Chłopaki bardzo się kochają. Staną wkrótce na ślubnym kobiercu

Czytaj dalej
Fot. archiwum własne
Agata Sawczenko

Chłopaki bardzo się kochają. Staną wkrótce na ślubnym kobiercu

Agata Sawczenko

Po tej władzy, którą teraz mamy niczego się nie spodziewam. Uważam, że teraz to jest dobry czas dla osób ze środowiska LGBT, żeby przekonywać zwykłych ludzi do naszych praw, do nas samych. Gdy przyjdzie władza trochę przychylniejsza, może łatwiej będzie wprowadzić ustawę o związkach partnerskich? - zastanawia się Jakub Kwieciński. Na razie planuje ze swoim partnerem ślub. Na Maderze

I pan, i pana chłopak, jesteście od kilku tygodni znani w całej Polsce. Po pierwsze - nakręciliście teledyski, które spodobały się i zwykłym ludziom, i artystom, którzy wykonują te utwory. Po drugie - chcecie wziąć ślub. No i okazuje się, że często bywacie tu, na Podlasiu...

Nie wiem, czy pani kojarzy w ogóle taką wieś - Wroceń, leży nad samą Biebrzą. Mieszkałem tam do pierwszej klasy podstawówki. Nadal przyjeżdżamy tam do rodziny. I przy okazji odwiedzamy Białystok...

Inaczej się zachowujecie w Białymstoku niż w Warszawie? Tu też jesteście parą?

Wszędzie tak samo się zachowujemy. Ale to nie znaczy wcale, że szokujemy wszystkich dookoła. Jestem daleko od tego. Bo mam takie podejście, że jeśli chcemy zmienić ten świat, to wcale nie szokując ludzi i robiąc rewolucję, ale raczej krok po kroku przekonując ludzi, że nie gryziemy, nie straszymy i nie bulwersujemy na co dzień, że jesteśmy zwykłymi ludźmi.

No a ci - powiedzmy delikatnie - mało tolerancyjni, właśnie to zarzucają często gejom: że szokują, bezsensownie szokują, narzucając pozostałym swoją inność, swoją seksualność. A przecież wcale tym nie epatujecie. Zachowujecie się jak inni.

No ja też gdybym siedział w restauracji obok ciągle całującej się pary czułbym się niezręcznie. My takich rzeczy nie robimy. Nie chcemy nikogo na siłę szokować.

Już teraz wszyscy wiedzą, że jesteście parą. Ale wcześniej nie ukrywaliście tego przed znajomymi?

Znajomi wiedzieli. Ale później to też nie było tak, że usiedliśmy i pomyśleliśmy: zmieniamy Polskę! Nakręcimy teledysk i działamy. To naprawdę wyszło zupełnie spontanicznie. Ten pierwszy, do piosenki Roxette zrobiliśmy na wakacjach, na Helu. Leżeliśmy na plaży, wygłupialiśmy się... Siłą rozpędu poszły kolejne - do piosenki Enrique Iglesiasa i Red One, a trzeci - z którym było tyle problemów - do piosenki Beaty Kozidrak.

O co chodziło?

Tysiącom ludzi te klipy się podobały. Ale zawsze jest jakieś grono homofobów, którzy krytykują. Hejt był duży, ale cóż... przez te pół roku trochę się już do tego przyzwyczailiśmy. Z Beatą Kozidrak najbardziej zabolało to, że to ją - a nie nas - tak bardzo zaatakowały prawicowe media po tym, jak polubiła nasze wideo na Facebooku i opublikowała je na swojej stronie. Sporo jej się oberwało. A nam też w pewien sposób było niezręcznie.

No polubiła... Opublikowała na swojej stronie... I co z tego? Przecież w tych teledyskach też nie szokujecie?

Nawet w żadnym momencie się nie pocałowaliśmy. Jak byliśmy gdzieś za blisko, to ciąłem film, żeby nikogo nie szokować. To niepotrzebne. Ludzie też na co dzień nie chodzą po ulicach i non-stop się nie całują.

Mówi Pan, że zrobiliście te teledyski dla zabawy. A one zrobiły z was chyba najbardziej teraz znaną parę gejów w Polsce. Jak zamierzacie tę popularność wykorzystać? Na robienie pieniędzy? Czy raczej na walkę o prawa gejów?

