Paweł Gzyl

Anna Popek: W tej stacji mogę robić rzeczy, które są zgodne z moim sumieniem

Anna Popek: W tej stacji mogę robić rzeczy, które są zgodne z moim sumieniem
Paweł Gzyl

Jest jedną z największych gwiazd Telewizji Polskiej. Sprawdza się zarówno w programie śniadaniowym, jak i w dziennikarstwie publicystycznym. Nam Anna Popek zdradza jaki wpływ ta bogata kariera zawodowa miała na jej życie prywatne.

- Właśnie wróciła pani po siedmiu latach nieobecności do „Pytania na śniadanie”. Co panią przyciągnęło ponownie do tego programu?
- Możliwość. To było dla mnie siedem „chudych” lat. Z różnych względów nie mogłam tego programu prowadzić, chociaż chciałam. Takie były jednak decyzje i nie pozostawało mi nic innego, jak z nimi się zgodzić. Nadszedł jednak taki moment, że można było zmienić ten stan rzeczy. To zarówno moja wola, jak i ogólna przychylność dyrekcji.

- Przez ten czas „Pytanie” pewnie trochę się zmieniło. Jak się pani teraz odnajduje w tym programie?
- To nadal jest program, który ma być przydatny ludziom. Czyli powinien zawierać praktyczne informacje podane w estetycznej i ciekawej formie. I to się nie zmieniło. Koledzy dopracowali ten format w szczegółach i teraz nie ma tam czasu na nudę i przestoje. Rozmowy są tak ułożone, żeby te poważniejsze przeplatały się z luźniejszymi, nie traci się czasu na mówienie o niczym. Jest jednak przestrzeń na wymianę zdań między prowadzącymi czy na wprowadzanie ogólnie „dobrej atmosfery”, co też wymaga czasu. W ciągu kilkuminutowej rozmowy jesteśmy w stanie przekazać przydatną esencję wiedzy na dany temat. Zapraszamy do programu autorytety w swoich dziedzinach. Kiedy więc mamy już ich w „Pytaniu”, „wyciskamy” z nich wiedzę, która może być potrzebna się każdemu z nas.

- Jakie tematy są pani najbliższe?
- Ja się interesuję wszystkim: od historii, przez fizykę, po medycynę. Mam taką naturę, że to mnie ciekawi. Korzystam więc z tej wiedzy i stosuję ją w moim życiu. Często zdarza się tak, że dzwonię natychmiast po programie do moich córek i mówię: „Dziewczyny, dowiedziałam się tego i tego. Wprowadzamy nowe zwyczaje!”.

- Na przykład?
- Wszystko, co związane jest ze zdrowym stylem życia, bo po co chorować skoro można żyć w dobrej kondycji? Kiedyś wystąpiła u nas pani naukowiec, która potwierdziła, iż nasze babcie, wietrząc pościel i poduszki na słońcu, miały rację. Okazuje się bowiem, że w ich wnętrzu żyją drobnoustroje, m.in. kurzolubki. Jeżeli nie trzepiemy i nie wietrzymy pościeli, to potem w nocy wdychamy ich odchody. To szkodliwe substancje, stąd więc alergie, niewyspanie i worki pod oczami. I choć pamiętam, że moja babcia też tak robiła, to po tym programie natychmiast wprowadziłam systematyczne i regularne wietrzenie pościeli do swych domowych zwyczajów.

- Sparowano panią z Tomkiem Wolnym. Jak się z nim pracuje?
- Bardzo dobrze. Tomek jest przede wszystkim życzliwy ludziom. To jest u niego autentyczne. On z ludźmi rozmawia przy wejściu do studia, przeprowadza rozmowę na antenie, a potem odprowadza ich do wyjścia w międzyczasie rozmawiając na wszystkie życiowe tematy. Tomek jest chrześcijaninem, mówi o tym głośno i swoim postępowaniem potwierdza takie nastawienie do innych. To wszystko jest u niego spójne. Również i mnie przyjął bardzo dobrze. Przy tym jest profesjonalistą: wie, jak zbudować zdanie, zadać pytanie, jest opanowany, a jednocześnie swobodny. Ma dojrzałość dziennikarską.

