Paweł Stachnik

Archeolodzy czy rabusie? Ratowanie dzieł sztuki czy kradzież?

Zrekonstruowany ołtarz pergamoński w Berlinie Fot. archiwum Zrekonstruowany ołtarz pergamoński w Berlinie
Paweł Stachnik

Przed dziesiątki lat zachodni archeolodzy wywozili starożytne zabytki z Bliskiego Wschodu, Grecji, Turcji, Persji, Egiptu. Do dziś zdobią one słynne europejskie muzea.

28 listopada 2023 r. premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak w ostatniej chwili odwołał spotkanie z przebywającym w Londynie premierem Grecji Kyriakosem Mitsotakisem. Powodem była wypowiedź Mitsotakisa dla BBC, że sławne rzeźby z Partenonu, znane również jako marmury Elgina, przechowywane w British Museum, powinny zostać zwrócone Grecji. Wypowiedź wywołała niezadowolenie brytyjskiego premiera, a czynniki oficjalne przekazały mediom taki komentarz rządu Jego Królewskiej Mości: „Nasze stanowisko jest jasne: marmury Elgina są integralną częścią stałej ekspozycji w British Museum i tam jest ich miejsce”.

Czego dotyczy ten spór? W 1801 r. ambasador brytyjski w Konstantynopolu lord Thomas Bruce, hrabia Elgin, zlecił odłupanie marmurowych rzeźb z fryzu świątyni Partenon na Akropolu w Atenach. Zabrał także inne cenne antyki i przewiózł je do swojego zamku w Szkocji, a później sprzedał Muzeum Brytyjskiemu. Wszystko to odbyło się bez zgody władz tureckich (Grecja była wtedy częścią Imperium Osmańskiego), a więc de facto nielegalnie. Ankara od dawna domaga się od Wielkiej Brytanii zwrotu rzeźb.

Marmury Elgina to tylko jeden z wielu przykładów starożytnych dzieł sztuki wywiezionych w XIX w. przez zachodnich poszukiwaczy i archeologów z terenów Grecji, Turcji, Egiptu i Bliskiego Wschodu. Dzieła te od ponad 200 lat zdobią najlepsze europejskie muzea, a kraje, z których je zabrano starają się o ich odzyskanie - zwykle bez powodzenia. Przyjrzyjmy się jak wyglądał ten proceder grabienia starożytnych zabytków. Opisała go w książce „Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu” para autorów Jürgen Gottschlich i Dilek Zaptcioglu-Gottschlich.

Zachód wie lepiej

Korzystając z postępującego osłabienia państwa tureckiego w XIX w. europejskie mocarstwa - Wielka Brytania, Francja, Austro-Węgry i Rosja - realizowały proces pozyskiwania zabytków starożytności. Poszukiwacze skarbów, bogaci arystokraci, dyplomaci czy wreszcie naukowcy odnajdywali rzeźby, mozaiki, przedmioty, elementy architektoniczne, a nawet całe budowle i wywozili je do swoich krajów. Zabytki te trafiały do słynnych muzeów w Londynie (British Museum), Paryżu (Luwr), Wiedniu (Kunsthistorisches Museum) i Moskwie (Ermitaż).

Początkowo odbywało się to tak, jak uczynił wspomniany ambasador Thomas Bruce - w niszczycielski sposób i bez zgody władz tureckich. Z czasem rząd w Konstantynopolu dostrzegł problem i objął opieką archeologiczną starożytną spuściznę. Odtąd na prowadzenie wykopalisk konieczne było zezwolenie, a podział znalezisk odbywał się według zasady jednej trzeciej (jedna trzecia dla właściciela gruntu, jedna trzecia dla znalazcy, jedna trzecia dla państwa tureckiego).

Zachodni poszukiwacze odpowiedzieli na te ograniczenia ignorując przepisy, przekupując lokalnych urzędników lub uzyskując za pośrednictwem swoich ambasad zezwolenie od tureckiego rządu lub samego sułtana. W 1884 r. dyrektor Muzeum Imperialnego w Konstantynopolu, wykształcony we Francji prawnik i malarz Osman Hamdi Bey, doprowadził do wejścia w życie nowego rozporządzenia, regulującego te kwestie w sposób zasadniczy. Odtąd wszystkie znaleziska były własnością Imperium Osmańskiego, a ich wywóz był zakazany.

Wywołało ono oburzenie w zachodnich stolicach, gdzie jego wejście w życie nazwano „czarnym dniem w historii badań archeologicznych”. Na Zachodzie powszechna była opinia, że Imperium Osmańskie nie ma praw do materialnej spuścizny po starożytnej Grecji, Rzymie i Bizancjum. Powinno zająć się badaniem zabytków islamskich, całą resztę zaś zostawić państwom europejskim.

Teraz Niemcy

W drugiej połowie XIX w. do wyścigu o antyczne zabytki stanęły także Niemcy. Zjednoczone przez Bismarcka państwo dobrze się rozwijało, a jego ambicje rosły. Władze cesarstwa chciały, aby pod względem zbiorów muzealnych Berlin dołączył do czołowych stolic europejskich. Osobiście zainteresowani byli władcy z dynastii Hohenzollernów. Pojawiła się więc konieczność pozyskania efektownych eksponatów. A miejsce było oczywiste - Turcja.

Kraj ten stał się bowiem celem ekspansji politycznej i gospodarczej Niemiec. Berlin nawiązał ścisłe kontakty z Konstantynopolem i starał się uczynić Imperium Osmańskie swoim bliskim sojusznikiem. Zwolennikiem tych związków był sułtan Abdülhamid II, który widział w Niemczech oparcie przeciw ekspansji Rosji, Francji i Wielkiej Brytanii. Tyle że jak podkreślają autorzy „Łowców skarbów”, relacje niemiecko-tureckie w praktyce przybrały formę kolonialnej podległości. Jak się przekonamy, przekładało się to także na aktywność niemieckich archeologów na terenach imperium.