Miesiąc temu spotkaliśmy się z Robertem Biedroniem, przy nagrywaniu programu „Uwaga”. I on do nas mówi: „Chłopaki, teraz jeździjcie po klubach i występujcie! Macie teraz uwagę mediów, nauczcie się śpiewać i jakąś płytę zróbcie!”. Ale takie rzeczy to absolutnie nie dla nas. Bo nadal jesteśmy zwykłymi chłopakami, nadal mamy swoje zawody, które na co dzień wykonujemy. A to chcemy traktować zupełnie jako zabawę. No i może przy okazji oswajać ludzi z nami. Ale nie zamierzamy z tego żyć, nie chcemy na tym zarabiać.

Natomiast jeśli chodzi o taką bardziej społeczną działalność - to też ona nie była naszym zamiarem. Ale faktycznie - po tym pierwszym klipie szczególnie - otworzyły nam się oczy, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. I też mamy takie wrażenie - tak jak pani mówi, że jakaś tam popularność faktycznie przyszła - to naturalnie chcemy pokazywać, jacy jesteśmy - skoro mamy taką okazję. Ale nic na siłę. Nie zamierzamy robić żadnych wielkich akcji.

Ale mówicie o tym. I w jakiś sposób oswajacie ludzi. Oswajacie ludzi z tym, co powinni zaakceptować naturalnie, sami z siebie...

Taką mamy nadzieję. Natomiast to też jest tak, że bierzemy ślub na Maderze. W czerwcu. Jak wszystko dobrze pójdzie. I jeśli mam okazję powiedzieć głośno, że mi się nie podoba, że Portugalia robi wyjątek dla nas, żeby dać nam ślub, a w moim rodzinnym kraju nie mam na to żadnych szans, to będę to robić. Po co? Na polityków nie liczę - ale żeby ludzie wiedzieli, że my tego potrzebujemy, że jest to sprawa, którą jednak trzeba załatwić.

No właśnie. Wiele osób, instytucji, tych, którzy tworzą prawo - robi wiele, żebyście się czuli ludźmi drugiej kategorii.

Ja nie mam już wielkich oczekiwań co do tego kraju...

Dlaczego?

Po tym hejcie, który nas spotkał, obaj mamy takie rozczarowanie. Poza tym - wolimy być chyba miło zaskoczeni niż boleśnie rozczarowani. Ważne jest to, że z niczym złym nie spotykamy się od ludzi, którzy znają nas bezpośrednio. Gorzej jest z ludźmi obcymi, którzy nas nie znają. Albo ktoś nas zwyzywa na ulicy, albo w internecie dostaniemy groźby. Zwykle od anonimowych osób.

A jeśli chodzi o urzędników - oni mają swoje procedury, których nie mogą przeskoczyć. Nie mogę mieć pretensji do jakiejś pani Krysi, która nie chce mi wydać dokumentu, który jest mi potrzebny, by wziąć ślub na Maderze, bo po prostu takie jest prawo. Ona sama nic nie może zrobić.

No właśnie: bierzecie ślub. Z jednej strony to rodzinna uroczystość, ważne wydarzenie. Ale z drugiej - gwarantuje mnóstwo praw. Mówi się o dziedziczeniu, o dostępie do informacji o tej drugiej osobie chociażby u lekarza... A ten ślub na Maderze żadnej z tych rzeczy wam nie zagwarantuje. Nic wam nie da...

Absolutnie nic nie da. Ale ma dla nas taki wymiar symboliczny. Poza tym my dużo podróżujemy po świecie - więc w niektórych krajach będzie ważny. Natomiast żeby przynajmniej część tych praw przenieść na grunt polski - to my też podpisujemy szereg takich umów cywilno-prawnych. To taka namiastka ślubu. Ale tylko namiastka. Na przykład - mamy mieszkanie, w którym razem mieszkamy od pięciu lat. Ale mieszkanie należy tylko do jednego z nas - do mnie. I ja nie mogę w żaden sposób zrobić Dawida współwłaścicielem tego mieszkania. Dlatego, że on musiałby zapłacić 20 proc. podatku od wartości tego mieszkania - na co nas teraz nie stać. Więc gdybyśmy wzięli ślub - mieszkanie automatycznie stałoby się nasze wspólne. A tak - nic na razie nie da się zrobić.

Czego jeszcze wam w Polsce brakuje? Co jeszcze chcielibyście tu zmienić?

