Paweł Stachnik

Chłopiec w kaszkiecie, czyli tajemnice fotografii z warszawskiego getta

Na fot.: Słynne zdjęcie z warszawskiego getta, o którym niewiele wiemy Fot. Archiwum Na fot.: Słynne zdjęcie z warszawskiego getta, o którym niewiele wiemy
Paweł Stachnik

16 maja 1943 r. Niemcy ostatecznie tłumią powstanie w getcie warszawskim. Po wojnie jego symbolem staje się pewna fotografia. Fotografia, o której tak naprawdę niewiele wiemy

Na zdjęciu widać wychodzącą z bramy grupę ludzi z rękami podniesionymi do góry. Są wśród nich mężczyźni, kobiety, dzieci. W rękach trzymają bagaże, na ich twarzach widać przestrach. Przyglądają się im uzbrojeni niemieccy żołnierze. Na pierwszym planie widać chłopca w płaszczyku, krótkich spodenkach i kaszkiecie.

Ręce trzyma w górze, a na jego twarzy maluje się przerażenie. Fotografia ta, wykonana wiosną 1943 r. podczas pacyfikacji powstania w warszawskim getcie, stała się jednym z symboli tego wydarzenia i szerzej – symboli Holokaustu. Publikowana po wojnie tysiące razy, pokazywana w gazetach, książkach, filmach, cały czas robi ogromne wrażenie. Co wiemy o tym zdjęciu? Gdzie i kiedy zostało zrobione? Kim są uchwyceni na nim ludzie? Paradoksalnie, na niewiele z tych pytań możemy udzielić pewnych odpowiedzi.

Co to za ulica?

Co wiemy na pewno? Fotografia pochodzi z raportu przygotowanego przez dowodzącego tłumieniem powstania generała SS Jürgena Stroopa. Ręcznie spisany i oprawiony raport przeznaczony był dla jego przełożonych. Prócz tekstu opisującego akcję pacyfikacyjną zawierał 52 zdjęcia dokumentujące wydarzenia wykonane między 19 kwietnia a 16 maja 1943 r. Jednym z nich było właśnie to z grupą ludzi i chłopcem w czapce.

Gdzie zostało zrobione? Tutaj kończy się nasza pewna wiedza. Próby zlokalizowania ulicy i domu, z którego wyprowadzani byli sfotografowani ludzie opisał Tomasz Zyśko w wydanej przez krakowski Znak książce „Siłą wyciągnięci z bunkrów. Wszystkie sekrety pewnego zdjęcia z getta warszawskiego”. Znawcy dawnej Warszawy przeprowadzili drobiazgową analizę fotografii, przyglądając się szczegółom kamienicy, bramy, chodnika i rynny. Chodziło o znalezienie kamienicy z takim właśnie układem wejścia i okien, a także – co ważne – z brukiem zarówno na chodniku, jak i na jezdni. Uznano, że fotografia została zrobiona pod kamienicą przy ul. Nowolipie 34. Inne ulice: Długa, Kupiecka, Sochaczewska zostały wyeliminowane.

– Badania, jakie przeprowadzono – analiza bruku, lica kamienicy, tego jak mogły się układać cienie w majowe dni – przekonują mnie, że wskazana lokalizacja jest najbardziej prawdopodobna – mówi Tomasz Zyśko.

Podpis pod zdjęciem w raporcie Stroopa brzmi: „Siłą wyciągnięci z bunkrów”. Bunkier w przypadku getta nie oznaczał betonowej budowli obronnej, lecz zamaskowaną kryjówkę w mieszkaniu, na poddaszu lub piwnicy. Żydzi chowali się w niej w nadziei, że unikną wywiezienia do obozu i doczekają końca wojny. Niestety, źródła nie wspominają o żadnym bunkrze przy ul. Nowolipie 34. Były kryjówki m.in. pod numerami Nowolipie 14, 23, 36, 37, 41 i 49. Brak natomiast wzmianki o schronie przy Nowolipiu 34. „A może jednak wszyscy się mylimy i zdjęcie zostało zrobione w zupełnie innym miejscu?” – zastanawia się w książce autor.

