniec podstawowe pytanie: skąd właściwie Madziarzy z ich tak odmiennym językiem wzięli się w Europie? Prawdopodobnie przywędrowali ze stoków Uralu (nie wiadomo tylko, czy z europejskich, czy azjatyckich). Pod koniec IX wieku osiedlili się nad Dunajem w Kotlinie Panońskiej, czyli - jak mówią Węgrzy - dokonali zajęcia ojczyzny. Nie mieli łatwo, otoczeni przez przeważający żywioł słowiański i niemiecki, ale sami też siali na początku popłoch w sąsiednich krainach, gdzie uważano ich za ludożerców i ociekających krwią Hunów. Z upływem stuleci dawni koczownicy przeistoczyli się w obrońców chrześcijańskiego Zachodu.

Prawdopodobnie przez swój kompletnie niezrozumiały język i poczucie osamotnienia wśród europejskich nacji oraz z powodu wielu długotrwałych okupacji ich kraju, wszystkie pokolenia Madziarów miały skłonność do popadania w egzystencjalny pesymizm. Spustoszenie kraju przez Mongołów w XIII stuleciu, półtora wieku okupacji tureckiej po klęsce pod Mohaczem w 1526 r., przegrane powstanie 1848-1849, drastyczne okrojenie terytorialne kraju w wyniku traktatu w Trianon, cztery dziesięciolecia komunizmu, w tym krwawo stłumione antysowieckie powstanie w październiku 1956 r., po prostu klęska za klęską...

Nic więc dziwnego, że „bycie Węgrem to zbiorowa neuroza” - jak powiedział Arthur Koestler, angielski pisarz i dziennikarz węgierskiego pochodzenia. Jednak mimo owych klęsk udawało się czasem Węgrom zwyciężać. Po przekształceniu monarchii habsburskiej w państwo dualistyczne rządzili od Karpat na północy (cała obecna Słowacja), po bałkańskie tereny obecnej Serbii, Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, a także w Siedmiogrodzie i na sporym kawałku obecnej Rumunii.

A wracając do przytoczonej na wstępie rozmowy Roosevelta z jego sekretarzem stanu... Gdyby odbywała się o 40 lat wcześniej, nie brzmiałaby tak absurdalnie. Madziarzy mieli wtedy dostęp do morza, m.in. port Fiume (obecna chorwacka Rijeka nad północnym Adriatykiem), a admirał Miklós Horthy de Nagybánya, prawicowy polityk i regent Królestwa Węgier z lat międzywojennych, który związał się z faszystowskimi dyktatorami Niemiec i Włoch, rzeczywiście był wcześniej wilkiem morskim. Podczas I wojny światowej dowodził flotą austro-węgierską i nie raz dał na morzu łupnia Włochom.

Prof. Lendvai przytacza mnóstwo sensownych lub mniej sensownych teorii na temat pochodzenia Węgrów. Niektóre z nich mogą wprawić czytelnika w osłupienie. W średniowieczu węgierscy władcy z dynastii Arpadów z upodobaniem doszukiwali się pokrewieństwa z Hunami, a zwłaszcza z ich wodzem z V wieku - Attylą, zwanym Biczem Bożym. Wszystkich przebił jednak historyk István Horvát (1784-1846). Jego książki o węgierskiej prehistorii i wykłady uniwersyteckie ekscytowały całe pokolenie. Na podstawie kilku podobnie brzmiących słów doszukiwał się przodków Madziarów w Persji, Grecji i we Włoszech. Utrzymywał, że nawet Adam i Ewa mówili w raju po węgiersku. Rozumiało się samo przez się, że tak naprawdę Madziarami byli także Homer i Herkules. Prawęgrzy mieli być takimi olbrzymami, że nazywano ich „gigantami” i „tytanami”.

***

Pod koniec 2016 r., z okazji Roku Kultury Węgierskiej w Polsce, wydawnictwo Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie przygotowało dwie obszerne publikacje: „Węgrzy. Tysiąc lat zwycięstw w klęskach” Paula Lendvaiego (tłum. Adam Krzemiński i Bartosz Nowacki) oraz „Budapeszt 1900. Portret miasta i jego kultury” Johna Lukacsa.

Prof. Lendvai urodził się w Budapeszcie. W czasie węgierskiego powstania 1956 r. był korespondentem w Polsce. Rok później wyjechał do Wiednia. Dziś jest jednym z najbardziej wpływowych publicystów europejskich. Za wkład w dialog między Wschodem a Zachodem w 1999 r. został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi RP.

Janusz Ślęzak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.