Co wkładamy do koszyka w czasie pandemii? Ile nas to kosztuje i o ile więcej będzie kosztowało w 2021 roku?

Czytaj dalej
Fot. www.pixabay.com
Dorota Witt

Co wkładamy do koszyka w czasie pandemii? Ile nas to kosztuje i o ile więcej będzie kosztowało w 2021 roku?

Dorota Witt

W 2020 roku nasze portfele drenowała inflacja, a więc podwyżki - nie tylko rachunków, ale i cen podstawowych produktów spożywczych, a potem pandemia i kryzys, który przyniosła. Jaki dla naszych kieszeni będzie 2021 rok? Co dziś wkładamy do koszyków, nauczeni doświadczeniami ostatnich miesięcy? Jak robimy zakupy w czasach zarazy i ile nas to wszystko kosztuje?

Najpierw w sklepach i galeriach handlowych tłoczno, bo trwa przedświąteczny szał zakupów, potem – tłoczno, bo kuszą poświąteczne obniżki cen. Tak było. Bo w tym roku najpierw zakupowe szaleństwo regulowały kolejne rozporządzenia, a w nich - obostrzenia: godziny zarezerwowane dla seniorów, limity klientów w sklepach; a potem - po chwilowej przerwie na kupno prezentów - galerie handlowe znów zamknięto.

Można powiedzieć, że pandemia skłoniła nas do pragmatycznego kupowania. I choć generalnie częstotliwość zakupów się zmniejszyła, częściej niż przed pandemią chodzimy do małych, osiedlowych sklepów. Wydaje nam się, że tam jest bezpieczniej niż np. w dyskontach.

Co w naszych nawykach zakupowych zmieniła pandemia?

- Kupujemy inaczej: chodzimy do sklepów rzadziej, ale po większe zapasy. Zakupy spożywcze robimy tak, by jedzenia wystarczyło na dłużej – sięgamy chętniej po produkty z długą datą przydatności do spożycia, jak np. makaron, kasze, ryż - mówi dr Jolanta Tkaczyk, ekspertka ds. analiz rynkowych i zachowań konsumenckich z Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. - Można powiedzieć, że pandemia skłoniła nas do pragmatycznego kupowania. I choć generalnie częstotliwość zakupów się zmniejszyła, częściej niż przed pandemią chodzimy do małych, osiedlowych sklepów. Wydaje nam się, że tam jest bezpieczniej niż np. w dyskontach.
Pandemia i kryzys, który przyniosła, wpływa nie tylko na to, co kupujemy, ale i na to, jak. Ile osób, tyle zachowań, wiadomo, jednak można wskazać główne typy kupujących.
- Pierwszy: konsument odpowiedzialny, pragmatyk, stosujący się skrupulatnie do obostrzeń, a nawet narzucający sobie własne zasady w trosce o bezpieczeństwo – to on rzadko chodzi do sklepu, zachowuje dystans, kupuje tak, by starczyło mu na dłużej. Drugi: konsument eskapistyczny, który kupuje tak, by zapomnieć o zagrożeniu, nie myśleć o nim. Ten ma w sobie coś z hedonisty, wybiera się na zakupy niemal tak, jakby pandemii nie było. Jednorazowe rękawiczki w sklepie? To nie dla niego. Rezygnacja z sobotnich zakupów w supermarkecie czy przymierzania ubrań? Nie widzi powodu. Ale można zaobserwować sporo typów pośrednich - zastrzega dr Jolanta Tkaczyk.

Co wkładamy do koszyka w czasie pandemii? Ile nas to kosztuje i o ile więcej będzie kosztowało w 2021 roku?
fot. Tomasz Stojek Dr Jolanta Tkaczyk, ekspertka ds. analiz rynkowych i zachowań konsumenckich z Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, zauważa, że coraz częściej klient, przed wrzuceniem produktu do koszyka, zastanawia się, jak firma w czasach pandemii traktuje pracowników, czy to lokalna marka, jak sobie radzi w kryzysie.

