Zbigniew Bartuś

Czerwone i żółte, czyli polski cwaniak zawsze w strefie zielonej. Felieton Zbigniewa Bartusia z cyklu "Kwadratura kuli"

Czerwone i żółte, czyli polski cwaniak zawsze w strefie zielonej. Felieton Zbigniewa Bartusia z cyklu "Kwadratura kuli"
Zbigniew Bartuś

Mieszkasz w strefie czerwonej? Zorganizujemy Ci wesele w strefie zielonej! - ogłoszenia tej treści pojawiły się, gdy minister zdrowia wskazał powiaty z najszybciej rosnącą liczbą zakażeń. Prześmiewcy zauważyli od razu, że granice owych stref często pokrywają się z granicami stref wolnych od LGBT. Epidemiolodzy z kolei zwrócili uwagę, że powiaty zielone to w przeważającej mierze strefy wolne od testów na covid. Moja autorska, choć - przyznaję - niezbyt odkrywcza i lotna teoria zakłada, że poziom zakażeń jest wprost proporcjonalny do liczby spryciarzy lekceważących zalecenia ekspertów i zakazy na danym terenie.

Nazajutrz po ogłoszeniu pierwszej listy stref zielonych i żółtych mój serdeczny kolega spod Sącza jechał autokarem z Krynicy-Covid19-Zdrój (powiat nowosądecki, strefa czerwona) do Goczałkowic-Covid19-Zdrój (powiat pszczyński, strefa czerwona). Jego trasa okazała się ekstremalnie skomplikowana, bo przebiegała przez strefy o przeróżnym statusie, wzbudzając co chwila wątpliwości logistyczno-prawne, zarówno u kierowcy, jak i pasażerów.

Zgodnie z właściwym rozporządzeniem, w strefach zielonych wolno przewozić „tyle osób, ile wynosi 100 proc. liczby miejsc siedzących lub 50 proc. liczby wszystkich miejsc siedzących i stojących określonych w dokumentacji technicznej pojazdu”. Ale już w strefach czerwonych zapełniona może być tylko połowa miejsc siedzących lub 30 proc. siedzących i stojących.
Kierowca autokaru doszedł do wniosku, że na terenie czerwonego powiatu weźmie tylu pasażerów, na ilu pozwala prawo; pozostałym polecił dostać się jakoś na granicę czerwonego i zielonego i tuż za nią - dosłownie dwa metry - dopchał pojazd „pod korek”. Problem pojawił się ponownie przy wjeździe w kolejną strefę czerwoną, gdzie kierowca postanowił pasażerów wysadzić... Paranoja? Trochę tak.

Czy wirus czyta rządowe rozporządzenia i wie, że w strefie zielonej ma być mniej zaraźliwy dla podróżujących w ścisku ludzi ze strefy czerwonej, albo wręcz z różnych stref?

To samo pytanie dotyczy zakupów czy też imprez masowych. Do galerii handlowych przyjeżdżają przecież ludzie z różnych stref; w dodatku dystansowanie i noszenie maseczek okazuje się być w polskich realiach totalną farsą: 80 proc. nosów, zwłaszcza starszych, jakoś nie chce się zmieścić w maskach; napieranie na siebie przy regałach i kasach czy macanie owoców to wręcz polska norma.

Minister Szumowski przyznaje, że „epidemia ogniskuje się w tej chwili w obszarach, gdzie są huczne i liczne wesela”. Dlatego obniżył limit osób, które mogą się bawić na takich imprezach do 50 w strefach czerwonych i 100 w zielonych. Nowożeńcy ze stref czerwonych zostali momentalnie zasypani ofertami domów weselnych ze stref zielonych, w których nie obowiązują obostrzenia „dla kolorowych”.

Ogłaszanie stref i wprowadzanie limitów nie rozwiązuje zatem żadnego problemu. Zyskujemy jedynie iluzję bezpieczeństwa.
Tak naprawdę nie zapewni nam go żadna władza. Możemy je sobie zapewnić tylko my sami - słuchając ekspertów, zachowując się odpowiedzialne, zgodnie z ich zaleceniami. I solidarnie tępiąc spryciarzy dumnych z lekceważenia zasad i obchodzenia przepisów.

Zbigniew Bartuś

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.