- „Pytanie” to program na żywo. Świadomość, że ogląda panią kilka milionów widzów bardziej stresuje czy mobilizuje?
- Ja w ogóle o tym nie myślę. Rozmawiam z człowiekiem i przede wszystkim ciekawi mnie to, co on ma do powiedzenia. Chcę mu stworzyć jak najlepsze warunki do tego, by się wypowiedział. Niektóre osoby są zdenerwowane, muszę więc sprawić, by się rozluźniły i poczuły dobrze. Bo zestresowany gość nie powie niczego ciekawego. Dla mnie nie ma znaczenia czy ogląda mnie sto czy kilka milionów osób. Dla mnie liczy się ciekawa rozmowa. Czasem robię małe spotkania w domach kultury i traktuję je tak samo jak występy w „Pytaniu”. Ostatnio prowadziłam koncert w naszej szkółce parafialnej i podeszłam do tego, jakby to było w Teatrze Wielkim. Tak to ma być.

- Zaliczyła pani jakieś spektakularne wpadki w tego rodzaju programach?
- Pewnie. Czasem robi się jakiś skrót myślowy, który prowadzi do zabawnych lub niezręcznych wypowiedzi. Ale co zrobić – tak już bywa. Trzeba wtedy przeprosić jak się da lub zbyć wpadkę milczeniem i iść dalej. Oczywiście są portale, które tylko na to czekają i potrafią to niepotrzebnie rozgrzebywać. Ale jak to się mówi: „Psy szczekają, karawana jedzie dalej”.

- Wszyscy prezenterzy najbardziej boją się dziur w pamięci. Pani też?
- Tak. Kiedyś zaprosiłam dwóch gości do studia w radiu. Obaj byli autorami jakiejś książki. Rozmawiałam z nimi długo przed wejściem na antenę i kiedy zapaliła się lampka sygnalizująca, że zaczyna się program, wyleciało mi z głowy nazwisko jednego z nich. Czarna dziura. Kompletne nic. Powiedziałam więc: „Witamy pana Jana Kowalskiego. Może przedstawi pan swego kolegę?”. Tak z tego wybrnęłam. Od tamtego momentu zawsze mam napisane na kartce nazwisko rozmówcy. Nawet jeśli jest to pan prezydent.

- Prowadziła pani różne programy poranne – „Kawa czy herbata” czy „Dzień dobry, Polsko”. Bardzo się one różnią od „Pytania”?
- Tak. „Pytanie” wyróżnia się, jeśli chodzi o warstwę estetyczną. Mamy tu świetnie przygotowaną scenografię, rekwizyty i dekoracje. Telewizja jest sztuką szczegółu. To nie ilustrowane radio. Na ekranie musi być coś, na czym zawiesimy oko. Dlatego scenografowie „Pytania” bardzo dbają, aby widz był wizualnie zadowolony. Mamy ładne meble, piękne kwiaty, przyjemną kolorystykę.

- A merytorycznie?
- Praca wydawców nad każdym programem trwa około tygodnia. Potem spotykamy się lub zdzwaniamy, aby przedyskutować tematy, które będziemy poruszać. Ustalamy co nas w rozmowie z danym ekspertem będzie najbardziej interesować, jaki ma być charakter rozmowy, co wiemy, a czego chcemy się dowiedzieć.

- Rozumiem, że jest pani zaprawiona we wczesnym wstawaniu do tego typu programów?
- Do „Pytania” muszę wstawać o piątej rano. To jednak dużo lepiej, niż do „Wstaje dzień”, do którego budziłam się o czwartej rano. Od piątej inaczej działa zegar biologiczny człowieka. Po tym wstawaniu o czwartej, trochę mi się zdrowie posypało. Ponieważ na początku prowadziłam „Wstaje dzień” kilkanaście razy w miesiącu, wstawałam o świcie prawie co drugi dzień. Zaczęły mi się więc problemy z insulinoopornością i z sercem. Bardzo to źle zniosłam.

