50 lat temu Wojciech Fortuna w wielkim stylu zdobył złoto. Ale nie fortunę

Czytaj dalej
Fot. Wacław Klag
Artur Bogacki

50 lat temu Wojciech Fortuna w wielkim stylu zdobył złoto. Ale nie fortunę

Artur Bogacki

Dokładnie 50 lat temu - 11 lutego 1972 roku - Wojciech Fortuna w Sapporo „wyskakał” pierwsze na zimowych igrzyskach złoto dla Polski. Do historii przeszły sensacyjne okoliczności sukcesu 19-latka: „kosmiczny” skok oraz emocje i kontrowersje towarzyszące rywalizacji. Jak nasz bohater wspomina tamte wydarzenia i to, co spotkało go potem?

Niewiele brakło, by Fortuna w ogóle nie znalazł się na igrzyskach w Japonii. Co prawda przed największą imprezą sezonu skakał świetnie, ale w tamtych czasach to nie tylko forma i trenerzy decydowali o losach sportowców.

- Jeden z towarzyszy gratulował mi dobrych skoków, ale powiedział, że jestem za młody i na igrzyska nie pojadę - wspomina Fortuna. - Trener Janusz Fortecki się postawił, zagroził, że jeśli ja nie jadę, to on też nie. Wtedy za coś takiego można było stracić pracę! Ostatecznie upór trenera pomógł - wspomina.

Ja jeszcze pokażę

W samolocie do Japonii, jak wspomina Fortuna, ów towarzysz siedział cztery rzędy przed nim. - A ja myślałem sobie: „Ja ci jeszcze pokażę, jak się skacze” - opowiada sportowiec.

Zwycięstwo Polaka w drugim konkursie igrzysk, na dużej skoczni, było sensacją. Sam zainteresowany mówi, że czuł się wtedy mocny, ale niekoniecznie aż tak. A podczas pierwszych zawodów, na mniejszym obiekcie, przekonał się, że walczyć trzeba nie tylko z rywalami.

- Wiadomo, że jadąc na igrzyska, każdy sportowiec marzy o medalu. Jakimkolwiek. Mnie też się oczy świeciły na taką myśl - wspomina.

Na upragniony medal doczekał się w konkursie na dużej skoczni - Okurayamie. I to ten z najcenniejszego kruszcu. - Ta skocznia od początku mi „leżała”. Od pierwszego treningu zawsze byłem w czołowej trójce. Ale nie mogłem deklarować, że będę mistrzem, bo przecież byli tam lepsi ode mnie. Było z dziesięciu „kozaków”, którzy liczyli na medal. Wygrać miał Japończyk Kasaya, który wtedy był gwiazdą, startował u siebie - wylicza Fortuna.

W pierwszej serii Polak zadziwił sportowy świat. Dziś odległość 111 metrów na dużej skoczni nie robi wrażenia, ale wtedy to był nie lada wyczyn (podobnie jak nota 130,4 pkt). Dość powiedzieć, że tylko dwóch z ponad 50 zawodników przekroczyło 100 metrów w pierwszym skoku. - Większych skoczni wtedy nie było. Owszem, zdarzały się w Zakopanem skoki na 115 metrów podczas treningów, ale w zawodach - i to na igrzyskach olimpijskich - tego nikt się nie spodziewał - mówi Fortuna, który doskonale pamięta swój najlepszy występ.

Tłumaczy: Każdy skoczek już po odbiciu wie, czy skok będzie dobry. Trafiłem idealnie, pod odpowiednim kątem, wiedziałem, że lecę bardzo wysoko, a prędkość rośnie. Była już ta gruba czerwona kreska (linia wyznaczająca granicę bezpieczeństwa - przyp. red.). Po wylądowaniu ręce same poszły w górę z radości. To było niewiarygodne. Słyszałem oklaski japońskiej publiczności, błyski fleszy aparatów. W jednym momencie zakochałem się w Japonii. Do tej pory, jeśli Polakom na skoczni nie idzie, to kibicuję zawodnikom z tego kraju.

Rzecz niebywała

Wśród skoczków i trenerów niedowierzanie i konsternacja: jakiś młody Polak dokonał rzeczy wielkiej. Rozważano nawet unieważnienie wyników i powtórzenie całych zawodów. Tłumaczono to obawą o bezpieczeństwo skoczków, którzy, lądując tak daleko, mogli mieć problemy. Wtedy nie było przeliczników, zmian punktu startowego. Jeśli miałaby być zmiana, to wszystko należało rozpocząć od nowa. Ostatecznie głosowanie sędziów (przesądził głos arbitra z Japonii Fumio Asakiego) pozwoliło kontynuować zawody.