Na czym nie chcemy oszczędzać w czasach zarazy?

Kupujący-hedonista. Czyli jednak reklama znanej sieci jubilerskiej, ociekająca luksusem, była przemyślaną strategią.
Na święta kupowaliśmy mniej żywności niż zwykle. Może dlatego, że wielu z nas nie spodziewało się wielu gości. Ale Polacy nie ograniczali w tym roku wydatków na prezenty bożonarodzeniowe. - To nas wyróżnia na tle innych nacji, które to w większości właśnie na podarunkach oszczędzały. Jednocześnie ciągle żyjemy w poczuciu zagrożenia i niepewności - zauważa dr Jolanta Tkaczyk. Badaczka pochyla się nad statystykami, które nie zostawiają złudzeń co do naszego samopoczucia na myśl o zakupach: 51 proc. Polaków deklaruje, że wstrzymuje się z wydatkami innymi niż niezbędne.
- Polacy, na tle innych narodów, są niezwykle wrażliwi cenowo, a pandemia jeszcze tę wrażliwość pogłębiła. I nie zmienia tego fakt, że mimo niepojących analiz, inflacja jakoś trzyma się w ryzach, bo siła nabywcza Polaków (nie tylko teraz, gdy wielu ma obniżone pensje albo straciło pracę np. w gastronomii czy hotelarstwie) nie pozwala na swobodne wydawanie pieniędzy w trudnych czasach - mówi dr Jolanta Tkaczyk.

Czy zakupy nowym roku dadzą się lubić?

Analitycy są zgodni: 2021 rok tańszy nie będzie. Eksperci prognozują, że inflacja wyniesie ok. 2,5 proc., a na dodatek już wiadomo, że w górę pójdą rachunki, zwłaszcza te, na które znaczny wpływ mają państwowe instytucje i podatki (także ten nowy). Więcej zapłacimy za prąd: od stycznia taryfy mają pójść w górę o 3,5 proc., a na rachunku pojawi się nowa pozycja - opłata mocowa, która podniesie go - uśredniając - o jakieś 10 zł.. Więcej za śmieci: w niektórych samorządach podwyżki już wprowadzono, sięgają nawet kilkudziesięciu procent. Więcej za abonament RTV: podwyżka wyniesie prawie 8 proc. za oglądanie telewizji, 7 proc. za słuchanie radia, w praktyce: ok. 2 złote miesięcznie, a wśród powodów jej wprowadzenia wymieniana jest, m.in. inflacja. Więcej nie zapłacimy za gaz (być może nawet jego ceny nieco spadną). Eksperci dorzucają do tych rewelacji prognozowany w nowym roku wzrost cen na stacjach benzynowych.

Co zdrożeje w 2021 roku?

Życia nie osłodzi nowa, od początku budząca kontrowersje, danina do państwowej kasy. Od 1 stycznia 2021 roku zacznie obowiązywać podatek cukrowy. Oznacza to wzrost cen, m.in., napojów słodzonych - z założenia podatek mają płacić producenci, ale nie ma wątpliwości, co do tego, kto w praktyce będzie musiał wysupłać dodatkowy grosz z portfela. Szacunku pokazują, że gdyby firmy chciały w całości odbić sobie podatek, podwyższając ceny słodkich produktów, te wzrosłyby nawet o 45 proc.
W jednym punkcie popularne życzenia składane w sylwestrową noc: żeby nowy rok nie był gorszy od mijającego, mogą się spełnić. 2020 był rokiem pędzących podwyżek cen żywności. Tempo wzrostu było najwyższe od ośmiu lat (mierzy się je wskaźnikiem inflacji). W ostatnich miesiącach zauważyliśmy to nawet bez znajomości analiz ekspertów: podwyżki były na poziomie ok. 3 proc., ale w lutym (porównując rok do roku) sięgnęły aż 5 proc. W 2021 roku te wzrosty cen mają wyhamować. Nie oznacza to obniżek, a jedynie: spadek dynamiki wzrostu. Już dotyczy on warzyw, będzie najprawdopodobniej dotyczył mięsa i owoców. Zwłaszcza ceny tych ostatnich przyprawiały ostatnio o zawrót głowy. I stanowiły pewne wyzwanie dla logicznego myślenia u tych, którzy próbowali zrozumieć, dlaczego banany mogli kupić bez trudu za mniej niż 3 zł, a krajowe, dobrej jakości jabłka trudno im było przez pewien czas upolować za mniej niż 7 zł.