- Sprawdza pani i przejmuje się wynikami oglądalności „Pytania”?
- Oczywiście. Zawsze czekam na wyniki. Przecież po to robimy program, żeby ludzie go oglądali. Poza tym mam gen rywalizacji. Takie dane mówią nam co działa, a co nie działa. To jest probierz tego, co ludzi w Polsce interesuje. Na przykład ostatnio okazało się, że bardzo atrakcyjnym tematem dla widzów są zioła. Mieliśmy na ten temat ciekawą rozmowę i było duże zainteresowanie.

- Skończyła pani polonistykę. Dlaczego została pani dziennikarką, a nie nauczycielką?
- Zanim poszłam na studia, mama wysłała mnie na warsztaty z dziennikarstwa w katowickim Pałacu Młodzieży. I dobrze się tam odnalazłam: napisałam kilka udanych tekstów i zrobiłam ciekawe reportaże. Gdy przyszło do wyboru studiów, zdecydowałam się na polonistykę, bo lubiłam czytać książki. Kiedy jeszcze byłam na uczelni, zaczęłam współpracę z Telewizją Katowice i poszłam za ciosem. Chociaż bardzo lubię prace z młodzieżą, to ze swoim kresowym temperamentem trudno by mi było poradzić sobie w określonym planie lekcji i z konieczną w tym zawodzie powtarzalnością. Gdybym miała po raz dziesiąty omawiać „Pana Tadeusza” - choć jest arcydziełem - to miałabym z tym problem. Ale bardzo podziwiam nauczycieli: to misja i wielka praca. Wybrałam dziennikarstwo, bo tutaj jest duży płodozmian tematyczny.

- W jednym z wywiadów powiedziała pani: „Miałam bardzo trudne początki. Jak sobie przypomnę, jak mnie różne baby traktowały, to naprawdę zgroza”. Jak pani to przetrwała?
- Musiałam zacisnąć zęby i być twardszą niż one. Powiedzmy oględnie: na kobiecą życzliwość nie zawsze można liczyć. Kobiety, które nie mają kompleksów i są wspierające, to rzadkie klejnoty. Trzeba więc dbać o nie i mieć je po swojej stronie. Większość toksycznych zachowań wynika z niskiego poczucia własnej wartości. Dlatego nie brakuje pań, które dowartościowują się, niszcząc inne i nie pozwalając się im rozwijać. Mężczyzn oczywiście także może to dotyczyć. Jesteśmy jednak istotami rozumnymi i powinniśmy się temu przeciwstawiać. Dlatego młode osoby, które zaczynają pracę w telewizji mogą na mnie liczyć. Nikomu nie rzucam kłód pod nogi, nie daję fałszywych rad. Jeśli mnie ktoś pyta, odpowiadam uczciwie, opierając się na swoich przemyśleniach i doświadczeniach. Wiem bowiem, co to znaczy złośliwość i zawiść A przecież stare polskie przysłowie mówi „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”. Przeżyłam trudne chwile i nie chcę, by z mojej strony spotkała kogoś krzywda, bo to boli.

- W innym z wywiadów powiedziała pani: „Byłam zahukana i grzeczna, przez co wiele straciłam”. To kim trzeba być, żeby pójść jak burza w telewizji?
- Nigdy nie powiem nikomu, że trzeba łamać zasady Dekalogu, bo to zawsze obraca się przeciwko nam. Trzeba natomiast korzystać z okazji. Czasem pojawia się pusta przestrzeń, ktoś wyjechał, potrzebne jest zastępstwo, a my jesteśmy na miejscu. I wtedy trzeba wchodzić w to z entuzjazmem, ale i z pokorą. Przed nami było wielu i po nas też będzie wielu. To oczywiście nie znaczy, że nie powinniśmy wierzyć we własne siły. Kiedy już się za coś bierzemy – to nie wolno się wahać, tylko działać z wiarą, że nam się uda.

