Ateiści w Kościele Franciszka mieliby łatwiej

Czytaj dalej
Fot. Michał Gąciarz
Maria Mazurek

Ateiści w Kościele Franciszka mieliby łatwiej

Maria Mazurek

Są dwa Kościoły: polski, tradycyjny, mocno patriarchalny. I Kościół papieża Franciszka otwierający się na drugiego człowieka, też innej wiary- mówi prof. Joanna Hańderek

Co panią profesor najbardziej uderzyło w wizycie papieża Franciszka?

Zestawienie dwóch światów: papież w skromnym golfiku i nasi politycy oraz hierarchowie kościelni w limuzynach. Czasami nie mogłam w to uwierzyć, że hierarchowie kościelni nie potrafili wyciągnąć z tej wizyty Franciszka najprostszej lekcji. Tak samo zresztą przedstawiciele naszego rządu, cały czas towarzyszący papieżowi robiąc sobie pijar, ustawiając się w tle papieża, tak jakby ta wizyta była tylko towarzyską okazją do zabłyśnięcia przy kimś ważnym. Mam wrażenie, że ta demonstracja władzy i majątku pokazała, że niektórzy nie chcieli słuchać słów, czy czytać symboli, które być może stały by się gorzką lekcją pokory, ale i dostrzeżenia drugiego człowieka, a nie tylko, jak w przypadku polityków narzucania swoich racji. Limuzyna kontra skromny golf stanowiły od początku napięcie i rozdźwięk bardzo dobrze widoczny.

Ten golfik papieża jest jednak tylko symbolem.

Zgadza się, ale takie symbole są niezwykle ważne, zwłaszcza, że mają moc oddziaływania na ludzką świadomość. Można powiedzieć, że to jest nieistotne i powierzchowne, ale życie składa się z takich małych rzeczy. Patrzę na to w pewnym sensie z boku, bo nie jestem osobą wierzącą - jestem ateistką. Ale jestem też filozofem kultury, więc przyglądałam się wizycie papieskiej z uwagą i zainteresowaniem. Zresztą od początku papież Franciszek daje jasne, symboliczne przekazy. Przecież już wybór imienia miał bardzo mocny wymiar, wyznaczając pewną interpretację samej papieskiej posługi i Kościoła.

Kościół nie tylko Franciszka, ale i Kościół, w pewnym sensie, franciszkański?
Tak - pokazuje bowiem, że bogactwo ma być ducha, a nie materialne. Papież od początku sprzeciwiał się bogactwu Kościoła. Odwoływał się - i konsekwentnie odwołuje - do podstawowych wartości Ewangelii: skromności, otwartości, gościnności. I pokazuje skromność ducha, pokazuje, kim powinien być duszpasterz: pasterzem dusz - co świetnie oddaje to polskie słowo. Duszpasterz musi chcieć być dla ludzi. A nasi polscy kapłani, mam wrażenie, w większości nie chcą być dla ludzi. Byłam ostatnio na pogrzebie mojej cioci niezamożnej osoby. Rodziny nie było stać na wniesienie żądanych przez proboszcza opłat. Co zatem zrobił ksiądz? Jak najszybciej odprawił mszę, nie pozwolił zapalić głównych świateł, szybko odprowadził trumnę na cmentarzu, nawet nie podszedł do niej, tylko z sąsiedniej alejki pokropił święconą wodą i odszedł. Smutny widok. Jestem w stanie zrozumieć pobieranie opłat w takiej chwili, jeśli kogoś stać na sakramenty. Ale w takiej sytuacji jest to po prostu niewytłumaczalne. Takie zachowanie przecież przeczy samej idei Ewangelii: to ten najbiedniejszy człowiek ma być w Kościele najważniejszy. Wizyta papieża pokazała, że teraz są dwa Kościoły: jeden to Kościół rządzący w Polsce; tradycyjny, mocno patriarchalny, zamknięty na problemy jakie niesie w sobie współczesność.

A drugi Kościół?

Drugi to Kościół papieża Franciszka, otwierający się na człowieka, mówiący o potrzebie pomocy bliźniemu, o solidarności. Nie wykluczający nikogo - również osób homoseksualnych. Franciszek po wyborze na papieża powiedział słowa, o potrzebie zmiany podejście do gejów i lesbijek, poszanowaniu ich jak innych ludzi.

Zrobiła się później duża awantura o te słowa.

Tak, i papież je nieco zmodyfikował. Ale już sam fakt, że po setkach lat piętnowania i prześladowania homoseksualistów pojawiły się takie słowa ma znaczenie. Wcześniej żaden inny papież nie zdecydował się, by namawiać do przeproszenia homoseksualistów za ich prześladowania przez ludzi wierzących. Choć to tylko krótkie wypowiedzi, przez wielu hierarchów kościelnych odrzucane, to są to słowa ważne z perspektywy samej kultury i jej zmiany. Osoby wierzące ze środowiska LGTB bardzo na to wsparcie Franciszka liczą. Grupa „Wiara i tęcza” zorganizowała podczas spotkań młodzieży z papieżem Przystań Pielgrzymów LGBT.

