Chciał tylko pomóc, stracił i kumpli i kasę

Czytaj dalej
Fot. Piotr Krzyżanowski
Ewa Bochenko

Chciał tylko pomóc, stracił i kumpli i kasę

Ewa Bochenko

Nie pożyczaj, zły obyczaj O wadze tego powiedzenia nasz bohater przekonał się dwukrotnie. I stracił nie tylko pieniądze, ale i przyjaciół.

Moje tegoroczne przygody finansowe pokazały mi, jak prawdziwe jest przysłowie „dobry zwyczaj- nie pożyczaj” - zaczyna Marcin Stankiewicz z Pokośna w gminie Suchowola.

Mężczyzna opowiedział nam o finansowej batalii, jaką toczy od kilku miesięcy ze znajomym z sąsiedniej wsi. Ku przestrodze.

- Bo jak to trafnie ktoś powiedział: chcesz stracić przyjaciela, to pożycz mu pieniądze - mówi Marcin.

Kilka miesięcy temu udzielił kredytu dobremu znajomemu na 10 tys. zł. Spisał z nim nawet umowę pożyczki. Podkreśla, że wcale nie dlatego, że mu nie ufał czy nie wierzył. Nieraz już wcześniej wspierał go drobnymi sumami, które zawsze zwracane były w umówionym terminie. Tłumaczy, że tak naprawdę, nie miał powodów, by i tym razem zastanawiać się nad udzieleniem pożyczki. Jednak rozsądek wziął górę. Przygotował umowę. Znajomy co prawda niechętnie, ale podpisał ją.

- Akurat zbywał swoją ziemię, miał jeszcze jakieś zobowiązania z tytułu postępowań sądowych, potrzebował pieniędzy. Zgodziłem się bez namysłu, tym bardziej, że obiecywał spłatę długu natychmiast po finalizacji transakcji sprzedaży swoich gruntów. Zresztą, chciałem mu pomóc, wiadomo, miał oddać tyle, ile pożyczył. Gdyby zadłużył się banku, trzeba by było zwrócić jeszcze odsetki - opowiada.

Panowie ustalili, że pożyczka zostanie zwrócona w ciągu trzech miesięcy. Jednak gdy zaczęła zbliżać się ta data, nic nie wskazywało na to, że dług zostanie spłacony. Znajomy tłumaczył się najpierw, że nie ma jeszcze pieniędzy, na co Marcin reagował ze spokojem. Nie potrzebował ich aż tak bardzo, więc nic nie stało na przeszkodzie, by nieco wydłużyć umówiony termin . Schody zaczęły się, gdy pożyczkobiorca w pewnym momencie stwierdził, że… nic od niego nie pożyczał i nie ma zamiaru nic mu oddawać.

- Postawiłem sprawę na ostrzu noża. Nie pomogło, bo on szedł w zaparte, że nic ode mnie nie brał. Finalnie zwróciłem się o pomoc do sądu. W końcu nie chodzi o 100 zł tylko o sporą sumę. Na szczęście miałem umowę - podkreśla Marcin.

Sąd w październiku nakazał zwrot pożyczonych pieniędzy. Gdy Marcin myślał, że to już koniec przepychanek, pozwany wziął adwokata i odwołał się od wyroku. Twierdząc, że... na umowie nie widnieje jego podpis. Mało tego, złożył zawiadomienie na policję, jakoby Marcin podrobił jego sygnaturę.

- Tego już było za wiele. Znamy się od lat. Bardzo często mu pomagałem w różnych rzeczach. Byłem dosłownie na każdy jego telefon. Trzeba było pojechać do lekarza, czy załatwić jakieś sprawunki, wiozłem go. Nawet do Wrocławia. Nigdy nie odmówiłem mu pomocy finansowej. A on chce teraz zrobić ze mnie przestępcę. To się w głowie nie mieści - mówi zdenerwowany mężczyzna.

Na razie postępowanie w tej sprawie trwa. Przeciwko Marcinowi i przeciwko nieuczciwemu sąsiadowi. Na wniosek tego ostatniego został powołany biegły grafolog. Ma ustalić czy podpis na umowie należy do pożyczkobiorcy, czy został sfałszowany.

- Jestem spokojny o przebieg tej sprawy. W przyszłym tygodniu odbędzie się kolejna rozprawa przed sądem, ma być na niej przedstawiona opinia grafologa. Mam nadzieję, że pieniądze odzyskam prędzej czy później, ale zaufania do ludzi na pewno długo nie odbuduję. Zamiast wdzięczności, dostałem chciwość i pomówienie - mówi smutno.

Tym bardziej, że kilka dni temu zakończyło się inne postępowanie w jego sprawie. Również chodziło o pieniądze.

- Jakieś fatum w tym roku nade mną wisi - ciągnie mężczyzna.

Tym razem nie chodziło o pożyczkę, ale o kradzież.

- Kilka miesięcy temu z zagranicy przyjechał mój bardzo dobry kolega ze szkolnych czasów. Nie widzieliśmy się właściwie od końca szkoły. Zaproponował byśmy się spotkali, napili i powspominali - opowiada.

Jak postanowili, tak zrobili. W trakcie spotkania, Marcin wyszedł na chwilę do łazienki, pozostawiając na krześle swoją kurtkę z portfelem w środku. Kompan wykorzystał moment nieuwagi i ten portfel mu opróżnił. Gdy jego właściciel zauważył brak gotówki, jasne było, co się z nią stało. Panowie byli sami w mieszkaniu w Białymstoku.

- Ponad 1000 zł wyparować nie mogło. Kolega przyznał się do tego, co zrobił, ale dopiero przed sądem. Arbiter wprawdzie nakazał mu zwrócić to co ukradł, ale wyrok jeszcze nie jest prawomocny - tłumaczy.

I dodaje, że w ciągu tego roku stracił podwójnie: pieniądze ale przede wszystkim przyjaciół.

O to jak uchronić się prze takimi wypadkami, zapytaliśmy Martę Marcinkowską, prawniczkę.

- Jeżeli w grę wchodzą większe pieniądze, których utrata mogłaby solidnie zaboleć, pożyczkę trzba bezwzględnie sformalizować - przestrzega i dodaje:

- Przy większych pieniądzach układu wierzyciel-dłużnik i tak nie da się uniknąć. W razie trudności ze spłatą emocje będą ogromne i to nie będzie wcale przyjemne. Dodatkowo odzyskanie pieniędzy bez podpisanej umowy może być bardzo trudne. Wynika to z regulacji prawnych. Pożyczka w kwocie powyżej 500 zł powinna być stwierdzona pismem dla celów dowodowych. Jeśli to będzie wyłącznie umowa ustna, to w sporze sądowym nie jest dopuszczalny dowód ze świadków ani dowód z przesłuchania stron. W umowie najlepiej zapisać, że pożyczki udzielamy przelewem na konto, by mieć dowód na przekazanie środków.

Ewa Bochenko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.