- Jest pani ponad 25 lat związana z Telewizją Polską. Co sprawia, że jest pani tak wierna tej stacji?
- Bo mogę robić w niej rzeczy, które są zgodne z moim sumieniem. Mogę podejmować też różnorodne tematy. „Pytanie” to nie wszystko – nadal prowadzę „Wstaje dzień”, gdzie jestem bliżej polityki i spraw społecznych. To też dla mnie ciekawe. Zrobiłam również film „Śląski Kopciuszek” o Joannie Gryzik. Mogę rozwijać się – mam za sobą kilka szkoleń, teraz zapisałam się na kolejne studia. Trzeba przecież inwestować w siebie. Nie tylko w kremy i zabiegi kosmetyczne, ale też w swój mózg.

- W ciągu tych 25 lat przeżyła pani kilku prezesów TVP i kilka partii u władzy. Oni się zmieniali, a pani nadal pracuje w tej stacji. Jak to się robi?
- Ja naprawdę pracuję sumiennie i z sercem. Znam swój warsztat pracy - od przygotowania materiału reporterskiego, zmontowania go, aż po poprowadzenie wielkiej gali na żywo. Poza tym chyba nigdy nie byłam na pierwszej linii frontu. Czytam teraz książkę o Erneście Brylu - „Ten Bryll ma styl”. On zaczynał pracę w małej grupie literackiej Orka. I pisze: „Orkę traktowano źle, z wyraźną pogardą, jako coś gorszego. To działało na naszą korzyść, wymuszało bowiem na nas obronę swych racji, czyniło z nas redaktorów bardzo skutecznych”. Może to też i mój przypadek? Przeciwności naprawdę nas hartują. Trudne czasy stwarzają mocne osobowości i na odwrót. Dlatego przy całej tej dbałości o siebie, którą tak się teraz lansuje w mediach, powinniśmy hartować również swego ducha, byśmy byli odważni, lojalni, konsekwentni i dotrzymywali słowa. Każdy chyba chciałby pracować z kimś takim i mieć takiego partnera.

- Nigdy panią nie kusiło, by przejść do jakiejś komercyjnej stacji?
- Nie składało się jakoś.

- Prowadzi pani programy śniadaniowe, ale też rozrywkowe i publicystyczne. W której formule czuje się pani najlepiej?
- We wszystkich. To kłopot, bo człowiek nie ma jednego rysu i trudno go przypisać do konkretnego tematu. Ja zawsze angażuję się w te programy, które aktualnie prowadzę. Uwielbiam na przykład cygańskie festiwale: uczę się piosenek, które są tam wykonywane i nawet wzięłam lekcje tańca cygańskiego, żeby umieć na poruszać na scenie tak, jak te romskie, piękne dziewczyny. Nie mogę przecież stać obok nich jak kołek! Zapisałam się też do mojego parafialnego chóru, żeby jeszcze lepiej opanować moje podstawowe narzędzie pracy - głos. Co prawda nasz chórmistrz stawia mnie daleko od mikrofonu, ale uczę się harmonii i nut.

- A publicystyka?
- Również mnie ciekawi. To przecież polityka i historia decydują o tym, gdzie i jak żyjemy. Dla wydawnictwa Biały Kruk z Krakowa prowadzę często dyskusje z cenionymi profesorami – prof. Wojciechem Roszkowskim czy prof. Andrzejem Nowakiem. To są takiej klasy i kultury rozmówcy, że czasami po zadaniu im pytania po prostu należy wysłuchać odpowiedzi i na koniec powiedzieć „dziękuję”. Pięknie budują zdania i narrację, wprowadzają sami ciekawe watki, koncepcję i przedstawiają fakty. Rozmowa z nimi jest fascynująca.

