Pawel Stachnik

Bitwa pod Krechowcami. Dzień chwały polskich ułanów

Atak polskich ułanów pod Krechowcami Fot. archiwum Atak polskich ułanów pod Krechowcami
Pawel Stachnik

24 lipca 1917 r. pod wsią Krechowce koło Stanisławowa 1. Pułk Ułanów Polskich stoczył pięciogodzinną bitwę z oddziałami niemieckimi i austro-węgierskimi

W grudniu 1914 r. w Królestwie Polskim rozpoczęto zaciąg do dwóch szwadronów jazdy mających postać przy polskim oddziale ochotniczym w armii rosyjskiej - Legionie Puławskim. Szwadrony te powstały w 1915 r., ale polityka Moskwy wobec narodowych polskich oddziałów dość szybko uległa zmianie. Szwadrony przemianowano na sotnie i wcielono do pospolitego ruszenia. Dopiero w październiku tego roku połączono je w Dywizjon Ułanów Polskich, a w styczniu 1916 podporządkowano Brygadzie Strzelców Polskich. Niechętne podejście do polskich formacji funkcjonujących w ramach armii rosyjskiej zmieniło się dopiero po rewolucji lutowej 1917 r. Dywizjon zaczął się wtedy samorzutnie rozrastać, a w kwietniu jego dowództwo przemianowało go na 1. Pułk Ułanów Polskich.

Na ratunek miastu

W lipcu 1917 r. jednostka u boku Polskiej Dywizji Strzelców wzięła udział w ofensywie Kiereńskiego w Galicji. Wtedy to dowództwo nad nią przejął płk. Bolesław Mościcki zawodowy oficer kawalerii, który zdążył się już kilka razy wyróżnić podczas trwającej wojny. Mościcki od razu rozpoczął podnoszenie wyszkolenia pułku, ujednolicanie umundurowania i wyposażenia żołnierzy.

21 lipca 1917 r. szwadrony pułku stanęły na popas we wsi Krechowce pod Stanisławowem. Tam dotarły do nich wieści o rabunkach i gwałtach, jakich w tym mieście, zamieszkanym w dużej mierze przez Polaków, dopuszczają się maruderzy z wycofującej się rosyjskiej 11. Dywizji Piechoty (z jej 2. Turkiestańskiego Pułku). Klęska ofensywy Kiereńskiego spowodowała bowiem chaos i upadek morale w rosyjskich szeregach, dodatkowo i tak osłabionych rewolucyjną i pacyfistyczną agitacją bolszewików.

W takiej sytuacji płk. Mościcki wydał rozkaz szybkiego marszu do miasta. W Stanisławowie oczom ułanów ukazały się dantejskie sceny. Rosyjscy żołnierze poprzebierani na rozmaite sposoby w ukradzione cywilne ubrania, biegali po ulicach niosąc zrabowane dobra. Wdzierali się do domów i sklepów, a zewsząd dobiegały krzyki mieszkańców i wołania o pomoc. Pułkownik podzielił miasto na rejony i wysłał swoich ułanów do oczyszczania ich z maruderów. Zabezpieczono też magazyny wojskowe. Akcja trwała cały dzień 22 lipca, bo do Stanisławowa wciąż napływali uciekający z frontu żołnierze.

Burmistrz Stanisławowa Antoni Sztygar zaproponował płk. Mościckiemu, by pułk pozostał w mieście i przeszedł na stronę państw centralnych (Stanisławów należał do Austro-Węgier). Pułkownik odmówił, ale zdecydował się wysłać list do warszawskiej Tymczasowej Rady Stanu, w którym składał hołd nowemu polskiemu rządowi, a także Józefowi Piłsudskiemu, i wyrażał nadzieję na rychłe zjednoczenie polskiego wojska.