Nieformalną.

Niestety nieformalną, niestety papież tych ludzi nie odwiedził, ale ważne jest, że w ogóle się pojawili, co stanowi czytelni znak dla samego kościoła, zwłaszcza w Polsce, gdzie dominuje Kościół piętnujący inność. Weźmy choćby ostatnie dyskusje o zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego, w których aktywni bierze udział Kościół - przecież one są kuriozalne. Nie wchodzę w spory doktrynalne, czy zygota jest, czy nie jest człowiekiem i czy ma duszę, gdyż jest to do rozstrzygnięcia albo na gruncie religijnym, albo naukowym, a co najważniejsze dla społeczeństwa: prawnym. W Salwadorze, gdzie religia kształtuje prawo i panuje całkowity zakaz aborcji wyroki odsiaduje 17 dziewczyn, z wyrokami do 40 lat więzienia za poronienie. Czy też chcemy doprowadzić do tego samego? Proszę wyobrazić sobie dramat dziewczyny, która bardzo chciała mieć dziecko, czekała na to dziecko i poroniła. I teraz będzie dochodzenie, czy ryzykowała życie dziecka, czy nie, a może tak jak w Salwadorze od razu zostanie przykuta kajdankami do łóżka w szpitalu?

Takich dramatów może być o wiele więcej, zagrożenie życia matki, ciężka choroba dziecka. Naprawdę rozumiem i szanuję decyzję dziewczyny, która zajdzie w ciążę i zdecyduje się ryzykować nawet swoim życiem. Ale jeśli ma już trójkę dzieci i jest w ciąży, która jest dla niej zagrożeniem? Co z zagrożeniem życia, świadomością własnej śmierci, straty jaką może ponieść ona sama albo jej osierocone dzieci? Jakim prawem Kościół ma decydować o życiu i śmierci kobiety? Nie tylko katoliczki - każdej kobiety. Mamy przecież w kraju ludzi innych wyznań, ateistów, agnostyków. To, co się obecnie w Polsce dzieje, jest dla mnie przerażające, zwłaszcza z perspektywy możliwości jakie zostały wypracowane w Europie dzięki prawu i demokracji. Już w XVII w. angielski filozof, John Lock, miał bardzo mądrą koncepcję rozdziału państwa od Kościoła - była to idea, która wyrosła na gruncie bardzo bolesnego doświadczenia historycznego, wojny między katolikami i anglikanami; wojen religijnych ówczesnej Europy. Rozdział państwa i kościoła to rozdzielenie dwóch odmiennych instytucji, pierwszej, która ma dbać o prawo i równe możliwości wszystkich obywateli, oraz drugiej, dbającej o sprawy duchowe swoich wiernych. Jest to ważny rozdział gwarantujący prawo dla wszystkich niezależnie od ich wyznania, pochodzenia, preferencji - równe szanse rozwoju i możliwości. Prawo ma być ślepe na naciski Kościoła; Temida nie może dyskutować o wartościach i tym, co jest dobre, a co złe. Natomiast domeną Kościoła jest dbać o zbawienie i życie duchowe. Wszelkie połączenie tych dwóch instytucji grozi ideologizacją i kategoryzowaniem obywateli, gdzie niewierzący jak i innowiercy stanowić mogą gorszą grupę społeczną. Problem z aborcją dotyka innego jeszcze problemu: samej cielesności i seksualności, z jaką Kościół sobie nie radzi.

To się dzieje, według pani, w polskim Kościele czy Kościele w ogóle?

Nie tylko w polskim Kościele. Zgadzam się z Samem Harrisem, współczesnym amerykańskim filozofem, że jest to obsesja różnych Kościołów, nie tylko katolickiego. Co oczywiście ma silne uzasadnienie historyczne i społeczne, bo to sfera życia, w której ludzi - przede wszystkim kobiety, ale i mężczyzn - można bardzo łatwo kontrolować. Katolicy w różnych państwach doprowadzili to do absurdu, piętnując seksualność i czyniąc z niej tabu. Dla mnie jest to forma kontroli, zarządzanie człowiekiem poprzez ciało, nie mająca wiele wspólnego z duchowością, a raczej będąca socjotechnikom panowania. Strach odgrywa tu niebagatelną rolę, myśl o grzechu może stłumić wiele, czyniąc z człowieka podporządkowanego i biernego. Batalia o aborcję jest tego wyrazem, tutaj nie chodzi o dziecko; gdyby tak było to wszystkie rodzące się chore dzieci i ich opuszczone matki dostawaliby wsparcie od Kościoła. Tu chodzi o oddziaływanie na wiernych. Pytanie jednak pozostaje, jak mają ci ludzie radzić sobie z możliwościami współczesnej nauki i techniki stawiającej nas coraz mocniej wobec problemu ingerencji w nasze ciało, życie i śmierć? Problemów bioetycznych nie da się prostymi nakazami i zakazami rozwiązać; kwestia reanimacji, przedłużenia życia, przeszczepu, inwazyjnych terapii pozostaje cały czas wymagająca od nas wrażliwości i otwarcia na potrzeby i emocje drugiego człowieka.