Najsławniejszym niemieckim poszukiwaczem starożytnych skarbów był Heinrich Schliemann. Ten bogaty handlowiec i wielbiciel Homera marzył o odnalezieniu legendarnej Troi. W 1871 r. rozpoczął własne wykopaliska na wzgórzu Hisarlik na wybrzeżu Azji Mniejszej i odkrył tam pozostałości dużego miasta, które uznał za Troję. Wydobyte artefakty, w tym tzw. złoty skarb Priama złożony z kilku tysięcy przedmiotów, przemycił do Grecji i dopiero tam ogłosił światu swoje znalezisko.

Turcja wyraziła oburzenie i podała Schliemanna do greckiego sądu, ten zaś uznał, że trojańskie znaleziska zostały zabrane bezprawnie. Tyle że w wyroku nie nakazał zwrotu zabytków, lecz zapłacenie odszkodowania w wysokości 10 tys. franków. Schliemann ochoczo je wyłożył i dodał jeszcze 50 tys. dla Muzeum Imperialnego w Konstantynopolu. A potem przekazał zabytki do Berlina.

Kiepski interes

Drugim słynnym niemieckim łowcą skarbów w Turcji był Carl Humann. Ten inżynier z Essen pracował w Imperium przy budowie dróg. W 1864 r. trafił do miasta Bergama, czyli dawnego Pergamonu. Na tamtejszym wzgórzu zamkowym obejrzał wystające z ziemi ruiny dawnych budowli, fragmenty rzeźb i płaskorzeźb, oraz… robotników rozdrabniających w wapienniku wykopane bloki marmuru. Zafascynował się tym miejscem i nie dawało mu ono spokoju. Wrócił tam 14 lat później i wsparty przez Alexandra Conzego, dyrektora Zbiorów Sztuki Starożytnej cesarskich muzeów w Berlinie, rozpoczął wykopaliska.

W ich trakcie wydobył elementy ołtarza pergamońskiego, wielkiej budowli zdobionej niezwykłym rzeźbionym fryzem ze scenami walki bogów olimpijskich z gigantami. Humann i Conze zdawali sobie sprawę z wartości ołtarza i robili wszystko, aby w całości przewieźć go do Berlina. W ścisłej współpracy z Ministerstwem Spraw Zagranicznych i niemiecką ambasadą w Konstantynopolu, wywierając naciski i wręczając łapówkę, uzyskali zgodę władz tureckich na wywiezienie wszystkich znalezisk.

Skrzynie z ołtarzem powędrowały do stolicy Niemiec, a zrekonstruowany w latach 1911–1930 efektowny ołtarz stał się ozdobą Muzeum Pergamońskiego. „Przeniesienie ołtarza pergamońskiego do Berlina było nie tylko stratą kulturową dla Osmanów, a zwłaszcza dla greckiej mniejszości w imperium, którą trudno było przecenić - był to również kiepski interes, na który rząd osmański i (…) sułtan Abdülhamid II zgodzili się pod ogromną presją ze strony Niemców” – komentują autorzy „Łowców skarbów”.

W ślady Hummana poszedł Theodor Wiegand, w przeciwieństwie do poprzedników mający wykształcenie - był filologiem klasycznym. Okazał się on rzutkim i energicznym człowiekiem i szybko wyrobił sobie mocną pozycję w środowisku badaczy. Gdy w 1898 r. cesarz Wilhelm II przybył z wizytą do Konstantynopola, Wiegandowi udało się z nim spotkać i pozyskać jego sympatię. Zdobył też wsparcie władcy w swoich nowych badaniach w Milecie oraz w Mezopotamii.

Tajny układ

Wiegand energicznie prowadził wykopaliska, po których wysłał do Berlina całe kolumny świątyni Ateny z Prieny, wspaniałą bramę targową z Miletu, wielką fasadę pustynnego pałacu Mszatta z dzisiejszej Jordanii oraz bramę Isztar i drogę procesyjną z Babilonu. Wszystkie te zabytki są dziś skarbami berlińskiej Wyspy Muzeów. A dzięki Wiegandowi Niemcy wyprzedziły w wyścigu po starożytne skarby inne narody: Brytyjczyków, Francuzów, Rosjan, Austriaków i Amerykanów.

Sprawę ułatwiał fakt, że podczas wspomnianej wizyty Wilhelma II w Turcji w 1898 r. Niemcy doprowadzili do podpisania tajnego porozumienia, na mocy którego władze tureckie przyznawały im prawo do wywiezienia połowy znalezisk odkrytych podczas badań. Było to więc obejście obowiązujących przepisów o całkowitym zakazie eksportu zabytków. By zaś móc wywieźć wszystkie cenne znaleziska, niemieccy archeolodzy uciekali się do rozmaitych sposobów. Przedstawiali np. tureckim służbom archeologicznym do oglądu mniej wartościowe rzeczy, a prawdziwe rarytasy ukrywali. Prosili też ambasadę o interwencję w tureckim rządzie lub u samego sułtana, co zwykle odnosiło skutek.

Taka działalność niemieckich i innych zagranicznych archeologów trwała do 1914 r. i wybuchu wojny światowej, kiedy wszystkie wykopaliska zostały wstrzymane. A po wojnie, gdy w Turcji władzę objął prowadzący suwerenistyczną politykę Mustafa Kemal, nie było już powrotu do rabunkowych badań i wywożenia znalezisk. Niebawem zaś zaczęły się spory o zwrot zabranych kiedyś zabytków. Trwają one do dziś.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.