Agnieszka Nosowska: Moja misja zrodziła się ze złości

Czytaj dalej
Fot. archiwum PCPM
Katarzyna Kachel

Agnieszka Nosowska: Moja misja zrodziła się ze złości

Katarzyna Kachel

Na kobietę patrzy się przez stereotypy związane z kulturą arabską. W Libanie to błąd - mówi Agnieszka Nosowska, koordynatorka projektów Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej w Libanie.

Kobieta częściej słyszy: Nie jedź tam, bo jest niebezpiecznie?

Nie wiem, jak często słyszą takie słowa mężczyźni, ja słyszę je dość często. Gdy zaczynam mówić:
Żyję i pomagam w Libanie, pada zwykle: Przecież tam jest niebezpiecznie, na pewno ci się coś stanie.

Reakcje stereotypowe czy faktycznie kobietom jest trudniej?

Wynika to ze skojarzeń związanych z Libanem, które wiele osób nosi w swojej głowie. Jeśli ktoś już rozróżnia Liban od Libii, bo i takie pomyłki się zdarzają, myśli od razu o wojnie domowej, która trwała tu do lat dziewięćdziesiątych i nieustannych napięciach z Izraelem. Cała wiedza sprowadza się do niepokoju, strachu, śmierci. Na kobietę zaś zwykle patrzy się dodatkowo przez stereotypowe kalki kultury arabskiej i wyobraża sobie, jak niska jest jej pozycja. W Libanie absolutnie nie ma to miejsca, dlatego obawy są całkowicie nieuzasadnione.

Rodzina mówiła: Na pewno cię ktoś porwie?

Nie. Kiedy zaczynałam pracę na Bliskim Wschodzie, jeszcze żył mój dziadek, prosty człowiek z mazowieckiej wsi, który miał ogromne serce, ale niekoniecznie wielką wiedzę o innych kulturach. Ale nawet od niego nie usłyszałam takich obaw. Martwił się bardziej o to, żebym nie zabawiła na obczyźnie zbyt długo i żebym zawsze wracała do rodzinnego domu.

Kobiet na misjach jest więcej?

W centrali w Polsce na pewno dominujemy. Na miejscu, w terenie, jest nas raczej po równo. I to na różnych stanowiskach, bo kobiety odpowiadają także za bezpieczeństwo misji; są inżynierkami, zajmują się technicznymi sprawami, np. jak zapobiegać pożarom. Panuje tu różnorodność, coraz więcej pracowników to przedstawiciele lokalnych środowisk, i wśród nich także mamy równowagę damsko-męską.

Są zadania, w których kobieta sprawdza się lepiej?

Jeśli coś dotyczy kobiecych środowisk w tradycyjnej wiosce to oczywiście, że łatwiej będzie nam do nich dotrzeć niż naszym kolegom. Podobnie, jeśli chodzi o pracę psychologiczną, terapię czy grupy wsparcia. Ale to chyba naturalne, że kobietom łatwiej otworzyć się przed innymi kobietami. Kiedy odwiedzamy naszych podopiecznych objętych programem wsparcia w płaceniu czynszu, staramy się z kolei, by docierały do nich zespoły mieszane. Celem takiej wizyty jest ocena sytuacji, kondycji finansowej, potrzeb. Jeśli kobieta, nasze beneficjentka, będzie sama w domu, poczuje się lepiej, gdy przyjdzie do niej również kobieta. Naszej pracowniczce szybciej powie coś, czego krępowałaby się powiedzieć mężczyźnie. I odwrotnie. A to pozwala nam lepiej ukierunkować pomoc. Z kolei wysyłanie zespołów wyłącznie kobiecych może nieść obawy co do ich bezpieczeństwa.

A jednak.

Raczej nie dzieją się tu rzeczy straszne, ale to naturalne, że wysyłanie dwóch młodych kobiet do domów nieznanych im osób nie jest pierwszym wyborem, czy to w Libanie czy w Polsce. To kwestia pewnego komfortu psychicznego.

Miałaś takie historie, kiedy czułaś, że płeć pomogła ci w dotarciu do kogoś potrzebującego?

Podczas mojej wcześniejszej pracy na Bliskim Wschodzie brałam udział w grupie wsparcia dla kobiet, które miały niepełnosprawne dzieci. Monitorowałam ten projekt i miałam okazję poobserwować, jak wszystko się odbywa, od podszewki. W grupie były Arabki ze środowisk bardziej konserwatywnych - byłam świadkiem, jak te kobiety, w bardzo krótkim czasie otwierały się, dzięki tej żeńskiej przestrzeni, którą im stworzyliśmy. Opowiadały o trudnych osobistych doświadczeniach, sprawach rodzinnych. Czułam się uprzywilejowana jako kobieta, która może być świadkiem przemiany i powstawania więzów.

Jaka jest pozycja kobiet w Libanie?

Jeśli chodzi o Liban, to sprawa o tyle skomplikowana, że nie jest to kraj wyłącznie muzułmański. Jest tu bowiem największa na Bliskim Wschodzie społeczność chrześcijańska. W związku z tym trochę trudno mówić o jednolitym społeczeństwie, bo różni się ono i ze względu na religię, i region. Jest Bejrut, miasto wielokulturowe, w wielu wymiarach nowoczesne, buzujące życiem, i miejsca peryferyjne, będące ostoją tradycji. To są zwykle rejony muzułmańskie, w których podział płci jest bardziej konwencjonalny z wszystkimi konsekwencjami.

Panie są obecne w polityce?

