Borys Szyc jest w artystycznej i życiowej formie. Odrzucenie alkoholu całkowicie zmieniło jego los

Czytaj dalej
Fot. Szymon Starnawski
Paweł Gzyl

Borys Szyc jest w artystycznej i życiowej formie. Odrzucenie alkoholu całkowicie zmieniło jego los

Paweł Gzyl

Wychowywał córkę na odległość. Niespodziewana propozycja sprawiła, że zagrali razem w filmie "Miało cię nie być". Wspólny występ okazał się dla nich rodzinną psychoterapią.

Był czas, kiedy jego chimeryczne zachowanie powodowało, że inni niechętnie pracowali z nim na planie. W dużej mierze wynikało to ze słabości aktora do alkoholu. Kiedy udało mu się ją pokonać, stał się innym człowiekiem. Nic dziwnego, że przełożyło się to oferty pracy. Już w czerwcu zobaczymy go w serialu „Warszawianka”, w którym wciela się w postać podstarzałego pisarza, broniącego się zaciekle przed dorosłością, a potem do kin wejdzie film „Miało cię nie być”, w którym partneruje mu córka Sonia.

- Przez wiele lat byłem niedojrzały. Dopiero od momentu, kiedy nie piję, czuję się dorosłym facetem. W końcu udało mi się dojść do porozumienia z samym sobą i dowiedzieć się, kim naprawdę jestem. Zdaję sobie sprawę z tego, że dość późno to się stało, ale skoro dopiero teraz dojrzałem, to wierzę, że kryzys wieku średniego też dopadnie mnie ze sporym opóźnieniem – mówi w Plejadzie.

Straszne wydarzenia

Jego rodzice poznali się w Krakowie, gdzie oboje studiowali w Akademii Sztuk Pięknych. On został scenografem, a ona – projektantką wnętrz. Ich jedyny syn przyszedł na świat, kiedy przeprowadzili się do Łodzi. Ojciec nie nacieszył się zbyt długo swą pociechą, bo niemal zaraz po urodzeniu rozstał się z żoną i wyjechał do Warszawy. Borys wychowywał się więc u boku matki, która robiła wszystko, aby z trudem związać koniec z końcem.

- Bywało, że nie mieliśmy w ogóle pieniędzy. Albo mieliśmy na wakacje pięciozłotówkę na dzień i na tej naszej działce nad Pilicą jakoś sobie całe wakacje radziliśmy. Teraz wspominamy to z uśmiechem, bo było tak fajnie, miło. Ale jej musiało być trudno. Miałem ciągle jakieś wypadki. A to sobie palec obciąłem, drugi prawie mi amputowali, miałem operację. Mama przeżywała ze mną straszne wydarzenia. Myślę, że powinna mieć jakąś dodatkową rentę zdrowotną – śmieje się w „Playboyu”.

Mimo łobuzowania, Borys uczył się dobrze. Szybko zauważył, że jego wygłupy rozśmieszają nie tylko kolegów i koleżanki, ale również nauczycieli. Gdy był w liceum, założył amatorski teatr, a nawet kręcił z kumplem filmy na wideo. Myśląc o swej przyszłości widział się jednak najpierw jako lekarza, a potem prawnika. Chciał bowiem poprawić skromny los swój i matki. Ostatecznie tuż przed maturą zdecydował się jednak zdawać do szkoły aktorskiej.

- Ojciec mieszkał w Warszawie i zaproponował, żebym na czas kursów przygotowawczych mieszkał u niego. Pokazał mi Warszawę, poprosił kilku znajomych aktorów, żeby mnie „przesłuchali”. Ojciec jest scenografem po krakowskiej ASP i zna ludzi ze środowiska. Chciał mi pomóc. Ale czułem się nieswojo. Zwyczajnie się wstydziłem. Z trudem przechodziło mi przez usta słowo „tato”, bo nigdy go nie używałem – wspomina w „Twoim Stylu”.