W drugiej serii rozbieg był krótszy, co wpłynęło na odległości. Fortuna uzyskał 87,5 m, co sam potem określił jako najgorszy skok w swej karierze. Najwięksi rywale jednak nie wykorzystali szansy, lądowali zbyt blisko. Wielki faworyt gospodarzy, Yukio Kasaya, miał tylko 85 m. Świetnie spisał się 13. po pierwszej serii Szwajcar Walter Steiner - poleciał aż na 103 m, a ostatecznie przegrał z Polakiem o ledwie 0,1 pkt. Brąz zdobył Rainer Schmidt (NRD), też tracąc do Polaka niewiele - 0,6 pkt.

- Wtedy nie było takich pomiarów jak teraz, ale czułem, że w drugiej serii przygniótł mnie wiatr od tyłu. Wiedziałem, że jest źle i mogę wszystko stracić. Inni jednak też skakali krócej i udało mi się wygrać. Po konkursie byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - zaznacza.

Bohater

Fortuna stał się bohaterem Polski. Po powrocie do Zakopanego fetował go kilkudziesięciotysięczny tłum. - Jest takie zdjęcie, na którym widać, że ten tłum kibiców nie ma końca. Staliśmy z „dziadkiem” Marusarzem na daszku urzędu miasta, aż zaczął się uginać i trzeba było szybko zejść. A potem musieli mnie wywieźć milicyjną nyską, bo przejść się nie dało - opowiada.

Złoto Fortuny komunistyczne władze chciały wykorzystać. Były spotkania, zakrapiane alkoholem bankiety, co miało wpływ na dalsze losy sportowca. „Gdybym mógł cofnąć czas, inaczej bym ułożył życie. Już podczas pierwszego toastu po powrocie z Sapporo rozje...bym kieliszek z wódą o podłogę i nie wpadłbym w nałóg” - ten cytat z biografii, o znamiennym tytule „Wojciech Fortuna. Skok do piekła”, najlepiej obrazuje sytuację, w jakiej się znalazł i jej konsekwencje.

Fortuna już nie mógł liczyć na normalne życie i trenowanie. - Obwożono mnie po kraju jak małpę, od towarzysza do towarzysza. Nie mogłem odmówić - nie kryje rozgoryczenia. - Cały czas namawiano mnie, bym wstąpił do partii, ale odpowiadałem, że jestem sportowcem, a nie politykiem.

Bez fortuny

Olimpijski sukces nie stał się zalążkiem wielkiej kariery. Jak mówi Fortuna, problemy zaczęły się jeszcze podczas igrzysk w Japonii. Większość premii olimpijskiej (250 z 450 dolarów za oba konkursy) zabrał mu wiceminister sportu.

- Gdy dopytywałem, dlaczego tak zrobił, odpowiedział, że jak mi się coś nie podoba, to nie muszę skakać. A oni też mają tam duże wydatki. Moja motywacja do uprawiania sportu się skończyła, mówiłem ojcu, że nie chcę już tego robić. Miałem dość. Po co miałem się narażać za darmochę? Wtedy skoki były dużo niebezpieczniejsze, nie mieliśmy kasków, prędkości były większe. Jak ktoś upadł, budził się w szpitalu.

Fortuna w następnych latach nie miał takich wyników, zakończył skakanie już po sezonie 1978-79, w wieku 27 lat. Zaczęło się „zwykłe” życie, pojawiły się konflikty z prawem. Mistrz olimpijski pracował m.in. jako taksówkarz w Zakopanem, wyjeżdżał za chlebem do USA, prowadził biznesy. Wrócił do Polski, ale już nie pod Giewont - zamieszkał na drugim końcu polski, Suwalszczyźnie. Od kilkunastu lat mieszka pod Augustowem, we wsi Gorczyca. Pracuje w WOSiR Szelment, gdzie opiekuje się ekspozycją Aleja Gwiazd, honorującą wybitnych sportowców.

- Z przodu mam grzyby, z tyłu - ryby. Nie oddałbym tego za całe Krupówki - mówi Fortuna. Nadal jest przy swojej ukochanej dyscyplinie, często gości w mediach jako ekspert. - Całe życie się interesuję skokami, oglądam wszystkie konkursy, kwalifikacje. Żyję tym. Skoki trochę się zmieniły, ale nie na tyle, żebym nie miał o nich pojęcia - opowiada.

Aktualnie Polacy walczą w igrzyskach olimpijskich, także w Azji, w Pekinie. W ośrodku Zhangjikou brązowy medal zdobył na normalnej skoczni Dawid Kubacki. W sobotę, czyli niemal dokładnie 50 lat po sukcesie Fortuny, odbędzie się konkurs na dużej skoczni. Jest więc szansa, by te pół wieku polskich skoków spiąć medalową klamrą. Najlepiej złotą.

Artur Bogacki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.