W międzyczasie sytuacja na froncie stawała się coraz gorsza dla Rosjan. 19. Dywizja Piechoty uciekła i odsłoniła skrzydło 11. Dywizji, która wobec tego musiała się wycofać. W drodze na wschód musiała pokonać rzekę Bystrzyca Sołotwińska, przejść przez Stanisławów, a potem pokonać drugą rzekę - Bystrzycę Nadwórniańską. Dowódca 11. Dywizji gen. Paweł Sytin poprosił Mościckiego (nie był to rozkaz), by ten co najmniej przez godzinę osłaniał od południa odejście jego dywizji. Pułkownik podjął się zadania.

Szablami i lancami

A było ono niełatwe. Jego pułk był młody, nie miał doświadczenia, a żołnierze nie byli do końca wyszkoleni. Stany były niepełne i pułk liczył tylko 400 ludzi. W dodatku nie miał karabinów maszynowych ani artylerii. Naprzeciw niego znajdowały się dobrze wyszkolone i wyposażone oddziały niemieckie. Mościcki postanowił wykorzystać największy atuty swojej kawaleryjskiej jednostki, czyli ruchliwość i szybkość.

Tak sam to wspominał: „Zbadawszy osobiście i wyjaśniwszy całą powagę sytuacji, rozwinąłem galopem w szyk bojowy swój młody i nieliczny pułk, parę dni temu ledwie sformowany z dywizjonu i jeszcze nieskompletowany; wysunąłem na pierwszą linię trzy szwadrony, rozwinięte szeroko w jeden rząd, aby pierścieniowym ruchem wprowadzić w błąd przeciwnika co do swej niewielkiej liczebności. Następnie błyskawicznie atakowałem przeciwnika, który oszołomiony nieoczekiwanym natarciem, cofnął się straciwszy wielką ilość porąbanych i rannych”.

Bitwa zaczęła się 24 lipca 1917 r. o godz. 15.30. Szwadrony pułku przypuszczały kolejne szarże na niemiecką piechotę pomiędzy wsiami Krechowce i Opryszowce (broniły więc linii o długości 4 km). W Krechowcach 2. szwadron atakował batalion piechoty bawarskiej wspierany przez samochód pancerny i artylerię. Niemcy prowadzili silny ogień, który jednak nie zatrzymał ułanów. Aż wreszcie Bawarczycy nie wytrzymali nerwowo i najpierw w pojedynkę, a później większymi grupami zaczęli uciekać. Dopadli ich polscy kawalerzyści, kłując lancami i siekąc szablami. Kawalerzyści zdobyli karabin maszynowy, dotarli do środka wsi i stojącej tam cerkwi, ale wobec nasilającego się ognia artyleryjskiego i nadchodzących posiłków, cofnęli się na skraj miejscowości.

Niemcy i Bośniacy

Tam szwadrony spieszyły się i przeszły do obrony. By jednak nie dać spokoju Niemcom, dowódca pułku wysłał patrole, które miały atakować nieprzyjaciela i symulować poważniejszy atak. Patrole wróciły koło godz. 20 ze sporymi stratami i doniosły, że siły niemieckie we wsi zostały uporządkowane i uległy znacznemu wzmocnieniu. Na szczęście ułanom przybył do pomocy batalion z rosyjskiego 41. Pułku Piechoty z karabinami maszynowymi.

Z kolei na lewym skrzydle, pod wsią Dąbrowa, 4. szwadron natrafił na niemiecką kawalerię i natychmiast przeszedł do szarży. Niemcy jednak nie podjęli walki i umknęli. Goniący ich ułani wpadli natomiast pod ogień piechoty i musieli się zatrzymać. Nieprzyjacielska piechota przeszła do ataku i odparła ułanów. 4. szwadronowi przyszedł jednak na pomoc szwadron 1. i oba wspólnie zaszarżowały na przeciwnika. C.k. żołnierze nie wytrzymali szarży i rzucili się do ucieczki. Ułani po krótkim pościgu wrócili na stanowiska wyjściowe.