Znacznie mniej niż w Europie. Tu na pewno trzeba zmian. W obecnym rządzie na 30 stanowisk ministerialnych tylko cztery są objęte przez kobiety, a i tak jest to rekord w dotychczasowej historii kraju. Syryjskim uchodźczyniom jest o tyle trudniej, bo nie mają dużo możliwości pracy zawodowej, a jeśli już - są to roboty fizyczne przy budowach czy w rolnictwie: przy zbiorach truskawek, pomidorów, ziemniaków. To sprawia, że Syryjki stają się wykluczone ekonomicznie. Ale zdarzają się przypadki, np. w obozowiskach namiotowych, gdzie żyje od kilkudziesięciu do stu osób, na czele grupy zawsze stoi ktoś odpowiedzialny za społeczność. Zwykle jest to mężczyzna, ale zdarzają się miejsca, gdzie rządzi kobieta i to nawet w środowiskach beduińskich czy półcygańskich, postrzeganych jako ortodoksyjne.

Czego ty szukasz na misji?

Podczas kryzysu uchodźczego w 2015 r., kiedy tysiące osób tonęły w morzu, a przez Europę przelewała się wielka dyskusja czy przyjmować tych ludzi czy nie, narodziła się we mnie okrutna złość. Byłam blisko, by rzucić wszystko i jechać do Włoch czy Grecji jako wolontariuszka, ale pojawiła się akurat możliwość pracy zawodowej w sektorze pomocy humanitarnej. Na początek to był etat w Caritas związany z uchodźcami syryjskimi w Jordanii. Tyle, że moje biuro mieściło się w Warszawie i tylko sporadycznie mogłam jeździć w teren. Kolejnym krokiem było przeniesienie się do Libanu. Jestem tu 1, 5 roku.

Co robisz?

To głownie projekty doraźne: wsparcie w zapewnieniu dachu nad głową, dopłacanie do czynszu. Absolutna większość uchodźców nie mieszka w obozowiskach, stara się wynajmować jakieś pokoje, piwnice, garaże, a my im pomagamy. Wraz z lokalnym partnerem prowadzimy także ośrodek zdrowia, gdzie uchodźcy i uboga ludność libańska ma dostęp do opieki zdrowotnej i medyków. Nasz mobilny gabinet lekarski jeździ z kolei do obozowisk i tam na miejscu leczy chorych. Prowadzimy też centrum edukacyjne dla dzieci syryjskich. Odbywają się tam zajęcia wyrównawcze i szkolenia, np. z obsługi komputera albo podstaw elektryki, które dają młodym szansę na pracę. To ważne, bo dzieci uchodźców w wieku 13, 14 lat przestają zwykle chodzić do szkół. Dziewczynki pomagają w domach albo są przygotowywane do małżeństwa, chłopcy idą do pracy. Dzieciństwo kończy się wcześnie. Nie brakuje rodzin, które utrzymuje 10-letni chłopczyk. Koleżanka opowiadała mi o rodzinie, którą utrzymywał ojciec pracując na budowie. Uległ jednak wypadkowi, koszmarnie złamał nogę, jest niesprawny. Od tego momentu jego obowiązki przejął młody chłopiec, który pomaga w piekarni, wykonując wszystkie prace fizyczne.

Jak w filmie „Kafarnaum” o syryjskim uchodźcy żyjącym w absolutnej nędzy.

Myślę, że straszny los bohatera tego filmu to synteza dramatów wielu jego równolatków. Dzieci sprzedające na ulicach chusteczki higieniczne czy pracujące przy dostawach do sklepów niestety nie należą tu do rzadkości.

Co można zrobić dla Libańczyków?

W Libanie potrzebna jest pomoc doraźna i długofalowa, rozwojowa. Z jednej strony wspieramy lokalne społeczności, samorządy, spółdzielnie rolnicze, z drugiej obejmujemy pomocą uchodźców, osoby niepełnosprawne, samotne matki z piątką dzieci, którym poprawa sytuacji gospodarczej kraju niewiele pomoże. W Libanie bez pomocy humanitarnej wiele osób musiałoby głodować, żyć na ulicy, bez jakichkolwiek źródeł utrzymania. Niepewna sytuacja w Syrii nadal nie pozwala na bezpieczny powrót uchodźców.

Masz czasem poczucie bezradności?

Bywają dni trudne, kiedy myśl, że nie ma się wystarczająco dużo środków, by pomóc wszystkim, strasznie cię rozstraja. Masz świadomość, że trzeba wybierać, selekcjonować. To trudne momenty, kiedy rozkłada się ręce i mówi: My już tu nic nie możemy zrobić. Pieniądze się kończą, fundusze z projektów także, musimy się z tym nauczyć godzić. Jeszcze bardziej dotkliwe jest to, że dostarczamy pomoc często doraźną, nie mamy wpływu na rozwiązanie przyczyn złej sytuacji. Poza naszą kontrolą jest to, co ją spowodowało i to, że ludzie pozostają uchodźcami od ośmiu lat. To wymaga rozwiązań międzynarodowych. Pracując na misji, towarzyszy mi poczucie, że mam dwa życia. Jedno tu, w Libanie, gdzie skupiam się na pracy, a drugie to moi bliscy, przyjaciele w Polsce. Czasem muszę przejść z jednego życia do drugiego. Przełączyć się. I ten moment tuż przed przełączeniem bywa bardzo trudny.

Bo to tak różne światy?

Tak. Tu poczułam się bardzo uprzywilejowana przez to, skąd pochodzę, jaki mam dom, jaki poziom życia. Nauczyłam się, że prąd nie jest produktem zawsze dostępnym, a służba zdrowia zazwyczaj darmowa. Będąc tutaj, doceniam rzeczy, które w Polsce uznawałam za oczywiste.

Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.