Po pożarze chlewni Janusz Baliński z Poćwiardowa był przekonany, że odbuduje gospodarstwo. Pocieszał żonę, bo przecież mieli polisy, które gwarantowały im poczucie bezpieczeństwa. Dziś jest strzępkiem nerwów, o odszkodowania walczy przed sądem. Nie zamierza się poddawać.
Od tragedii minęło dużo czasu, a Balińscy wciąż nie mogą się otrząsnąć. 7 marca 2018 roku w ich chlewni wybuchł pożar. Kilku pracowników w pomieszczeniu socjalnym przy chlewni jadło śniadanie. Ktoś zauważył, że się pali, wezwano straż.
- Zginęło około 300 macior, 3000 prosiąt i warchlaków, spłonęło też nowoczesne wyposażenie - opowiada gospodarz. - Mnie akurat nie było w domu, ale świadkowie opowiadali, że był jeden wielki kwik, potem wszystko nagle ucichło. Prawdopodobnie zwierzęta się udusiły, było duże zadymienie.
Od tragedii minęło dużo czasu, a Balińscy wciąż nie mogą się otrząsnąć. Pożar zniszczył więcej niż przypuszczali. - Żona płakała, a ja ją pocieszałem, że damy radę, mamy wszystko ubezpieczone, a dopóki nie będzie odszkodowania, to weźmiemy kredyt, gospodarstwo w momencie pożaru miało pełną płynność finansową jak i zdolność kredytową - mówi Baliński.
Rzeczywistość okazała się jednak brutalna...
Czytaj więcej w pełnej wersji artykułu.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.