Po chwili wroga piechota, wsparta niemiecką kawalerią, znów zaatakowała, ale natarcie zostało odparte przez Polaków. Spieszony 3. szwadron odparł Bośniaków, a 4. szwadron przegonił kawalerzystów. Tak walki wspominał ułan Krak: „Pod Stanisławów podchodziła bośniacka piechota. Musieliśmy ich odrzucić. Wiedzieliśmy, że Bośniacy jeńców nie biorą, więc bój musiał być krwawy. Na błoniach pod wioską puściliśmy konie galopem. Zobaczyłem ogień zza płotu, a potem oprzytomniałem dopiero w lazarecie. Koledzy opowiadali, że pod moim koniem wybuchł granat”.

Było już po godz. 20, zapadał zmrok, więc płk Mościcki wydał rozkaz wycofania się do kotlinki leżącej na południe od Stanisławowa. Pułk oczekiwał tam, ryzykując otoczenie przez Niemców, do momentu powrotu z miasta ochotnika ułana Olkowskiego, który miał dostarczyć burmistrzowi listy Mościckiego do Tymczasowej Rady Stanu.

Sława i chwała

Bitwa trwała ponad pięć godzin. Słaby pułk kawalerii, liczący 400 jeźdźców, bez artylerii i karabinów maszynowych, powstrzymywał posuwanie się dwóch batalionów piechoty nieprzyjaciela i dwóch szwadronów jego kawalerii (łącznie 1,5-2 tys. żołnierzy). Polscy ułani wykonali sześć szarż na piechotę i dwie na kawalerię. Straty pułku wyniosły 32 zabitych ułanów, 46 rannych i 106 straconych koni.

Dzięki walce pułku 11. Dywizja mogła przeprawić się przez obie Bystrzyce i wycofać się na wschód. Mosty na rzekach obsadzał pluton z 4. szwadronu polskiego pułku, a następnie wysadził je. Postawa pułku zdobyła uznanie. Naczelny Wódz gen. Ławr Korniłow nadesłał telegram gratulacyjny dla „świetnych ułanów polskich, bohaterów oficerów i ułanów za ich pierwszy czyn bojowy pod Krechowcami.”

Podziękowania przysłali też dowódca 2. Dywizji Piechoty i dowódca 12. Korpusu. Gen. Korniłow i minister wojny Aleksander Kiereński przekazali do pułku aż 80 Krzyży Św. Jerzego (najwyższe rosyjskie odznaczenie bojowe) oraz 80 Medali Św. Jerzego. O starciu napisały gazety rosyjskie i niemieckie, a bitwa krechowiecka stała się głośna. Pułk zyskał sławę i przydomek Krechowiecki. Uznanie okazali mu także Niemcy. Po zajęciu Stanisławowa dowódca niemieckiego korpusu zgodził się, by pozostawionych tam rannych w bitwie ułanów władze miasta otoczyły opieką. Oddzielili też polskich jeńców od Rosjan i podziękował polskim kawalerzystom za obronę miasta przed rabusiami. Jeszcze w 1917 r. Stanisławów wybił z tej okazji pamiątkowy medal.

Po bitwie pułk przesunięto do miejscowości Szendriczeni w Besarabii. Przybyła tam z wizytą francuska misja wojskowa wraz z generałem księciem Tumanowem, dowódcą rosyjskiego 2. Korpusu Kawalerii. Szef misji, płk Tabouhis wręczył płk. Mościckiemu, dwóm oficerom i dziesięciu ułanom francuskie odznaczenia. We wrześniu pułk włączono do I Korpusu Polskiego gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego i przeniesiono pod Mińsk. Walczył tam z bolszewikami i miejscowymi chłopami. W maju 1918 r. pod naciskiem Niemców został rozwiązany wraz z całym Korpusem. Jego żołnierze pojedynczo i grupami przedostawali się na teren Kongresówki, gdzie w listopadzie tego roku odtworzyli swoją jednostkę w Wojsku Polskim jako 1. Pułk Ułanów Krechowieckich.

Pawel Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.