Żadnej przyjemności

Borys wyróżniał się ze swego rocznika, dlatego zaraz po studiach dostał angaż w teatrze. Natchniony duchem wielkiej sztuki gardził kinem i telewizją. Kiedy jednak okazało się, że etat nie daje mu szans na życie na wysokim poziomie, zmienił zdanie. Uznanie krytyki zdobył rolami w „Symetrii” i „Wojnie polsko-ruskiej”, a medialną popularność – występem w serialu „Oficer”. Wtedy aktorska intuicja go zawiodła. Wygłupił się zagraniem w komedii „Kac Wawa” i na jego głowę wylały się kubły pomyj.

- Był czas, kiedy zaczęło mnie nudzić bycie aktorem, uprawianie tego zawodu. Dotarło do mnie, ile ciągnie się z nim głupoty, idiotyzmu. To przepiękny zawód, dla mnie spełnienie marzeń. Ale świat się zmienił. Aktor spadł do pozycji średniowiecznego komedianta, którego każdy może kopnąć w tyłek. Pomyślałem: Po cholerę to robić? - zastanawia się w „Vivie”.

Z czasem aktorstwo zaczęło być dla niego wyłącznie sposobem na zarabianie dużych pieniędzy. Kiedy zebrał ich odpowiednio dużo, kupił dom, w którym na strychu urządził sobie własną salę kinową. Potem zaczął obsesyjnie gromadzić przedmioty: zegarki, buty, telefony. Nic nie było jednak w stanie zapełnić pustki, jaka w nim rosła. Dlatego sięgnął po alkohol, żeby życie stało się bardziej kolorowe. I tak było – ale do czasu.

- Alkohol pięknie wypełnia wszystkie dziury i braki uczuciowe. Z pierwszym, drugim łykiem człowiek czuje się odprężony i wreszcie na właściwym miejscu. Wszystko staje się jasne, cudowne i proste. Ale to jest złudne. Wkrótce, żeby osiągnąć ten stan, będziesz potrzebować czterech łyków, potem ośmiu i nawet nie wiesz kiedy – 48. Aż w końcu pijesz, bo musisz i nie masz z tego żadnej przyjemności – opowiada w „Vivie”.

Diametralna zmiana

Alkohol nie sprzyjał związkom Borysa z kobietami. Dlatego rozstał się nawet z Anną Bareją, która dała mu córkę Sonię. Wychowywał ją na odległość, starając się jednak nie powtórzyć błędów swego ojca. Wszystko zmieniło się, kiedy za sprawą Facebooka przypomniał sobie o swej dawnej koleżance ze studiów – Justynie Nagłowskiej. Próbował wtedy ją zdobyć, ale bez powodzenia. Postanowił więc spróbować jeszcze raz. Spotkali się i wtedy zaiskrzyło.

Oboje byli po przejściach: on miał córkę, a ona córkę i syna. Znaleźli jednak tak dobre porozumienie, że postanowili spróbować. Na przeszkodzie stał alkohol. Justyna nie poddała się jednak. Oboje zaczęli uczęszczać na spotkania Anonimowych Alkoholików. I pomogło: w sierpniu 2014 roku Borys odstawił alkohol i do dziś udaje mu się żyć w trzeźwości. Cztery lata temu para wzięła ślub, a rok później powitała na świecie swego syna Henryka.

- Alkoholizm to choroba, która obrasta cię dookoła, wchodzi w każdą dziedzinę życia i staje się tam stałym gościem. Odrzucenie alkoholu oznacza diametralną zmianę – towarzystwa, rozkładu dnia, sposobu odżywiania czy tego, jak się z kimś kochasz. Zmienia się dosłownie wszystko. To niesamowicie trudne, ale jest to jedyna droga do trzeźwości i świadomego życia – podkreśla w Plejadzie.

Początkowo Sonia nie wykazywała zainteresowania aktorstwem. Kiedy jednak Jakub Michalczuk zaproponował jej i jej ojcu wspólny występ w filmie, postanowiła spróbować swych sił przed kamerą. W efekcie „Miało cię nie być” stało się dla Borysa i Sonii swego rodzaju rodzinną psychoterapią. Krytycy chwalą dziewiętnastolatkę, więc kto wie: może córka pójdzie w ślady słynnego ojca?

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.