Gdzie jest w takim razie ta granica ratowania życia?

Tę granicę powinna wyznaczać nasza empatia. Dziecko skazane na urodzenie tylko po to, by po paru miesiącach cierpienia umarło, matka skazana na oglądanie śmierci swego dziecka zaraz po porodzie, czy rodzenia martwego dziecka nie wpisują się w proste orzeczenia. Jak wspomniałam są kobiety, które decydują się urodzić, choćby po to, by móc zobaczyć swoje dziecko, by móc z nim choćby chwilę pobyć. Ale nie każdy człowiek jest w stanie znieść tę próbę i nie wolno od każdej kobiety tego oczekiwać. Tu zaczyna się rola państwa, które poprzez prawo powinno zagwarantować swoim obywatelom wsparcie a nie dodatkową traumę. Ta rola ma być świecka. Jeżeli obywatel będzie chciał żyć zgodnie z nauczaniem swego kościoła powinien mieć do tego prawo tak samo jak i podejmować decyzje poza religijnymi nakazami.

Poza tym uderza mnie w Polsce niekonsekwencja: tak walczy się o nienarodzone życie, a jednocześnie kompletnie deprecjonuje już narodzonych, na przykład życie osób starszych. To widoczne jest na każdym kroku: zaczynając od NFZ-u i listy leków refundowanych, która cały czas maleje, przez traktowanie seniorów w szpitalach, po skandaliczne prawo zakazujące umieszczania w jednym budynku czy na jednym podwórku domów dziecka i domów pomocy społecznej. Czy obrońcy życia nie powinni więc walczyć o to życie już istniejące, starzejące się, słabnące i wymagające wsparcia?

Według pani profesor Kościół może zmienić podejście do tych spraw? Może zmienić się w ogóle?

Każda instytucja może się zmienić. Papież Franciszek pokazuje możliwości innego myślenia, dając nadzieję osobom wykluczonym, innym, mniejszościom, migrantom. Ale na chwilę wróćmy do punktu, w którym rozpoczęły się Światowe Dni Młodzieży. Dzień przed przylotem papieża imprezę otwierał na Błoniach kardynał Stanisław Dziwisz, dziwnymi słowami sugerującymi, iż młodzież katolicka powinna się przeciwstawić złu jakie płynie od innych. Te słowa są separujące, zamykające, niepotrzebnie antagonizujące społeczeństwa, dzielące na dobrych wierzących i innych. We współczesnym trudnym świecie są to słowa całkowicie niepotrzebne i niebezpieczne. Z kolei papież od samego początku mówi coś całkowicie innego; rozmawia o migrantach, o biednych, o otwarciu na każdego człowieka, również nie katolika. Gdyby posłuchać tych dwóch głosów widać rozdział pomiędzy kościołem polskim i franciszkowym. Pytanie tylko który z tych głosów będzie prowadził wiernych.

Co by dało ateistom, gdyby zwyciężył Kościół Franciszka? To nie jest pytanie o możliwość nawróceń, tylko o życie obok Kościoła, a może - współpracę z Kościołem?

Dałoby to, że różni ludzie mogliby żyć w zgodzie obok siebie. Bo z perspektywy społecznej nie jest ważne, czy wierzę, w co wierzę tylko jak postępuję na co dzień. Ważne jest tylko czy wychodząc na spacer sprzątam po swoim psie, czy płacę podatki, czy jestem uczciwa, czy nikogo nie krzywdzę, nie deprecjonuję. I w związku z tym Kościół, który ceniłby dialog, który akceptuje inność - jaka ona by nie była - automatycznie otwiera drzwi do lepszego życia społecznego. Bo wtedy nie rodzi się to napięcie wśród młodych, którzy zderzają się z osobą o innym wyznaniu lub z ateistą - nie będą ich poniżać, gnębić, a uznają ich takimi jakimi są, z całą ich różnorodnością. Z perspektywy życia społecznego ważniejsza jest umiejętność współdziałania i współpracy, okazywanie sobie szacunku, a nie to w co wierzymy i czy w ogóle wierzymy. Proszę też pamiętać, że na naszych oczach zmienia się świat i jak byśmy nie budowali mentalnych barier, to i tak stoimy w obliczu zmian i tego, że tych „innych” będzie coraz więcej.