Dlaczego staliśmy się owocowymi patriotami?

Eksperci patrzą na to tak: od stycznia do października 2020 r. banany miały o 4 proc. niższą średnią cenę niż w analogicznym okresie 2019 r. Do tego zaliczyły wzrost liczby promocji o blisko 9 proc. Natomiast jabłka zdrożały o ponad 46 proc., ale akcji rabatowych było o 27,5 proc. mniej. Tak wykazała analiza ponad 2 tys. akcji rabatowych, przeprowadzona przez Hiper-Com Poland i Grupę BLIX. Porównując wyniki z pierwszych dziesięciu miesięcy 2020 i 2019 roku, widać, że cena bananów spadła z 3,75 zł do 3,60 zł, jabłka poszły w górę z 1,97 zł, 2020 – 2,88 zł. Ale uwaga: mowa tu o średniej cenie promocyjnej.
Jednak każda promocja kiedyś się kończy. – Ceny bananów na światowych rynkach są w tym roku najniższe od 10 lat. Producenci liczą jednak na 25 proc. wzrost. Dlatego konsumenci mogą się spodziewać, że w najbliższych miesiącach będą drożej je kupować – mówi Grzegorz Dziurkowski, Dyrektor Sprzedaży Rynku Giełdowego w spółce Bury.
Co decydowało o podwyżce cen jabłek w pandemii? Zdaniem Marcina Lenkiewicza z Grupy BLIX, wzrost popytu, koszty logistyczne, które wymusiła epidemia i problem producentów z zatrudnieniem pracowników w czasie zbiorów.
Skąd wziął się nasz owocowy patriotyzm w czasie pandemii, skąd wzrost popytu? Jabłka łatwo się dezynfekuje i można je długo przechowywać. Na dodatek, kupując od polskiego rolnika, poprawiamy swoje samopoczucie, bo czujemy, że wspieramy lokalny biznes, co nabrało szczególnego znaczenia w czasie kryzysu.

Co wkładamy do koszyka w czasie pandemii? Ile nas to kosztuje i o ile więcej będzie kosztowało w 2021 roku?
www.pixabay.com Eksperci prognozują, że w 2021 roku więcej zapłacimy za prąd, śmieci, abonament RTV, benzynę. Inflacja może wynieść ok. 2,5 proc.

Jak zmienia się reklama w czasie kryzysu?

A skoro pandemia zmieniła przyzwyczajenia kupujących, musiała zmienić i nawyki tych, którzy chcą kupujących skusić.
- Wiele marek przesunęło w większości swoje budżety reklamowe do internetu. To zupełnie nie dziwi, zwłaszcza, że w czasach pandemii wirtualne życie wypiera to tradycyjne. Spędzamy całe dnie w sieci: będąc w pracy, w szkole, studiując, oglądając film, spektakl, czytając książkę. Przy każdej takiej czynności towarzyszy nam reklama - mówi dr Jolanta Tkaczyk. - Siedzimy w domach, więc więcej też oglądamy telewizji (robią to zwłaszcza ci, którzy są wykluczeni cyfrowo). Reklama telewizyjna też ma się więc całkiem dobrze. Ciekawe wnioski przynosi analiza treści reklam. Przygotowywane są kampanie, które mają gloryfikować takie wartości jak solidarność społeczna, wspólnotowość.
O to chodziło w kampanii amerykańskiej sieci Burger King, która namawiała do kupowania u swojego konkurenta – w sieci McDonalds’s. W kampanii, która zresztą rozlała się po świecie. - Właśnie. Takie kampanie niekoniecznie mają sprzedawać, mają za to pracować na wizerunek marki, pokazywać firmę jako odpowiedzialną. Zresztą można tu mówić o pewnej tendencji: widzimy coraz mniej reklam, które sprzedają wprost - mówi dr Jolanta Tkaczyk. - Mają raczej pokazać, że oto jest społecznie odpowiedzialna firma. Dzieje się tak nie bez przyczyny: konsumenci coraz większą wagę przykładają do tych wartości. Szukają produktów wytworzonych z poszanowaniem środowiska naturalnego, praw człowieka, praw pracowniczych. W Polsce nadal głównym kryterium wyboru jest cena, ale świadomość konsumencka wyraźnie rośnie. Coraz częściej klient, przed wrzuceniem produktu do koszyka, zastanawia się, jak firma w czasach pandemii traktuje pracowników, czy to lokalna marka, jak sobie radzi w kryzysie. A nóż nasze zakupy wesprą firmę, która działa po sąsiedzku. Dziś to dla nas ważne.