Chłopiec w czapce

A kim był przestraszony chłopiec widoczny na pierwszym planie? W 1982 r. z redakcją „New York Timesa” skontaktował się Zvi Nussbaum, laryngolog z Nowego Jorku, który oświadczył, że to on jest chłopcem z fotografii. Jego rodzice w 1935 r. wyjechali z Polski do Palestyny, gdzie urodził się Zvi. Jednak z jakiegoś powodu tuż przed wojną, w 1939 r. wrócili do rodzinnego Sandomierza. Tam, po wejściu Niemców zginęli rodzice Zviego, a on sam z ciotką i wujem znalazł się w Warszawie.

Według jego relacji zdjęcie nie zostało zrobione podczas powstania w getcie, tylko później, w lipcu 1943 r. pod Hotelem Polskim przy ul. Długiej. W Hotelu tym Niemcy w 1943 r. zgromadzili Żydów posiadających dokumenty neutralnych państw południowoamerykańskich. Mieli oni tam czekać na wyjazd do specjalnych obozów we Francji i w Niemczech, a stamtąd udać się do Ameryki Południowej. W rzeczywistości wywieziono ich do obozu Bergen-Belsen. Grupę pozostałych w hotelu 300 osób bez dokumentów Niemcy 13 lipca 1943 r. aresztowali i rozstrzelali na Pawiaku.

Zvi razem z ciotką i wujem trafił do Bergen-Belsen i przeżył wojnę. Wyjechał do USA, skończył studia medyczne i całe życie prowadził praktykę laryngologiczną w Nowym Jorku. Dziennikarzom pokazał swoje zdjęcie z 1945 r., a jego ówczesne podobieństwo do chłopca z getta rzeczywiście było duże. W opowieści Nussbauma nie zgadzały się jednak ważne fakty. Ludzie na zdjęciach są ubrani w płaszcze i kurtki, bardziej pasujące do kwietnia lub maja niż do lipca. Po drugie noszą opaski z gwiazdą Dawida, co nie było możliwe poza gettem, a Hotel Polski był poza jego granicami. Po trzecie, zdjęcie znalazło się w raporcie Stroopa sporządzonym w maju, czyli dwa miesiące przed aresztowaniem Żydów w hotelu. Po czwarte wreszcie, kamienica widoczna na zdjęciu na pewno nie jest Hotelem Polskim przy ul. Długiej. Jak widać, deklarację Zviego Nussbauma trudno uznać za wiarygodną.

W 1999 r. z Muzeum Bojowników Getta w Izraelu skontaktował się Abraham Zelinwarger z Hajfy. Poinformował pracowników, że chłopiec na zdjęciu to jego syn Levi, a kobieta obok to jego żona Chana. Zdjęcie miało zostać zrobione w getcie na ul. Kupieckiej koło Nalewek. On sam na początku okupacji pracował przymusowo przy usuwaniu gruzów w Warszawie, a w 1940 r. udało mu się uciec do Związku Radzieckiego, gdzie przeżył wojnę. Nigdy więcej nie widział już żony i syna. Według Tomasza Zyśko, wątpliwości, jakie budzi ta relacja są tego rodzaju, że po pierwsze Żydzi prowadzeni ul. Kupiecką musieliby się oddalać od Umschlagplatzu, a nie zbliżać do niego, jak nakazywałaby logika. Po drugie zaś, informacja Zelinwargera jest jedyna i nikt inny jej nie potwierdził.