- To chyba trochę jak przy „Wielkim Testach TVP”. Zdobyła pani dzięki nim encyklopedyczną wiedzę?
- Także. Człowiek uczy się przez całe życie. W „Testach” są bardzo szczegółowe pytania, tymczasem w „Pytaniu” jest wiedza popularna.

- W ciągu tych 25 lat zdobyła sobie pani wielką sympatię telewidzów. Jak sobie pani radzi z tą popularnością?
- To są najczęściej miłe spotkania. Ostatnio bladym świtem przed studiem „Pytania” czekał na mnie młody człowiek, abym dała mu autograf. Innym razem na Starym Mieście w Warszawie przechodziłam obok grupy bezdomnych, którzy zbierali pieniądze pod kościołem. „O, pani Ania idzie!” - zawołali. Bardzo mnie to ujęło, bo oni przecież raczej nie przesiadują przed telewizorami.

- Występując w „Tańcu z gwiazdami” czy w „Gwiazdy tańczą na lodzie” otarła się pani o świat celebrytów. Jak się pani spodobał?
- Trzeba do niego podchodzić z rozwagą. I wiedzieć dokąd on nas może zaprowadzić, jeśli się w nim zatracimy. Trzeba wiedzieć kim się jest i jakimi zasadami powinno się kierować w życiu. Ja jestem z Bytomia z pracującej klasy średniej. Mając takie podstawy, mogłam się rozwijać i pójść w świat. Dlatego nigdy nie udaję kogoś, kim nie jestem. „Gwiazdy tańczą na lodzie” były dla mnie świetne, bo nauczyłam się dobrze jeździć na łyżwach. Poznałam też emocje, które towarzyszą występom podporządkowanym idei rywalizacji. To było dla mnie wielkie przeżycie.

- Ma pani za sobą również flirt ze światem wielkiej polityki i biznesu. To było ciekawe doświadczenie?
- Nie byłam na to odpowiednio przygotowana merytorycznie. To nie jest świat dla mnie. Choć oczywiście interesuję się polityką, bo to od niej zależy przyszłość naszego świata. Teraz widzimy, że tworzą się pęknięcia, które zmieniają tory geopolityki. Niestety na niekorzyść klasy średniej. Trzeba to sobie uświadomić, żebyśmy za kilkanaście lat nie obudzili jako niewolnicy.

- Prowadzi pani też program w radiu i pisze artykuły. Telewizja nie zaspokaja pani ambicji?
- Do mnie zgłasza się tylu ciekawych ludzi z tak ciekawymi tematami, że mogłabym nimi wypełnić cały kanał. Dlatego zaproponowałam Polskiemu Radiu audycję „Leniwe przedpołudnie” w Trójce. Pokazuję w niej jak różnorodny, ciekawy i piękny jest świat - że to nie tylko polityka i plotki- to po prostu styl życia. Ja naprawdę wierzę, że media mają odpowiedzialność i powinny mówić o wartościowych rzeczach w interesujący sposób. A co do nadmiaru pracy - przecież wiadomo, że przyjemniej byłoby poleniuchować w niedzielę, a nie pędzić najpierw do telewizji, a potem do Trójki, bo i tak się zdarza. Mnie jednak szkoda dnia. Myślę sobie, że coś ciekawego lub wartościowego przepadnie i nikt się o tym nie dowie. Mam taką misję oraz możliwość i to mnie pcha do przodu.