Ja nie mam wielkiej pretensji do polityków o to, że nie wprowadzili tych związków partnerskich, kiedy była na to szansa - chociażby przy poprzedniej władzy. Mam większe pretensje o to, że społeczeństwo nie jest w żaden sposób edukowane. Bo wydaje mi się, że nie można wprowadzać czegoś wbrew ludziom. A tak naprawdę to mam wrażenie, że u ludzi jest z tym poparciem dla związków partnerskich tak fifty-fifty. A po tej władzy, którą teraz mamy - niczego się nie spodziewam. Nie spodziewam się, że oni wprowadzą związki partnerskie. Więc uważam, że teraz to jest dobry czas dla nas, osób ze środowiska LGBT, żeby przekonać zwykłych ludzi do naszych praw, do nas samych. Żeby - jak przyjdzie władza trochę przychylniejsza - to przy przychylności społeczeństwa łatwiej będzie taką ustawę wprowadzić.

Kto powinien wziąć na siebie tę role budowania wizerunku osób LGBT?

Przede wszystkim my, my sami. I dlatego robimy to, co robimy. I mam takie wrażenie, że trochę wypełniamy jakąś lukę w tym wszystkim. To też taka moja mała osobista pretensja do mediów - że jak pokazuje się jakiś marsz czy paradę równości - to zawsze kamera pokazuje tych najbardziej kolorowych. Bo to najbardziej przyciąga uwagę. I potem ludzie patrzą i myślą: Ojej! Takie dziwolągi?! To bez sensu dawać im jakiekolwiek prawa! A my wypełniamy tę lukę, wprowadzamy równowagę. Pokazujemy inną stronę naszego środowiska, która - mam wrażenie - jest może bardziej przyswajalna dla szarego człowieka.

Ale fajnie by było, gdybyśmy byli gotowi nie odmawiać tych zwykłych praw i tym dziwolągom, prawda?

Bardzo! Oczywiście, że tak. Bo te prawa byłyby przecież dla wszystkich. Bo to środowisko to są przecież najróżniejsi ludzie. Ale przez to, że my jesteśmy tacy łatwiej akceptowalni dla ludzi, to może łatwiej jest nam te prawa wywalczyć. Ale jak je już wywalczymy, to wywalczymy dla wszystkich.

Znani ludzie głośno mówią, że są gejami. Wy to powiedzieliście. Jednak na pewno jest mnóstwo osób, które to ukrywają. Bo jak powiedzą - to będą wytkani palcami. Albo szykanowani. Szczególnie w tych mniejszych miejscowościach. Da się to zmienić? Kiedy jesteśmy w stanie zacząć inaczej myśleć? Za 20 lat? 30? 50?

Ja najfajniejszych swoich znajomych mam z Białegostoku. Akurat jeden z nich też jest gejem. Z Białegostoku przeprowadził się do Warszawy. Mówił, że tu się zupełnie inaczej żyje niż na Podlasiu. Teraz wyjechał do Anglii. I znów mówi to samo: że tam jest zupełnie inne życie. Bo faktycznie jest tak, że w Polsce ludzie żyją trochę w ukryciu. My teraz też dostajemy bardzo dużo wiadomości od anonimowych ludzi - którzy nie mają w profilu ani imienia i nazwiska, ani zdjęcia. Piszą, że nie mogą polubić naszego profilu na Facebooku - bo nikt o nich nie wie. Tego typu wiadomości dostajemy masę. I chyba naprawdę to jest tak, że ludzie muszą zacząć się odważać na taki krok, jaki my zrobiliśmy. Bo im więcej nas jest - tym raźniej innym jest wyjść z ukrycia.

Jesteście trochę takimi współczesnymi sufrażystkami...

Ja myślę, że to bardziej taki Robert Biedroń. Gdy on się ujawniał, to były takie czasy, że to naprawdę był szok, gdy ktoś powiedział, że jest gejem. My już mamy trochę ten szlak przetarty. Bohaterami nie jesteśmy.

Białystok z jednej strony słynie jako miasto otwarte, wielokulturowe. Z drugiej strony coraz więcej mówi się o naszej nietolerancji. Po tych filmach, teledyskach, programach w telewizji, nie będziecie się bali tutaj przyjechać?

Nie. Na pewno nie! W ogóle nie myślimy o tym, żeby czegokolwiek się bać. Bo przezwyciężenie tego strachu to taki pierwszy krok do tego, żeby w ogóle cokolwiek robić. A Białystok uwielbiam. I nie wyobrażam sobie, żeby tu nie przyjeżdżać. Tak samo do Supraśla, jak i swojej ciotki i wujków do Wrocenia. Nie ma takiej opcji.

Agata Sawczenko

W "Kurierze Porannym" i "Gazecie Współczesnej" zajmuję się przede wszystkim szeroko pojętą ochroną zdrowia. Chętnie podejmuję też tematy społeczne i piszę o ciekawych ludziach.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.