Chcę wiedzieć. Czeczeni wracają

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas / Polska Press
Marcin Mamoń

Chcę wiedzieć. Czeczeni wracają

Marcin Mamoń

Rozmawialiśmy przed Nowym Rokiem w Kijowie w ich kwaterze na przedmieściach miasta. Był on i jego „bracia”. Czekali na legalizację w ukraińskiej armii. Niewielu ich zostało. Zginęli, stracili nadzieję, czasem cierpliwość do nielegalnego życia pomiędzy wojną a więzieniem, po krótkim zwycięstwie i przed znacznie bardziej dotkliwą klęską.

Uchodzili, za przykład męskości, odwagi i szlachetności, a ich surowe prawa rodowe budziły podziw korespondentów wojennych, którzy trafili na Kaukaz w latach 90. kiedy zaczęła się krwawa wojna w Czeczenii. Wojna, de facto nigdy nie zakończona. Zginęła wtedy 1/5 narodu, niemal całe męskie pokolenie. Ogłoszenie niepodległości przez Czeczenię na początku lat 90 minionego wieku, było zaskoczeniem dla wielu obserwatorów. Kilkadziesiąt lat wcześniej Stalin wysiedlił ich na dalekie stepy Kazachstanu. Deportację przeżyła ledwie połowa narodu. Wrócili po odwilży Chruszczowa, ale w swoich domach zastali rosyjskich kolonizatorów. Musieli znów zaczynać od nowa. Mogli osiedlić się tylko na nizinach.

Zabroniono im wrócić na rodowe ziemie w górach, gdzie łatwiej byłoby im stawiać opór, bronić swoich obyczajów, honoru i religii. Mimo gehenny zgotowanej im przez Rosję, mimo lat sowietyzacji, zepchnięcia do obywateli II kategorii zrzucili kajdany gdy tylko rozpadł się Związek Sowiecki. Obronili swoją niepodległość w I wojnie, ale potem przyszedł do władzy Putin i jego kamraci z KGB. Czeczenia został zniszczona a tych, którzy zdradzili, Kreml wywyższył, obsypał złotem i oddał im kraj w prywatne lenno. Ostatni, którzy walczyli w górach do końca zostali przez rosyjską propagandę okrzyknięci wahabitami - wspólnikami Osamy Bin Ladena, islamistami i terrorystami. Po 11 września 2001, zamachu na World Trade Center i ogłoszeniu światowej wojny z terroryzmem USA i tzw. wolny świat kupił tą narrację. Gdy zapłonął Bliski Wschód rozsiani po świecie czeczeńscy emigranci pojechali na dżihad pomagać swoim braciom w wierze, którym krwawą jatkę zgotował dyktator Syrii i jego sojusznicy z Moskwy. Wyjęto ich z pod prawa. Stali się banitami, dla których nie było już miejsca w międzynarodowej społeczności.

Dziś wracają do nas i znów walczą. Tym razem na Ukrainie przeciw odwiecznemu i wspólnemu wrogowi. Abdul Hakim, z którym spotkałem się w Kijowie (wywiad publikujemy dzisiaj na łamach naszego Magazynu) jest teraz na froncie - w Bachmucie, gdzie toczą się najcięższe walki. Dowodzi oddziałem „braci” podległym Wywiadowi Wojennemu Ukrainy (GUR). Pytam go dzisiaj: Jak sytuacja? „Alhamdulillah (Chwała Bogu!) wszystko dobrze” - odpowiada. „Jak to na wojnie. Raz im się wiedzie, raz nam. Raz my ich bijemy, raz oni nas. Wszystko zgodnie z planem. Trzymamy się…”

Marcin Mamoń

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.