Aktorstwo pozwala Marcinowi Dorocińskiemu radzić sobie z kompleksami

Czytaj dalej
Fot. Szymon Starnawski
Paweł Gzyl

Aktorstwo pozwala Marcinowi Dorocińskiemu radzić sobie z kompleksami

Paweł Gzyl

Choć zaczynał od teatru, to w kinie odniósł największe sukcesy. Popularność nie przewróciła mu jednak w głowie. Nadal jest ciepłym i skromnym człowiekiem.

Ma w tej chwili chyba „najgorętsze” nazwisko wśród polskich aktorów. Kilka tygodni temu gruchnęła wiadomość, że wystąpi u boku samego Toma Cruise’a w dwóch kolejnych częściach „Mission Impossible”. Mało tego: właśnie pojawił się w międzynarodowym serialu „Wikingowie: Walhalla”, a do kin trafi za tydzień film „Niebezpieczni dżentelmeni”, w którym wciela się w postać Witkacego. Wszystko to sprawia, że jego aktorskie akcje idą bardzo wysoko w górę.

- To prawda, że od pewnego czasu mam szczęście do ról. Ale myślę, że ja temu szczęściu pomagam również swoją pracą. Staram się skupić nad tym, co jest do zagrania. I dawać tyle, na ile pozwalają mi scenariusz, reżyser i inni aktorzy. Wiem, że to praca zespołowa i że wszyscy mają wpływ na końcowy efekt filmu. Staram się więc patrzeć i słuchać innych ludzi. To proste – mówi nam aktor.

Szkoła życia

Wychował się w Kłudzienku pod Milanówkiem. To mała wieś, w której niegdyś stały tylko trzy bloki. Jego ojciec utrzymywał się z pracy swoich rąk – był kowalem. Marcin ma trzech braci: dwóch starszych i jednego młodszego. Rodzice trzymali chłopaków w ryzach, starając się im przekazać wartości wypływające z Dekalogu. Mały Marcin najpierw chciał być strażakiem, a potem zainteresował się piłką nożną. Myślał, że zwiąże się ze sportem zawodowo, ale zerwanie wiązadła w kolanie przekreśliło te plany.

- Gdy byłem dzieckiem, na wakacje jechałem w rodzinne strony mamy. Wszyscy w tej miejscowości wychodzili pracować w pole, a ja zostawałem na podwórku. Większość czasu spędzałem na dworze. Na tym podwórku w budzie mieszkał duży pies, podobny do dobermana. Ja wchodziłem do jego budy, spędzałem z nim godziny rozmawiając. A on mi odpowiadał w jakiś sposób. Może właśnie takie wychowanie, sprawiło, że mam jakiś rodzaj empatii – wspomina w serwisie Dzikie Życie.

Dwa starsi bracia Marcina zostali policjantami. On wybrał po podstawówce technikum, gdzie uczył się obróbki skrawaniem. Praktyki w fabryce samochodów w Żeraniu szybko pokazały jednak, że ma dwie lewe ręce do spraw technicznych. Pewnego razu nauczycielka poprosiła go, aby zaśpiewał na szkolnej akademii. Tak dobrze wypadł, że zasugerowała, aby zdawał do akademnii teatralnej. Rodzice nie byli tym zachwyceni, ale chłopak dostał się za pierwszym razem i mając 19 lat wyjechał na studia.

- Zajęcia trwały od rana do wieczora. Codziennie. Nie wytrzymywałem ciśnienia. Zdarzało mi się zasypiać podczas wykładów. Ale miałem wokół siebie dobre duchy. Byliśmy rokiem kontrastów i indywidualistów. Adam Woronowicz, Monika Krzywkowska, Borys Jaźnicki, Ewa Gorzelak, Janek Wieczorkowski, Kaśka Kwiatkowska, ja. To była dobra szkoła. Szkoła zawodu. I życia – opowiada w Onecie.

Własne pomysły

Już na drugim roku zagrał w Teatrze Telewizji obok Krystyny Jandy. Nic więc dziwnego, że nie miał problemów z etatem po studiach. Choć trafił do Teatru Dramatycznego w stolicy, szybko okazało się, że pieniądze, które zarabia, nie wystarczają na wiele. Dlatego imał się dodatkowych zajęć: pracował jako kelner, reklamował szampon i prowadził telewizyjny program. Dopiero, kiedy Patryk Vega powierzył mu rolę Despera w „Pitbullu”, los się dla niego odwrócił.