- Kiedyś powiedziała pani o swoim wizerunku: „Buty na obcasie i sukienka to mój znak firmowy”. Tak powinna wyglądać gwiazda Telewizji Polskiej?
- Jakoś lubię szpilki. Ale często zakładam spodnie i buty sportowe. Nie będę przecież w szpilkach biegła przez miasto, a sporo chodzę piechotą „dla zdrowotności”. W studio i na wizji – co innego. Nasze ubranie musi być dostosowane do tego, co i gdzie robimy. Trudno żebym chodziła w szpilkach na targ, albo w krótkiej sukience do kościoła! Są pewne zasady. Kultura osobista to nie jest snobizm, ale coś ważnego, co reguluje społeczne relacje. I trzeba tego uczyć się od dziecka. Tymczasem wczoraj szłam ulicą, a obok mnie przechodziła mała dziewczynka w ślicznej sukienusi z mamą, która rozmawiając przez telefon mówiła co drugie słowo na „k” lub na „p”. Pomyślałam: „Jak ta dziewczynka jest wychowywana? Jaki ta matka daje wzór dziecku?”. Nie wolno tak robić.

- Ważna jest też forma fizyczna. Co powinniśmy robić, by być takim ideałem jak pani?
- Na pewno nie jestem ideałem. Ale od pewnego czasu nie jem w ogóle słodyczy i cukru. Miałam nieciekawe wyniki badań krwi, więc musiałam zainterweniować. Wykluczyłam z diety cukier i węglowodany. Ważne jest raczej to, czego nie powinniśmy robić, niż to, co powinniśmy. Nie objadać się, nie pić za dużo alkoholu, nie używać cukru. Nie zapuszczać się i nie leżeć całe dnie przed telewizorem. Ja muszę mieć codziennie jakiś ruch. Teraz idę na spacer, a potem pójdę na basen. Nie lubię siłowni, ale jestem aktywna fizycznie. Kiedy jadę w góry, to chodzę na spacery, kiedy wyjeżdżam na wieś, to jeżdżę na koniach albo na rowerach. Biorę z życia to, co jest. Nie wymyślam jakichś sportów, które są trudne do zrealizowania. Nie jeżdżę na drugi koniec miasta, żeby grać w squasha. Ale na aqua aerobik, który jest 10 minut od domu, już chętnie się wybiorę.

- Jak ta bogata kariera zawodowa wpływa na pani życie prywatne?
- Nienajlepiej. Kiedy jest się osobą skoncentrowaną na pracy, to trzeba być jeszcze bardziej skoncentrowanym na rodzinie, bo to, co najważniejsze w życiu, może nam umknąć. Teraz więc nadrabiam zaległości i dużo podróżuję z córkami czy z siostrą. Ostatnio byłyśmy w Armenii. Dbamy też o siebie nawzajem. Kiedy kupię coś dobrego na targu, to dzielę się z rodziną tymi pysznościami. Trzeba okazywać sobie wzajemną miłość na co dzień, a nie czekać na wielkie okazje.

- Córki już dorosły i wyfrunęły z domu w świat. Tęskni pani za nimi?
- Bardzo. Szczególnie jest mi smutno, kiedy starsza Oliwka wyjeżdża za granicę. Bo młodsza Małgosia mieszka w Warszawie, więc częściej się z nią widzę. Ale obie muszą mieć swoje życie. Na pewno jednak chcę im zawsze pomagać i skrzętnie wykorzystuję wszystkie możliwości czynienia tego, by im się lepiej żyło. Nie rozpieszczam ich jednak i nie załatwiam za nie wszystkiego, bo to nie jest dobre. Wszystko trzeba robić z umiarem.

- Podkreśla pani, że wiara pomaga pani w życiu. Zawsze tak było?
- Tak. Jestem ochrzczona i bierzmowana, chodziłam na pielgrzymki od młodości. Wraz z dojrzałością, człowiek dostrzega jeszcze mocniej jak bardzo wiara jest ważna: jak bardzo sobie bez niej nie radzimy i jak puste byłoby bez niej życie. Dzisiaj więcej się o tym głośno mówi. Kiedyś tak nie było, a wszyscy wiedzieli, że jestem wierząca. Choćby koledzy z „Pytania” sprzed dekady, którzy śmiali się ze mnie, że jestem „kościelną kruchtą”, bo chodziłam co niedzielę na mszę. Bóg uratował moje życie – i to w sensie dosłownym. Dlatego uważam, że trzeba to uszanować.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.