Siedzimy w domach, więc więcej też oglądamy telewizji (robią to zwłaszcza ci, którzy są wykluczeni cyfrowo). Reklama telewizyjna też ma się więc całkiem dobrze. Ciekawe wnioski przynosi analiza treści reklam. Przygotowywane są kampanie, które mają gloryfikować takie wartości jak solidarność społeczna, wspólnotowość.

Co czeka nas po pandemii – czyżby śmierć galerii handlowych, do których cyklicznego zamykania już chyba przywykliśmy?
- Nie, takie wizje są mocno przesadzone - zastrzega dr Jolanta Tkaczyk. - Choć na pewno funkcja galerii handlowych będzie musiała się zmienić. Obserwowałam bacznie, co dzieje się w galeriach na tydzień, dwa przed świętami, kiedy to rząd poluzował obostrzenia i można było po przerwie wybrać się na zakupy do centrum handlowego. Wcale nie zauważyłam tłumów. Ruch był spory, ale (mówiąc w przybliżeniu) kupujących, w porównaniu z zeszłym rokiem, było może 75 proc. Wpływały na to na pewno zakazy, które pozostawiono – galerie ruszyły, ale nie ruszyły strefy gastronomiczne i rozrywkowe.

Jakie mogą być nowe galerie handlowe?

Polska przeskoczyła pewien etap rozwoju handlu. Nie ma u nas ulic handlowych, jak w innych krajach. Miejsc, właściwie – małych miasteczek, w których prosto z ulicy wchodzi się do niewielkich sklepów, które są skumulowane przy jednej czy kliku ulicach. - Takie manufaktury tracą w pandemii najmniej. I może w tę stronę rozwijać się będą znane nam galerie - zastanawia się dr Jolanta Tkaczyk. - Już widać, że najemcy decydują się na wynajem wysp w centrach handlowych, nie dużych butików, by ograniczyć ewentualne straty. Już obserwuje się wycofywanie określonych marek z galerii handlowych, np. sieci odzieżowych, które obecnie większość klientów odwiedza w sieci.

Kto bogaci się w pandemii?

Koronawirus bezceremonialnie uderzył nas w 2020 roku po kieszeniach, a falę uderzeniową na pewno będziemy odczuwać w 2021 roku. Są jednak takie branże, które w pandemii nie tracą (żeby nie powiedzieć: zyskują). Żniwa mają firmy logistyczne, kurierskie, ale nie tylko. Eksperci mówią: społeczeństwo dąży do kokonizacji.
- Sytuacja zmusiła nas do siedzenia w domu, a więc chcemy mieć w tym domu wszystko pod ręką, od jedzenia, po rozrywkę, dlatego zyskuje branża telekomunikacyjna czy telewizje internetowe - mówi dr Jolanta Tkaczyk. - Chcemy być też samowystarczalni, dlatego np. na początku pandemii na pniu schodziły (w sklepach internetowych) maszynki do wypieku chleba.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.