- Patryk Vega zobaczył we mnie kogoś innego, charakterystycznego typka. To był przełom. Nie tylko zupełnie inna rola, ale także przewartościowanie tego, z czym kojarzyło mi się dotąd kino. Dopiero podczas pracy nad „Pitbullem” zrozumiałem, że nie powinienem obawiać się własnych pomysłów. Tylko wtedy praca ma sens, jest twórcza i dopingująca. Poszczególne pomysły mogą być lepsze lub gorsze, ale są moje – tłumaczy w Onecie.

Sukces „Pitbulla” sprawił, że Marcin zaczął dostawać ciekawe propozycje kinowych ról. W efekcie stworzył udane kreacje w takich filmach, jak „Boisko bezdomnych” Kasi Adamik czy „Róża” Wojciecha Smarzowskiego. Publiczność najbardziej pokochała go jako pułkownika Kuklińskiego w „Jacku Strongu” Władysława Pasikowskiego. Występy te przyniosły mu nie tylko sympatię widowni, ale również prestiżowe wyróżnienia i nagrody. Sława nie przewróciła mu jednak w głowie.

- Nie czytam portali plotkarskich i nie chcę trafiać na ich łamy. Nie jestem też specem od wszystkiego, począwszy od przepisu, jak upiec chleb zgodny z zasadami diety Dukana, a kończąc na parapsychologii. I nie będę się wypowiadał na każdy temat, o wojnach w Afryce czy modzie w telewizji śniadaniowej. Chcę po prostu grać. Reszta mnie nie interesuje – deklaruje w „Polityce”.

Wyładowanie emocji

Marcin jest typem amanta i nigdy nie miał problemów z kobietami. Przez pewien czas spotykał się z Małgorzatą Kożuchowską, ale z czasem relacja się rozpadła. Swoją przyszłą żonę poznał na planie „Pitbulla”. Monika Sudół była scenografką i aktorowi nie przeszkadzało nawet to, że jest rozwódką i ma syna z poprzedniego małżeństwa. Okazało się, że oboje świetnie od siebie pasują. Para wzięła ślub i do dzisiaj jest wzorem małżeństwa.

- Dom jest najważniejszy. Kiedy nie pracuję na planie, wolę posiedzieć z dzieciakami, wyjść na spacer, obejrzeć stare filmy albo nawet pomilczeć. Nie ma w tym żadnej ideologii. Jestem przywiązany do szczegółów. Chodzi o całkiem małe rzeczy, rytuały codzienności. Lubię spokojnie wypić rano kawę, wyjść po gazety, porozmawiać z sąsiadami. W naszej dzielnicy mieszka sporo starszych ludzi. Codziennie ich spotykam, często rozmawiamy. Imponują mi dystansem, poczuciem humoru, mądrością – zdradza w Onecie.

Marcin i Monika doczekali się dwójki dzieci. Aktor od ich przyjścia na świat bardzo angażuje się w rodzicielstwo. Sąsiedzi nie raz widywali go z wózkiem na spacerze, potem regularnie pojawiał się na wywiadówkach, a w wakacje cała rodzina zawsze wyjeżdża na wspólne wakacje. Mało tego: Marcin wypracował również wyjątkowo dobre relacje z pasierbem. Mimo zawodowych triumfów pozostaje bowiem ciepłym i skromnym człowiekiem.

- Jestem aktorem i bardzo lubię swój zawód. Na razie nie planuję z niego zrezygnować na rzecz innego, choć kto wie? Chyba musiałbym się bardzo zdenerwować, by podjąć taki krok. Bycie aktorem wymaga ode mnie naprawdę wiele wysiłku. Wyładowania emocji związane z graniem powracają i często są obciążające. Ale jednocześnie pozwalają mi w jakiś sposób radzić sobie z własnymi kompleksami. Chcę powiedzieć, że bycie aktorem jest trudne i cudowne i nie chciałbym z tego rezygnować – podkreśla w serwisie Dzikie Życie.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.