Co ma pani profesor na myśli?

Europejczycy są starzejącymi się narodami, do których przybywa coraz więcej osób z poza Europy. Wielokulturowość już dziś tak wyraźna, a niebawem stanie się normą. Zamykanie się, uciekanie w nacjonalizmy, w ksenofobie - nie zatrzyma tych procesów.

No więc co należy zrobić?

Moim zdaniem mamy dwie drogi, albo będziemy jako Europa zamykać się i bać inności (co nie jest modelem możliwym do zrealizowania), albo zaczniemy uczyć się inności i wypracowywać wspólne modele życia ze sobą i wobec siebie. Zwłaszcza, że zbrojne konflikty, susze, powodzie, cały czas będą zmuszać ludzi do migracji. Integracja powinna być zatem priorytetem. Dopóki migranci będą siedzieli w obozach dla uchodźców, w koszmarnych warunkach, zaniedbani, bez pomocy medycznej i psychologicznej, w zawieszeniu, to będziemy mieć coraz więcej frustracji, nieszczęścia, coraz więcej rozgoryczenia, które mogą przerodzić się w złość i niechęć do nowej ojczyzny. Wielu fanatyków korzysta z frustracji nieszczęsnych ludzi, podsycając w nich złość na okoliczności w jakich się znaleźli, co może prowadzić to aktów terroryzmu. Oczywiście, integracja nie jest rzeczą łatwą, niełatwo jest zapobiec złu, można jednak zacząć działać na płaszczyźnie edukacji, prawa - tak, by obywatele z różnych regionów świata mogli żyć obok siebie w zgodzie. I tu widzę ogromne zadanie na najbliższy czas dla Kościoła, polityków, pedagogów, społeczników. Trzeba też zmienić nasze myślenie o świecie, poszerzyć horyzonty. Szkoła powinna uczyć historii kolonialnej, historii świata w o wiele większym, globalnym zakresie. W szkole uczymy się praktycznie tylko historii Polski. Jeśli zapytałaby Pani przeciętnego ucznia, by wymienił wielkich zbrodniarzy , to na myśl przyjdzie mu pewnie Stalina i Hitlera, może ewentualnie wspomni Pol Pota. Ale już o Leopoldzie II, który wymordował około dziesięciu milionów Kongijczyków, pewnie nie będzie nawet wiedział. Bez dobrej edukacji, świadomości historycznej, społecznej, zrozumienia świata i inności i bez wsparcia różnych instytucji w tym Kościoła, gdzie z ambony będzie wybrzmiewać mowa miłości a nie mowa nienawiści, nie poradzimy sobie z wyzwaniami współczesności.

Światowe Dni Młodzieży chyba były dla nas trochę lekcją miłości i otwartości?

Można było się podbudować: było kolorowo, pielgrzymi śpiewali, wnieśli mnóstwo energii, pokazali wielokulturowość, która nie gryzie i nie bije. Łatwo było popłynąć z tym radosnym tłumem - Gustaw Le Bon już na początku XX wieku opisał, jak na ludzką psychikę działa tłum; wszyscy się bawią, bawię się i ja. Natomiast w tej zbiorowej euforii od początku bałam się jednego: że z tego święta radości niewiele zostanie. Kilka dni po Światowych Dniach Młodzieży w Wałbrzychu omal nie doszło do linczu na grupie pielgrzymów, którzy po imprezie w Krakowie postanowili pozwiedzać Polskę. Grupa „prawdziwych Polaków” zaniepokoiła się innym kolorem skóry i myślała, że ma do czynienia z uchodźcami. Dopiero ksiądz musiał powiedzieć, że to pielgrzymi, by nastrój dookoła tych obcych ludzi się zmienił. To zajście obrazuje w bardzo przytłaczający sposób, że otwarcie na innego ciągle w Polsce jest niewielkie, ciągle nie chcemy widzieć migrantów, utożsamiamy ich ze złem. Dni Młodzieży były doświadczeniem ciekawym, ale homogenicznym, jednoczącym wyznawców jednej religii. Tymczasem by przesłanie miłości zaczęło realnie obowiązywać, należałoby jeszcze zaakceptować inność, zarówno obcych kultur jak i naszą wewnętrzną.

Prof. Joanna Hańderek
Filozof kultury. Adiunkt w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmuje się filozofią kultury i filozofią współczesności, ze szczególnym uwzględnieniem postkolonializmu, globalizacji i multikulturalizmu. Autorka książek „Czas i spotkanie” oraz „Metamorfozy i muzea”. Od trzech lat organizuje cykl spotkań „Kultura wykluczenia”, jest też organizatorką konferencji „Filozofia technologii”. Prezes stowarzyszenia „Rewersy kultury”. Prowadzi bloga handerekjoanna.wordpress.com

Maria Mazurek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.