Nie ma pewności

Jest jeszcze trzecia – najwcześniejsza – teoria dotycząca tożsamości chłopca. W 1977 r. mieszkająca w Warszawie Jadwiga Piasecka oświadczyła, że to wnuk jej brata Józefa Dęba. Chłopiec nazywał się Artur Siemiątek i pochodził z Łowicza. Razem z rodziną trafił do tamtejszego getta, a po jego likwidacji do getta w Warszawie. W 1942 r. zginęli w nim rodzice i siostra Artura. On został sierotą. Jak zauważa autor książki, chłopiec na zdjęciu jest porządnie ubrany, ma skórzane buty, płaszcz i czapkę. Ktoś musiał więc się nim opiekować. Kto? Nie wiemy. Tak samo, jak nie wiemy, czy relacja Jadwigi Piaseckiej jest prawdziwa. Nie ma bowiem żadnych innych przekazów, które mogłyby ją potwierdzić. Wygląda więc na to, że tożsamości chłopca nie poznamy już nigdy…

– Wszystkie te identyfikacje można raczej odrzucać w drodze eliminacji, aniżeli jasnego i wyraźnego powiedzenia, że to była ta, a nie inna osoba. Ja skłaniam się najbardziej do twierdzenia, że chłopcem był Artur Siemiątek z Łowicza, ale oczywiście pewności nie ma – mówi Tomasz Zyśko.

Badaczom udało się przypisać imiona i nazwiska kilku innym osobom widocznym na zdjęciu. Po lewej stronie stoją kobieta z rozwichrzonymi włosami i opaską na ramieniu oraz mała dziewczynka w chusteczce na głowie. Kobieta to Matylda Lamet-Goldfinger, a dziewczynka to jej sześcioletnia córka Hania Lamet. Zostały rozpoznane przez szwagierkę Matyldy, Esterę Grosbard-Lamet z Miami Beach. Według relacji Estery, obie trafiły do obozu Majdanek, gdzie Hanię zabrano do komory gazowej. Matylda przeżyła wojnę, wyszła drugi raz za mąż i zmarła w 2005 r. „zabierając do grobu tajemnicę zdjęcia, miejsca i losów”.

Chłopak z białym workiem na ramieniu widoczny w środku zdjęcia to prawdopodobnie Leon Kartuziński. Rozpoznała go jego siostra Chana Ichengrin zmarła w Hajfie w 2005 r. W 1943 r. miał 14 lat. Kartuzińscy mieszkali w Warszawie, ale na początku lat 30. przenieśli się do Gdańska. Po wybuchu wojny zostali stamtąd najprawdopodobniej deportowani do Warszawy. W Yad Vashem przy Leonie Kartuzińskim jako miejsce śmierci widnieje Oświęcim. Z kolei kobieta widoczna za chłopcem w kaszkiecie, ubrana w płaszcz, z chustką na głowie i jedną ręką wzniesioną do góry, to Gołda Stawarowska z Grodna. Rozpoznała ją jej wnuczka, Golda Shulkes-Star, mieszkająca w Melbourne.

Jedyny znany

Wszystkie te identyfikacje są tylko przypuszczeniami. Nie ma stuprocentowych dowodów, że rozpoznane osoby na pewno nimi są. Jest tylko jedna postać na zdjęciu, której personalia nie budzą wątpliwości. To stojący z prawej Niemiec w hełmie i z pistoletem maszynowym w rękach. Nazywał się Josef Blösche. Był Niemcem sudeckim z zamożnej rodziny z miasteczka Frydland w Czechosłowacji.

Jako nastolatek działał w partii faszystowskiej, potem został powołany do SS. Służył w okupowanej Polsce jako strażnik graniczny, a po ataku na ZSRR trafił do Einsatzkommando zajmującego się mordowaniem Żydów na Białorusi. Potem przeniesiono go do Warszawy, gdzie w tamtejszym getcie zasłynął jako morderca lubiący znęcać się i zabijać przypadkowych ludzi. Wiosną 1943 r. wziął udział w tłumieniu powstania, za co otrzymał później Krzyż Zasługi Wojennej. Widać go na kilku zdjęciach z raportu Stroopa. Po wojnie mieszkał spokojnie w NRD. Dopiero w 1967 r. został rozpoznany, oskarżony o zamordowanie co najmniej 2 tys. osób i stracony.

– Niektórzy uczestnicy tej historii żyli do lat 2000. Niestety nikt nie wypytał ich o historię tego ważnego zdjęcia. Dziś drobiazgowo analizujemy każdy szczegół, a bezpośrednich świadków nikt nigdy nie przepytał. To jakiś chichot historii – zauważa Tomasz Zyśko.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.